[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Skoro tak mówisz, panie.Jak on się nazywa? Kedrigern z niedowierzaniem popatrzył na pytającego.- Myślisz, że ośmielę się nadać mu imię? A gdybym wybrał ta­kie, które mu się nie spodoba?Stajenni szeroko otwartymi oczami popatrzyli na konia, na cza­rodzieja, na siebie i wszyscy zrobili krok do tyłu.Czarodziej osiodłał konia, dosiadł go i wesoło pomachał do gapiów, którzy cofnęli się jeszcze bardziej, rozrywając krąg.Kedrigern popędził czarnego wierzchowca.Srebrne kopyta skrzesały iskry na brukowanym dzie­dzińcu, róg błysnął jak ostrze miecza w popołudniowym słońcu, kie­dy kłusem wjeżdżali na most.Kedrigern nie miał pojęcia, co go czeka w najbliższej przyszło­ści.Nie chciał jednak zostać dłużej w zamku, chociaż zrobiło się tam całkiem przyjemnie po zdjęciu czaru Vorvasa.Nawet gdyby obsypy­wano go podziękowaniami - na co zasłużył - i fetowano jako wyzwo­liciela, martwiłby się o Księżniczkę.Gryząc kawałek kiełbasy - nie­zwykle smacznej, zważywszy na wiek - którą zwędził z kuchni, od­świeżył sobie w pamięci wiadomości o zaklętych lasach.Nie nabrał przez to otuchy.Wszystkie zaczarowane lasy miały fatalną reputację.Za mostem skręcił w lewo i zdał się na los szczęścia.Prawie przez godzinę Kedrigern jechał spokojnie, nie napo­tkawszy żadnych strasznych widoków ani nawet najmniejszych ostrzegawczych wibracji.Odprężył się, nie tracąc jednak czujności.Przyszła mu do głowy pocieszająca myśl, że czar osłabnął albo przy­najmniej stracił na złośliwości, albo - co najlepsze, chociaż najmniej prawdopodobne - że udało mu się jakoś ominąć strefę czaru.Daleko przed sobą zauważył coś, co wyglądało jak słup na środ­ku drogi.Po kilku krokach dostrzegł błysk złota.Zaciekawiony, wyjął medalion i nastawił go na tajemniczy przedmiot.Nie był to słup, tylko mnich odziany w szorstki brązowy habit, z pochyloną głową osłoniętą kapturem, z dłońmi schowanymi w rękawach.Zło­ta laska spoczywała na jego piersi, przytrzymywana jednym ramie­niem.Wokół nie było ani śladu życia.Mnich widocznie stanowił jakiś symbol - ostrzeżenie, drogowskaz, może relikwię.Lecz kiedy Kedri­gern podjechał bliżej, poczuł na sobie jego spojrzenie, sięgające głęboko i dostrzegające rzeczy, jakich niczyje oko nie widziało.A jed­nak w powietrzu nie wibrowała groźba.Czarodziej zwolnił na kilka kroków przed zakapturzoną posta­cią.Głowa mnicha uniosła się, kaptur opadł odsłaniając zbielałą czaszkę.Koścista ręka zatrzymała czarodzieja stanowczym gestem.Wielki czarny rumak posłusznie przystanął.Kedrigern czuł na sobie spojrzenie bezokiego stwora i słyszał słowa, padające z ust pozbawio­nych warg i języka:- Użyj tego przeciwko Wrogowi.Kedrigern odchrząknął i zapytał grzecznie:-Jaki Wróg na mnie czeka, dobry mnichu? I jak mam obronić się przed nim tą laską?- Strzeż się jego obietnic.Lękaj się jego darów.- Dobrze, przyrzekam.Ale kim jest ten Wróg?Dłoń szkieletu ujęła laskę i wyciągnęła do Kedrigerna.- Weź to i jedź dalej.Wróg czeka.Kedrigern zsiadł z konia i podszedł do upiornego mnicha.Za­trzymał się kilka kroków przed nim i niepewnie wyciągnął rękę.Zniecierpliwony mnich potrząsnął laską, więc Kedrigern zrobił jesz­cze krok i wyjął laskę z kościstej dłoni.Ku jego zdziwieniu nie była zimna ani oślizła, tylko ciepła jak żywe ciało.- Nie lękaj się spotkania z Wrogiem.Pokonasz go, jeśli nie ule­gniesz jego pochlebstwom.Jesteśmy z tobą - oznajmił mnich.Wsunął szkieletowe dłonie w rękawy habitu, skłonił się przed czaro­dziejem, potem odwrócił się i wszedł w las, krocząc bezszelestnie po suchych liściach i gałązkach.Kedrigern ponownie dosiadł konia i zamyślony pojechał dalej.W zaczarowanym lesie należało się spodziewać takich rzeczy, nie­mniej wywoływały one konsternację.Wróg czyhał gdzieś po drodze: to jasne, żadna niespodzianka.A laska pomoże Kedrigernowi poko­nać wroga.Była to porządna laska, trochę wyższa od wysokiego męż­czyzny, okuta srebrem z obu końców, na całej długości owinięta szeroką złotą wstęgą.W walce na pałki stanowiłaby groźną broń.Ale dlaczego czarodziej miał walczyć na pałki? Czy to Wróg rzucił czar, czy sam stanowił część czaru? Kim był ten mnich? I dlaczego powie­trze nie wibrowało w jego obecności? Doprawdy, same zagadki.Dopiero kiedy wierzchowiec parsknął cicho i zwolnił kroku, Kedrigern podniósł wzrok i zobaczył, że wyjechali z lasu na okrągłą polanę, wypełnioną kamieniami wszelkich rozmiarów.Większość kamieni stała prosto, część przechylała się pod dziwacznymi kątami, a kilka leżało na ziemi.Na jednym z powalonych głazów siedział pulchny, pucołowaty człowieczek o rumianych policzkach, ubrany bardzo skromnie.Był zupełnie sam w tym dziwnym miejscu, a jed­nak pomachał wesoło na przywitanie i zawołał radosnym głosem:- Szczęśliwe spotkanie, wędrowcze! Wybacz staremu, że nie wstaję.Drogi są twarde, a ja mam delikatne stopy.Kedrigern zauważył wówczas, że stopy człowieczka są zanurzo­ne do kostek w kałuży mulistej wody.W pobliżu nie było ani śladu pałki czy innej broni; człowieczek nie wyglądał groźnie; pod żadnym względem nie przypominał straszliwego wroga, raczej bezbronnego wędrowca w potrzebie.Kedrigern zeskoczył z konia i usiadł obok grubaska na powalonym głazie.- Pięknego masz konia, panie - odezwał się pulchny człowie­czek.- Doprawdy, bardzo piękne zwierzę.- Tak, to dobry koń - przyznał uprzejmie Kedrigern.- Panie, nie doceniasz go! Nawet król nie posiada równie szla­chetnego wierzchowca.nawet cesarz nie jeździ na tak wspaniałym rumaku.Na pewno jesteś z niego dumny.Kedrigern ruchem ręki odrzucił komplement.- Cenię go, ale nie mam powodów do dumy.Nie stworzyłem tego konia, trafiłem na niego przez czysty przypadek.Człowieczek rozpromienił się w uśmiechu.-Jesteś więc skromny, panie.Piękna cecha u człowieka tak wy­raźnie przewyższającego innych.A jednak przyjemnie byłoby mieć stajnię pełną takich koni, prawda? Nie, całą stadninę! Ach, panie, wyobraź je sobie, przybrane w szkarłatne rzędy haftowane srebrem i złotem, zdobione rzadkimi klejnotami.wypolerowane, błyszczące rogi i kopyta.a na każdym koniu wspaniały wojownik w zbroi, no­szący twoje barwy, gotów posiać strach w sercach twoich wrogów i rzu­cić ci do stóp królestwa całego świata! Pomyśl o tym, przyjacielu! Ku­szące, nieprawdaż?Kedrigern podrapał się po głowie i odpowiedział:- Nie bardzo.Prawdę mówiąc, nie widzę sensu w rzucaniu kró­lestw do moich stóp [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl