Pokrewne
- Strona Główna
- Feist Raymond E & Wurst Janny Imperium 03 Władczyni Imperium
- Feist Raymond E & Wurts Janny Imperium 01 Córka Imperium
- Feist Raymond E & Wurst Janny Imperium 02 Sługa Imperium
- KRYZYS SUMIENIA RAYMOND FRANZ (PIERWSZE POLSKIE WYDANIE, 1996 ROK)
- Feist Raymond E Mistrz magii (SCAN dal 735)
- Feist Raymond E Srebrzysty Ciern (SCAN dal 877)
- Grisham John Bractwo (4)
- Harry Harrison Stalowy Szczur idzie do wojska
- Jones James Stad do wiecznosci
- Agatha Christie Uspione morderstwo (2)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- aniusiaczek.opx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- A ten wielki błyszczący rewolwer zostaw lepiej tutaj - dorzucił Elegancik.- Przyda mu się chwila wytchnienia.Rufe sięgnął za siebie i powoli wyciągnął broń z tylnej kieszeni spodni.Jednym palcem pchnął ją po wypolerowanym blacie biurka.W głębi jego oczu czaił się nikły uśmieszek.- Nie ma sprawy, szefie - powiedział niemal z rozmarzeniem.Przeszedł przez pokój i zniknął za drzwiami.Waltz wstał i ruszył do ściennej szafy.Włożył ciemny pilśniowy kapelusz, lekki płaszcz i ciemne rękawiczki.Do lewej kieszeni wrzucił swojego savage, do prawej - rewolwer Murzyna.Wyszedł z pokoju i skierował się tam, skąd dobiegała muzyka taneczna.Na końcu korytarza lekko rozchylił zasłony.Orkiestra grała walca.Klientela dopisała; a jak na Central Avenue, towarzystwo było wyjątkowo spokojne.Waltz westchnął, jeszcze przez chwilę przyglądał się tańczącym parom, po czym opuścił zasłony.Cofnął się i mijając gabinet, doszedł do drzwi na samym końcu korytarza, prowadzących na schody, u stóp których kolejne drzwi wychodziły na ciemną alejkę na tyłach budynku.Waltz delikatnie zamknął drzwi i stanął w ciemności pod ścianą.Usłyszał szum silnika pracującego na jałowym biegu i lekki stukot zaworów.Uliczka z jednej strony kończyła się ślepo, z drugiej zaś zakręcała pod kątem prostym przed front budynku.Światła Central Avenue odbijały się na ceglanym murze na końcu poprzecznej alejki, tuż za czekającym samochodem - małym sedanem, który nawet w ciemności wydawał się zniszczony i brudny.Waltz zanurzył prawą rękę w kieszeni, wyjął rewolwer Rufe'a i trzymając go w fałdach płaszcza, bezszelestnie ruszył do samochodu.Podszedł do prawych drzwiczek, otworzył je i schylił się, by wsiąść do środka.Z samochodu wysunęły się dwie olbrzymie dłonie i chwyciły go za gardło.Twarde dłonie, wyposażone w zgoła nieludzką siłę.Z ust Waltza wyrwał się cichy bulgot; z odgiętą do tyłu głową i wytrzeszczonymi oczami ślepca Elegancik wpatrywał się w niebo.Nagle poruszył prawą ręką, poruszył nią tak, jak gdyby nie miała nic wspólnego z jego sztywnym, napiętym ciałem, z miażdżoną w uścisku szyją, z wysadzonymi, oślepłymi oczami.Ostrożnie, delikatnie przesuwał ją dopóty, dopóki lufa rewolweru, który ściskał w garści, nie dotknęła czegoś miękkiego.A wtedy powoli, bez pośpiechu, lufa przejechała po czymś, jak gdyby sprawdzając, co to takiego.Waltz Elegancik nic nie widział, niewiele czuł.Nie oddychał.Mimo to jego ręka słuchała płynących z mózgu rozkazów niczym jakaś niezależna siła, pozostająca poza zasięgiem straszliwych łap Murzyna.Nacisnął spust.Zaciśnięte na jego gardle dłonie zwiotczały i opadły.Zatoczył się, omal nie przewrócił i uderzył barkiem w ścianę.Wyprostował się powoli, łapczywie wciągając powietrze do obolałych płuc.Zaczął dygotać.Nawet nie zauważył, jak olbrzymie cielsko goryla wypada z samochodu na beton.Murzyn leżał u jego stóp, bezwładny, kolosalny, ale już niegroźny.Już nieważny.Waltz rzucił rewolwer na zwłoki.Przez pewien czas delikatnie masował gardło, oddychając głęboko, nierówno, chrapliwie.Przesunął językiem w ustach.Poczuł krew.Z wysiłkiem spojrzał na skrawek nieba w kolorze indygo, widoczny ponad alejką.- Przewidziałem to, Rufe - wychrypiał po chwili.- Widzisz, ja to przewidziałem.Roześmiał się, wzdrygnął, postawił kołnierz płaszcza i okrążył zwłoki.Sięgnął do stacyjki wozu, by zgasić silnik, i ruszył z powrotem do tylnych drzwi klubu "Juggernaut".Z cienia za samochodem wynurzył się jakiś mężczyzna.Waltz błyskawicznie sięgnął lewą ręką do kieszeni płaszcza, lecz opuścił ją, gdy mrugnął do niego błyszczący metal.- Tak właśnie myślałem, że mój telefon wywabi cię na dwór - powiedział Pete Anglich.- I pomyślałem, że pewnie wyjdziesz tędy.Nie przeliczyłem się.- On mnie dusił - odparł Waltz po dłuższej chwili.- To była samoobrona.- Jasne.Obu nas bolą karki.Z mojego została miazga.- Czego chcesz, Pete?- Próbowałeś mnie wrobić w zabójstwo dziewczyny.Waltz roześmiał się znienacka, jakby postradał zmysły.- Ja się nie patyczkuję, jak mi wchodzą na odcisk, Pete.Powinieneś o tym wiedzieć.Lepiej odwal się od małej Token Ware.Anglich poruszył rewolwerem; światło zamigotało na lufie.Podszedł do Waltza i wbił mu colta w brzuch.- Rufe nie żyje - powiedział cicho.- To bardzo wygodne.Gdzie dziewczyna?- A co ci do tego?- Nie zgrywaj idioty.Mam swój rozum.Próbowałeś oskubać Johna Vidaury'ego.Wdepnąłem w to przez Token.I chcę się dowiedzieć całej reszty.Waltz stał bez ruchu, z coltem przytkniętym do brzucha.Przebierał palcami w rękawiczkach.- No dobra - burknął.- Ile chcesz, żeby trzymać język za zębami.raz na zawsze?- Dwie setki.Rufe zwędził mi portfel.- A co ja z tego będę miał - spytał powoli Elegancik.- Nic a nic.Dziewczynę też chcę dla siebie.- Pięć paczek - oświadczył Waltz łagodnie.- Ale dziewczyny nie dostaniesz.Dla gnojka z Central Avenue pięć stówek to kawał grosza.Nie kombinuj, tylko bierz forsę i zapomnij o całej sprawie.Colt oderwał się od jego brzucha.Pete Anglich zwinnie okrążył Elegancika, zrewidował, odebrał mu savage i machnął lewą ręką.- Stoi - powiedział zrzędliwie.- Co znaczy dziewczyna między przyjaciółmi? Wykładaj gotówkę.- Mam ją u siebie w biurze.Anglich roześmiał się krótko.- Elegancik, tylko bez numerów! Prowadź.Przeszli korytarzem na piętrze.W oddali, za zasłonami, orkiestra grała rzewny kawałek Duke'a Ellingtona - smutne, monotonne brzmienie blachy, gorzkie smyczków i cichy stukot instrumentów perkusyjnych.Waltz otworzył gabinet, zapalił światło i usiadł za biurkiem.Odrzucił głowę do tyłu, uśmiechnął się i wysunął zamykaną na klucz szufladę.Nie spuszczając go z oka, Pete Anglich zamknął drzwi gabinetu na klucz.Podszedł przy ścianie do szafy, zajrzał do środka i za plecami Waltza zbliżył się do zasłon w oknach.Wciąż ściskał w garści colta.Wrócił do biurka w chwili, gdy Waltz odsuwał od siebie plik banknotów.Anglich zignorował pieniądze i pochylił się nad biurkiem.- Zatrzymaj to, ale oddaj mi dziewczynę - powiedział.Elegancik z uśmiechem pokręcił głową.- Vidaury miał ci wybulić tysiączek.przynajmniej na początek - ciągnął policjant.- Noon Street masz dosłownie pod nosem.Czyżbyś już musiał zmuszać kobiety, żeby odwalały za ciebie brudną robotę? Mnie się wydaje, że chciałeś mieć na nią jakiegoś haka, żeby zmusić ją do uległości.Waltz zmrużył oczy i wskazał na plik banknotów.- To biedna, zastraszona mała.Pewnie wynajmuje jakąś umeblowaną klitkę.Nie ma przyjaciół, bo nie pracowałaby w twojej spelunie.Oprócz mnie pies z kulawą nogą by się nie zainteresował jej losem.Nie chciałeś jej chyba posłać do bajzla, co, Waltz?- Bierz forsę i zjeżdżaj - odparł Elegancik piskliwie.- Wiesz, co robią z kapusiami w tej okolicy?- Jasne, pozwalają im prowadzić nocne kluby - odparował Anglich łagodnie.Odłożył colta i sięgnął po pieniądze.Nagle zacisnął dłoń w pięść i od niechcenia poderwał ją w górę.Poparł cios ruchem łokcia.Pięść odwróciła się i niemal delikatnie wylądowała na twarzy Waltza, koło spojenia szczęk.Elegancik sflaczał jak przekłuty balon.Rozdziawił usta.Kapelusz spadł mu z głowy.Pete Anglich zmierzył go wzrokiem.- I dużo mi z tego przyszło - burknął.W pokoju panowała cisza, dolatywała jedynie cicha muzyka orkiestry tanecznej, jakby z przyciszonego radia.Anglich stanął za plecami Waltza i sięgnął mu pod płaszcz do wewnętrznej kieszeni marynarki.Wyjął portfel i wytrząsnął z niego pieniądze, a także prawo jazdy, zezwolenie na posiadanie broni i polisy ubezpieczeniowe.Schował cały ten majdan z powrotem i markotnie wlepił wzrok w biurko, paznokciem kciuka drapiąc się w szczękę [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.- A ten wielki błyszczący rewolwer zostaw lepiej tutaj - dorzucił Elegancik.- Przyda mu się chwila wytchnienia.Rufe sięgnął za siebie i powoli wyciągnął broń z tylnej kieszeni spodni.Jednym palcem pchnął ją po wypolerowanym blacie biurka.W głębi jego oczu czaił się nikły uśmieszek.- Nie ma sprawy, szefie - powiedział niemal z rozmarzeniem.Przeszedł przez pokój i zniknął za drzwiami.Waltz wstał i ruszył do ściennej szafy.Włożył ciemny pilśniowy kapelusz, lekki płaszcz i ciemne rękawiczki.Do lewej kieszeni wrzucił swojego savage, do prawej - rewolwer Murzyna.Wyszedł z pokoju i skierował się tam, skąd dobiegała muzyka taneczna.Na końcu korytarza lekko rozchylił zasłony.Orkiestra grała walca.Klientela dopisała; a jak na Central Avenue, towarzystwo było wyjątkowo spokojne.Waltz westchnął, jeszcze przez chwilę przyglądał się tańczącym parom, po czym opuścił zasłony.Cofnął się i mijając gabinet, doszedł do drzwi na samym końcu korytarza, prowadzących na schody, u stóp których kolejne drzwi wychodziły na ciemną alejkę na tyłach budynku.Waltz delikatnie zamknął drzwi i stanął w ciemności pod ścianą.Usłyszał szum silnika pracującego na jałowym biegu i lekki stukot zaworów.Uliczka z jednej strony kończyła się ślepo, z drugiej zaś zakręcała pod kątem prostym przed front budynku.Światła Central Avenue odbijały się na ceglanym murze na końcu poprzecznej alejki, tuż za czekającym samochodem - małym sedanem, który nawet w ciemności wydawał się zniszczony i brudny.Waltz zanurzył prawą rękę w kieszeni, wyjął rewolwer Rufe'a i trzymając go w fałdach płaszcza, bezszelestnie ruszył do samochodu.Podszedł do prawych drzwiczek, otworzył je i schylił się, by wsiąść do środka.Z samochodu wysunęły się dwie olbrzymie dłonie i chwyciły go za gardło.Twarde dłonie, wyposażone w zgoła nieludzką siłę.Z ust Waltza wyrwał się cichy bulgot; z odgiętą do tyłu głową i wytrzeszczonymi oczami ślepca Elegancik wpatrywał się w niebo.Nagle poruszył prawą ręką, poruszył nią tak, jak gdyby nie miała nic wspólnego z jego sztywnym, napiętym ciałem, z miażdżoną w uścisku szyją, z wysadzonymi, oślepłymi oczami.Ostrożnie, delikatnie przesuwał ją dopóty, dopóki lufa rewolweru, który ściskał w garści, nie dotknęła czegoś miękkiego.A wtedy powoli, bez pośpiechu, lufa przejechała po czymś, jak gdyby sprawdzając, co to takiego.Waltz Elegancik nic nie widział, niewiele czuł.Nie oddychał.Mimo to jego ręka słuchała płynących z mózgu rozkazów niczym jakaś niezależna siła, pozostająca poza zasięgiem straszliwych łap Murzyna.Nacisnął spust.Zaciśnięte na jego gardle dłonie zwiotczały i opadły.Zatoczył się, omal nie przewrócił i uderzył barkiem w ścianę.Wyprostował się powoli, łapczywie wciągając powietrze do obolałych płuc.Zaczął dygotać.Nawet nie zauważył, jak olbrzymie cielsko goryla wypada z samochodu na beton.Murzyn leżał u jego stóp, bezwładny, kolosalny, ale już niegroźny.Już nieważny.Waltz rzucił rewolwer na zwłoki.Przez pewien czas delikatnie masował gardło, oddychając głęboko, nierówno, chrapliwie.Przesunął językiem w ustach.Poczuł krew.Z wysiłkiem spojrzał na skrawek nieba w kolorze indygo, widoczny ponad alejką.- Przewidziałem to, Rufe - wychrypiał po chwili.- Widzisz, ja to przewidziałem.Roześmiał się, wzdrygnął, postawił kołnierz płaszcza i okrążył zwłoki.Sięgnął do stacyjki wozu, by zgasić silnik, i ruszył z powrotem do tylnych drzwi klubu "Juggernaut".Z cienia za samochodem wynurzył się jakiś mężczyzna.Waltz błyskawicznie sięgnął lewą ręką do kieszeni płaszcza, lecz opuścił ją, gdy mrugnął do niego błyszczący metal.- Tak właśnie myślałem, że mój telefon wywabi cię na dwór - powiedział Pete Anglich.- I pomyślałem, że pewnie wyjdziesz tędy.Nie przeliczyłem się.- On mnie dusił - odparł Waltz po dłuższej chwili.- To była samoobrona.- Jasne.Obu nas bolą karki.Z mojego została miazga.- Czego chcesz, Pete?- Próbowałeś mnie wrobić w zabójstwo dziewczyny.Waltz roześmiał się znienacka, jakby postradał zmysły.- Ja się nie patyczkuję, jak mi wchodzą na odcisk, Pete.Powinieneś o tym wiedzieć.Lepiej odwal się od małej Token Ware.Anglich poruszył rewolwerem; światło zamigotało na lufie.Podszedł do Waltza i wbił mu colta w brzuch.- Rufe nie żyje - powiedział cicho.- To bardzo wygodne.Gdzie dziewczyna?- A co ci do tego?- Nie zgrywaj idioty.Mam swój rozum.Próbowałeś oskubać Johna Vidaury'ego.Wdepnąłem w to przez Token.I chcę się dowiedzieć całej reszty.Waltz stał bez ruchu, z coltem przytkniętym do brzucha.Przebierał palcami w rękawiczkach.- No dobra - burknął.- Ile chcesz, żeby trzymać język za zębami.raz na zawsze?- Dwie setki.Rufe zwędził mi portfel.- A co ja z tego będę miał - spytał powoli Elegancik.- Nic a nic.Dziewczynę też chcę dla siebie.- Pięć paczek - oświadczył Waltz łagodnie.- Ale dziewczyny nie dostaniesz.Dla gnojka z Central Avenue pięć stówek to kawał grosza.Nie kombinuj, tylko bierz forsę i zapomnij o całej sprawie.Colt oderwał się od jego brzucha.Pete Anglich zwinnie okrążył Elegancika, zrewidował, odebrał mu savage i machnął lewą ręką.- Stoi - powiedział zrzędliwie.- Co znaczy dziewczyna między przyjaciółmi? Wykładaj gotówkę.- Mam ją u siebie w biurze.Anglich roześmiał się krótko.- Elegancik, tylko bez numerów! Prowadź.Przeszli korytarzem na piętrze.W oddali, za zasłonami, orkiestra grała rzewny kawałek Duke'a Ellingtona - smutne, monotonne brzmienie blachy, gorzkie smyczków i cichy stukot instrumentów perkusyjnych.Waltz otworzył gabinet, zapalił światło i usiadł za biurkiem.Odrzucił głowę do tyłu, uśmiechnął się i wysunął zamykaną na klucz szufladę.Nie spuszczając go z oka, Pete Anglich zamknął drzwi gabinetu na klucz.Podszedł przy ścianie do szafy, zajrzał do środka i za plecami Waltza zbliżył się do zasłon w oknach.Wciąż ściskał w garści colta.Wrócił do biurka w chwili, gdy Waltz odsuwał od siebie plik banknotów.Anglich zignorował pieniądze i pochylił się nad biurkiem.- Zatrzymaj to, ale oddaj mi dziewczynę - powiedział.Elegancik z uśmiechem pokręcił głową.- Vidaury miał ci wybulić tysiączek.przynajmniej na początek - ciągnął policjant.- Noon Street masz dosłownie pod nosem.Czyżbyś już musiał zmuszać kobiety, żeby odwalały za ciebie brudną robotę? Mnie się wydaje, że chciałeś mieć na nią jakiegoś haka, żeby zmusić ją do uległości.Waltz zmrużył oczy i wskazał na plik banknotów.- To biedna, zastraszona mała.Pewnie wynajmuje jakąś umeblowaną klitkę.Nie ma przyjaciół, bo nie pracowałaby w twojej spelunie.Oprócz mnie pies z kulawą nogą by się nie zainteresował jej losem.Nie chciałeś jej chyba posłać do bajzla, co, Waltz?- Bierz forsę i zjeżdżaj - odparł Elegancik piskliwie.- Wiesz, co robią z kapusiami w tej okolicy?- Jasne, pozwalają im prowadzić nocne kluby - odparował Anglich łagodnie.Odłożył colta i sięgnął po pieniądze.Nagle zacisnął dłoń w pięść i od niechcenia poderwał ją w górę.Poparł cios ruchem łokcia.Pięść odwróciła się i niemal delikatnie wylądowała na twarzy Waltza, koło spojenia szczęk.Elegancik sflaczał jak przekłuty balon.Rozdziawił usta.Kapelusz spadł mu z głowy.Pete Anglich zmierzył go wzrokiem.- I dużo mi z tego przyszło - burknął.W pokoju panowała cisza, dolatywała jedynie cicha muzyka orkiestry tanecznej, jakby z przyciszonego radia.Anglich stanął za plecami Waltza i sięgnął mu pod płaszcz do wewnętrznej kieszeni marynarki.Wyjął portfel i wytrząsnął z niego pieniądze, a także prawo jazdy, zezwolenie na posiadanie broni i polisy ubezpieczeniowe.Schował cały ten majdan z powrotem i markotnie wlepił wzrok w biurko, paznokciem kciuka drapiąc się w szczękę [ Pobierz całość w formacie PDF ]