Pokrewne
- Strona Główna
- Charles M. Robinson III The Diaries of John Gregory Bourke. Volume 4, July 3, 1880 May 22,1881 (2009)
- John Marsden Kroniki Ellie 1. Wojna się skończyła, walka wcišż trwa
- Adams G.B. History of England From the Norman Conquest to the Death of John
- Marsden John Kroniki Ellie 03 Przycišgajšc burzę
- DeMille Nelson John Corey 01 liwkowa Wyspa
- John Ringo Dziedzictwo Aldenata 03 Taniec z Diabłem
- Wojny Rady Tom 1 Tam Będš Smoki Ringo John
- Tom Mangold, John Penycate Wi podziemna wojna
- H.P. Lovecraft Dagon
- Lem Stanislaw Golem XIV (SCAN dal 1103)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- aniadka.keep
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Skoro tak mówisz, panie.Jak on się nazywa? Kedrigern z niedowierzaniem popatrzył na pytającego.- Myślisz, że ośmielę się nadać mu imię? A gdybym wybrał takie, które mu się nie spodoba?Stajenni szeroko otwartymi oczami popatrzyli na konia, na czarodzieja, na siebie i wszyscy zrobili krok do tyłu.Czarodziej osiodłał konia, dosiadł go i wesoło pomachał do gapiów, którzy cofnęli się jeszcze bardziej, rozrywając krąg.Kedrigern popędził czarnego wierzchowca.Srebrne kopyta skrzesały iskry na brukowanym dziedzińcu, róg błysnął jak ostrze miecza w popołudniowym słońcu, kiedy kłusem wjeżdżali na most.Kedrigern nie miał pojęcia, co go czeka w najbliższej przyszłości.Nie chciał jednak zostać dłużej w zamku, chociaż zrobiło się tam całkiem przyjemnie po zdjęciu czaru Vorvasa.Nawet gdyby obsypywano go podziękowaniami - na co zasłużył - i fetowano jako wyzwoliciela, martwiłby się o Księżniczkę.Gryząc kawałek kiełbasy - niezwykle smacznej, zważywszy na wiek - którą zwędził z kuchni, odświeżył sobie w pamięci wiadomości o zaklętych lasach.Nie nabrał przez to otuchy.Wszystkie zaczarowane lasy miały fatalną reputację.Za mostem skręcił w lewo i zdał się na los szczęścia.Prawie przez godzinę Kedrigern jechał spokojnie, nie napotkawszy żadnych strasznych widoków ani nawet najmniejszych ostrzegawczych wibracji.Odprężył się, nie tracąc jednak czujności.Przyszła mu do głowy pocieszająca myśl, że czar osłabnął albo przynajmniej stracił na złośliwości, albo - co najlepsze, chociaż najmniej prawdopodobne - że udało mu się jakoś ominąć strefę czaru.Daleko przed sobą zauważył coś, co wyglądało jak słup na środku drogi.Po kilku krokach dostrzegł błysk złota.Zaciekawiony, wyjął medalion i nastawił go na tajemniczy przedmiot.Nie był to słup, tylko mnich odziany w szorstki brązowy habit, z pochyloną głową osłoniętą kapturem, z dłońmi schowanymi w rękawach.Złota laska spoczywała na jego piersi, przytrzymywana jednym ramieniem.Wokół nie było ani śladu życia.Mnich widocznie stanowił jakiś symbol - ostrzeżenie, drogowskaz, może relikwię.Lecz kiedy Kedrigern podjechał bliżej, poczuł na sobie jego spojrzenie, sięgające głęboko i dostrzegające rzeczy, jakich niczyje oko nie widziało.A jednak w powietrzu nie wibrowała groźba.Czarodziej zwolnił na kilka kroków przed zakapturzoną postacią.Głowa mnicha uniosła się, kaptur opadł odsłaniając zbielałą czaszkę.Koścista ręka zatrzymała czarodzieja stanowczym gestem.Wielki czarny rumak posłusznie przystanął.Kedrigern czuł na sobie spojrzenie bezokiego stwora i słyszał słowa, padające z ust pozbawionych warg i języka:- Użyj tego przeciwko Wrogowi.Kedrigern odchrząknął i zapytał grzecznie:-Jaki Wróg na mnie czeka, dobry mnichu? I jak mam obronić się przed nim tą laską?- Strzeż się jego obietnic.Lękaj się jego darów.- Dobrze, przyrzekam.Ale kim jest ten Wróg?Dłoń szkieletu ujęła laskę i wyciągnęła do Kedrigerna.- Weź to i jedź dalej.Wróg czeka.Kedrigern zsiadł z konia i podszedł do upiornego mnicha.Zatrzymał się kilka kroków przed nim i niepewnie wyciągnął rękę.Zniecierpliwony mnich potrząsnął laską, więc Kedrigern zrobił jeszcze krok i wyjął laskę z kościstej dłoni.Ku jego zdziwieniu nie była zimna ani oślizła, tylko ciepła jak żywe ciało.- Nie lękaj się spotkania z Wrogiem.Pokonasz go, jeśli nie ulegniesz jego pochlebstwom.Jesteśmy z tobą - oznajmił mnich.Wsunął szkieletowe dłonie w rękawy habitu, skłonił się przed czarodziejem, potem odwrócił się i wszedł w las, krocząc bezszelestnie po suchych liściach i gałązkach.Kedrigern ponownie dosiadł konia i zamyślony pojechał dalej.W zaczarowanym lesie należało się spodziewać takich rzeczy, niemniej wywoływały one konsternację.Wróg czyhał gdzieś po drodze: to jasne, żadna niespodzianka.A laska pomoże Kedrigernowi pokonać wroga.Była to porządna laska, trochę wyższa od wysokiego mężczyzny, okuta srebrem z obu końców, na całej długości owinięta szeroką złotą wstęgą.W walce na pałki stanowiłaby groźną broń.Ale dlaczego czarodziej miał walczyć na pałki? Czy to Wróg rzucił czar, czy sam stanowił część czaru? Kim był ten mnich? I dlaczego powietrze nie wibrowało w jego obecności? Doprawdy, same zagadki.Dopiero kiedy wierzchowiec parsknął cicho i zwolnił kroku, Kedrigern podniósł wzrok i zobaczył, że wyjechali z lasu na okrągłą polanę, wypełnioną kamieniami wszelkich rozmiarów.Większość kamieni stała prosto, część przechylała się pod dziwacznymi kątami, a kilka leżało na ziemi.Na jednym z powalonych głazów siedział pulchny, pucołowaty człowieczek o rumianych policzkach, ubrany bardzo skromnie.Był zupełnie sam w tym dziwnym miejscu, a jednak pomachał wesoło na przywitanie i zawołał radosnym głosem:- Szczęśliwe spotkanie, wędrowcze! Wybacz staremu, że nie wstaję.Drogi są twarde, a ja mam delikatne stopy.Kedrigern zauważył wówczas, że stopy człowieczka są zanurzone do kostek w kałuży mulistej wody.W pobliżu nie było ani śladu pałki czy innej broni; człowieczek nie wyglądał groźnie; pod żadnym względem nie przypominał straszliwego wroga, raczej bezbronnego wędrowca w potrzebie.Kedrigern zeskoczył z konia i usiadł obok grubaska na powalonym głazie.- Pięknego masz konia, panie - odezwał się pulchny człowieczek.- Doprawdy, bardzo piękne zwierzę.- Tak, to dobry koń - przyznał uprzejmie Kedrigern.- Panie, nie doceniasz go! Nawet król nie posiada równie szlachetnego wierzchowca.nawet cesarz nie jeździ na tak wspaniałym rumaku.Na pewno jesteś z niego dumny.Kedrigern ruchem ręki odrzucił komplement.- Cenię go, ale nie mam powodów do dumy.Nie stworzyłem tego konia, trafiłem na niego przez czysty przypadek.Człowieczek rozpromienił się w uśmiechu.-Jesteś więc skromny, panie.Piękna cecha u człowieka tak wyraźnie przewyższającego innych.A jednak przyjemnie byłoby mieć stajnię pełną takich koni, prawda? Nie, całą stadninę! Ach, panie, wyobraź je sobie, przybrane w szkarłatne rzędy haftowane srebrem i złotem, zdobione rzadkimi klejnotami.wypolerowane, błyszczące rogi i kopyta.a na każdym koniu wspaniały wojownik w zbroi, noszący twoje barwy, gotów posiać strach w sercach twoich wrogów i rzucić ci do stóp królestwa całego świata! Pomyśl o tym, przyjacielu! Kuszące, nieprawdaż?Kedrigern podrapał się po głowie i odpowiedział:- Nie bardzo.Prawdę mówiąc, nie widzę sensu w rzucaniu królestw do moich stóp [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.- Skoro tak mówisz, panie.Jak on się nazywa? Kedrigern z niedowierzaniem popatrzył na pytającego.- Myślisz, że ośmielę się nadać mu imię? A gdybym wybrał takie, które mu się nie spodoba?Stajenni szeroko otwartymi oczami popatrzyli na konia, na czarodzieja, na siebie i wszyscy zrobili krok do tyłu.Czarodziej osiodłał konia, dosiadł go i wesoło pomachał do gapiów, którzy cofnęli się jeszcze bardziej, rozrywając krąg.Kedrigern popędził czarnego wierzchowca.Srebrne kopyta skrzesały iskry na brukowanym dziedzińcu, róg błysnął jak ostrze miecza w popołudniowym słońcu, kiedy kłusem wjeżdżali na most.Kedrigern nie miał pojęcia, co go czeka w najbliższej przyszłości.Nie chciał jednak zostać dłużej w zamku, chociaż zrobiło się tam całkiem przyjemnie po zdjęciu czaru Vorvasa.Nawet gdyby obsypywano go podziękowaniami - na co zasłużył - i fetowano jako wyzwoliciela, martwiłby się o Księżniczkę.Gryząc kawałek kiełbasy - niezwykle smacznej, zważywszy na wiek - którą zwędził z kuchni, odświeżył sobie w pamięci wiadomości o zaklętych lasach.Nie nabrał przez to otuchy.Wszystkie zaczarowane lasy miały fatalną reputację.Za mostem skręcił w lewo i zdał się na los szczęścia.Prawie przez godzinę Kedrigern jechał spokojnie, nie napotkawszy żadnych strasznych widoków ani nawet najmniejszych ostrzegawczych wibracji.Odprężył się, nie tracąc jednak czujności.Przyszła mu do głowy pocieszająca myśl, że czar osłabnął albo przynajmniej stracił na złośliwości, albo - co najlepsze, chociaż najmniej prawdopodobne - że udało mu się jakoś ominąć strefę czaru.Daleko przed sobą zauważył coś, co wyglądało jak słup na środku drogi.Po kilku krokach dostrzegł błysk złota.Zaciekawiony, wyjął medalion i nastawił go na tajemniczy przedmiot.Nie był to słup, tylko mnich odziany w szorstki brązowy habit, z pochyloną głową osłoniętą kapturem, z dłońmi schowanymi w rękawach.Złota laska spoczywała na jego piersi, przytrzymywana jednym ramieniem.Wokół nie było ani śladu życia.Mnich widocznie stanowił jakiś symbol - ostrzeżenie, drogowskaz, może relikwię.Lecz kiedy Kedrigern podjechał bliżej, poczuł na sobie jego spojrzenie, sięgające głęboko i dostrzegające rzeczy, jakich niczyje oko nie widziało.A jednak w powietrzu nie wibrowała groźba.Czarodziej zwolnił na kilka kroków przed zakapturzoną postacią.Głowa mnicha uniosła się, kaptur opadł odsłaniając zbielałą czaszkę.Koścista ręka zatrzymała czarodzieja stanowczym gestem.Wielki czarny rumak posłusznie przystanął.Kedrigern czuł na sobie spojrzenie bezokiego stwora i słyszał słowa, padające z ust pozbawionych warg i języka:- Użyj tego przeciwko Wrogowi.Kedrigern odchrząknął i zapytał grzecznie:-Jaki Wróg na mnie czeka, dobry mnichu? I jak mam obronić się przed nim tą laską?- Strzeż się jego obietnic.Lękaj się jego darów.- Dobrze, przyrzekam.Ale kim jest ten Wróg?Dłoń szkieletu ujęła laskę i wyciągnęła do Kedrigerna.- Weź to i jedź dalej.Wróg czeka.Kedrigern zsiadł z konia i podszedł do upiornego mnicha.Zatrzymał się kilka kroków przed nim i niepewnie wyciągnął rękę.Zniecierpliwony mnich potrząsnął laską, więc Kedrigern zrobił jeszcze krok i wyjął laskę z kościstej dłoni.Ku jego zdziwieniu nie była zimna ani oślizła, tylko ciepła jak żywe ciało.- Nie lękaj się spotkania z Wrogiem.Pokonasz go, jeśli nie ulegniesz jego pochlebstwom.Jesteśmy z tobą - oznajmił mnich.Wsunął szkieletowe dłonie w rękawy habitu, skłonił się przed czarodziejem, potem odwrócił się i wszedł w las, krocząc bezszelestnie po suchych liściach i gałązkach.Kedrigern ponownie dosiadł konia i zamyślony pojechał dalej.W zaczarowanym lesie należało się spodziewać takich rzeczy, niemniej wywoływały one konsternację.Wróg czyhał gdzieś po drodze: to jasne, żadna niespodzianka.A laska pomoże Kedrigernowi pokonać wroga.Była to porządna laska, trochę wyższa od wysokiego mężczyzny, okuta srebrem z obu końców, na całej długości owinięta szeroką złotą wstęgą.W walce na pałki stanowiłaby groźną broń.Ale dlaczego czarodziej miał walczyć na pałki? Czy to Wróg rzucił czar, czy sam stanowił część czaru? Kim był ten mnich? I dlaczego powietrze nie wibrowało w jego obecności? Doprawdy, same zagadki.Dopiero kiedy wierzchowiec parsknął cicho i zwolnił kroku, Kedrigern podniósł wzrok i zobaczył, że wyjechali z lasu na okrągłą polanę, wypełnioną kamieniami wszelkich rozmiarów.Większość kamieni stała prosto, część przechylała się pod dziwacznymi kątami, a kilka leżało na ziemi.Na jednym z powalonych głazów siedział pulchny, pucołowaty człowieczek o rumianych policzkach, ubrany bardzo skromnie.Był zupełnie sam w tym dziwnym miejscu, a jednak pomachał wesoło na przywitanie i zawołał radosnym głosem:- Szczęśliwe spotkanie, wędrowcze! Wybacz staremu, że nie wstaję.Drogi są twarde, a ja mam delikatne stopy.Kedrigern zauważył wówczas, że stopy człowieczka są zanurzone do kostek w kałuży mulistej wody.W pobliżu nie było ani śladu pałki czy innej broni; człowieczek nie wyglądał groźnie; pod żadnym względem nie przypominał straszliwego wroga, raczej bezbronnego wędrowca w potrzebie.Kedrigern zeskoczył z konia i usiadł obok grubaska na powalonym głazie.- Pięknego masz konia, panie - odezwał się pulchny człowieczek.- Doprawdy, bardzo piękne zwierzę.- Tak, to dobry koń - przyznał uprzejmie Kedrigern.- Panie, nie doceniasz go! Nawet król nie posiada równie szlachetnego wierzchowca.nawet cesarz nie jeździ na tak wspaniałym rumaku.Na pewno jesteś z niego dumny.Kedrigern ruchem ręki odrzucił komplement.- Cenię go, ale nie mam powodów do dumy.Nie stworzyłem tego konia, trafiłem na niego przez czysty przypadek.Człowieczek rozpromienił się w uśmiechu.-Jesteś więc skromny, panie.Piękna cecha u człowieka tak wyraźnie przewyższającego innych.A jednak przyjemnie byłoby mieć stajnię pełną takich koni, prawda? Nie, całą stadninę! Ach, panie, wyobraź je sobie, przybrane w szkarłatne rzędy haftowane srebrem i złotem, zdobione rzadkimi klejnotami.wypolerowane, błyszczące rogi i kopyta.a na każdym koniu wspaniały wojownik w zbroi, noszący twoje barwy, gotów posiać strach w sercach twoich wrogów i rzucić ci do stóp królestwa całego świata! Pomyśl o tym, przyjacielu! Kuszące, nieprawdaż?Kedrigern podrapał się po głowie i odpowiedział:- Nie bardzo.Prawdę mówiąc, nie widzę sensu w rzucaniu królestw do moich stóp [ Pobierz całość w formacie PDF ]