[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Jeśli kiedykolwiek był zdrowy na umyśle.- Tak bardzo chce poddać się czemuś większemu i mądrzejszemu niż on.Przez całe życie szukał Boga.Myślę, że w rzeczywistości próbuje odnaleźć swoją drogę do macicy.- Cóż za cyniczne stwierdzenie.- Czy jednak nie prawdziwe? - Sundira położyła głowę na kolanach Lawlera.- Jak myślisz? Czy twoim zdaniem to matematyczne bożyszcze ma jakiś sens? Albo cała ta teologia? Raj? Wyspa świętych duchów?Gładził jej gęste, ciemne włosy.Tygodnie i miesiące podróży uczyniły je bardziej szorstkimi, nadając im kruchy i kędzierzawy wygląd.Wciąż jednak były piękne.Powiedział:- Częściowo rozumiem.A przynajmniej rozumiem me­taforę, jaką się posługuje.Jednak to nie ma żadnego znaczenia.Nie dla mnie.Być może we wszechświecie istnieje nieskoń­czoność wyraźnych warstw bogów, a każdy z nich ma do­kładnie szesnaście razy więcej oczu niż ten z niższej warstwy, zaś Quillan może mieć absolutnie niepodważalny dowód na istnienie tej całej wymyślnej bzdury, a i tak nie miałoby to dla mnie żadnego znaczenia.Żyję na tym i tylko na tym świecie i nie ma tu żadnych bogów.Nie obchodzi mnie, co dzieje się na wyższych poziomach, jeżeli takowe istnieją.- To wcale oznacza, że wyższe poziomy nie istnieją.- Nie.Myślę, że masz rację.Kto wie? Stary rybak, który pierwszy mówił nam o Obliczu, opowiadał również niesamowitą historię o podwodnym mieście supermieszkańców, położonym tuż przy brzegu.Jak sądzę, równie trudno mi w nią uwierzyć, jak w teologiczne dyrdymały Quillana.Jedna idea jest równie szalona jak druga.Podniosła głowę i odwróciła się, by spojrzeć na niego.- Dla dobra dyskusji przyjmijmy, że w pobliżu Oblicza naprawdę istnieje jakieś miasto pod powierzchnią morza i że mieszka tam jakiś szczególny rodzaj Mieszkańców.Jeżeli tak, to wyjaśniałoby, dlaczego Mieszkańcy, których znamy, uważają Oblicze za świętą wyspę i boją się lub przynajmniej nie chcą się tam zbliżać.A jeśli tam naprawdę są jakieś boskie istoty?- Poczekamy i zobaczymy, co tam jest, kiedy tam do­trzemy, a wtedy ci odpowiem, dobrze?- Dobrze - powiedziała Sundira.W środku nocy Lawler nagle obudził się, pozostając w półśnie, który zwykle trwa aż do świtu.Usiadł, potarł bolące czoło.Czuł się, jakby ktoś otworzył mu czaszkę pod­czas snu i napełnił ją milionem jaskrawych pasm cienkiego, iskrzącego się drutu, które teraz ocierały się o siebie przy każdym oddechu.Ktoś był w kajucie.W nikłym blasku gwiazd, który wpadał przez pojedynczy świetlik, zobaczył przy grodzi wysoką postać o kwadratowych ramionach, która patrzyła na niego w milczeniu.Kinverson? Nie, nie tak duży jak Kinverson, a poza tym dlaczego Kinverson miałby nacho­dzić jego kajutę grucha nocą? Jednak żaden z pozostałych na pokładzie mężczyzn nie był nawet w przybliżeniu tak wysoki.- Kto tam? - powiedział Lawler.- Nie poznajesz mnie, Valben? - Głęboki, donośny głos, cudownie spokojny i pewny siebie.- Kim jesteś?- Przyjrzyj się dobrze, chłopcze! - Intruz odwrócił się, tak że część jego twarzy znalazła się w świetle.Lawler ujrzał silną szczękę, gęstą, kręconą, czarną brodę, prosty, władczy nos.Oprócz brody ta twarz mogła być jego włas­ną.Nie, oczy były inne.Błyszczały mocniej; ich spojrzenie było bardziej surowe i bardziej współczujące niż oczu Law-lera.Znał to spojrzenie.Zimny dreszcz przebiegł mu po plecach.- Sądziłem, że nie śpię - powiedział spokojnie.- Ale teraz widzę, że jeszcze śnię.Witaj, ojcze.Miło cię znów widzieć.Upłynęło sporo czasu.- Czyżby? Nie dla mnie.- Wysoki mężczyzna zro­bił kilka kroków w jego stronę.W maleńkiej kajucie zbliżył się do krawędzi koi.Miał na sobie ciemną, wymiętą szatę staromodnego kroju, szatę, którą Lawler bardzo dobrze pa­miętał.- A jednak widocznie trwało to chwilę.Jesteś już dorosły, chłopcze.Jesteś starszy ode mnie, prawda?- Mniej więcej w tym samym wieku.- I jesteś lekarzem.Dobrym lekarzem, jak słyszę.- Ależ skąd.Staram się, jak mogę.To nie wystarcza.- Jeśli starasz się najlepiej jak możesz, to zupełnie wy­starczy, Valben.Jeżeli naprawdę robisz, co możesz.Mówi­łem ci o tym, ale przypuszczam, że mi nie wierzyłeś.Dopóki nie obijasz się, dopóki naprawdę ci zależy.Poza pracą lekarz może być absolutnym draniem, lecz dopóki mu zależy, jest w porządku.Dopóki rozumie, że jego zadaniem jest chronić, leczyć, kochać.I myślę, że ty to zrozumiałeś.- Przysiadł na krawędzi koi.Zachowywał się bardzo swobodnie.- Nie masz rodziny, prawda?- Nie.- To źle.Byłbyś dobrym ojcem.- Tak sądzisz?- Oczywiście, ojcostwo odmieniłoby cię.Chyba na le­psze, jak sądzę.Żałujesz?- Nie wiem.Prawdopodobnie.Żałuję wielu rzeczy.Żałuję, że moje małżeństwo się nie udało.Że nigdy nie ożeniłem się ponownie.Że ty zmarłeś zbyt szybko, ojcze.- Czy to było zbyt szybko?- Dla mnie tak.- No tak.Tak, myślę, że tak.- Kochałem cię.- A ja ciebie, chłopcze.I nadal bardzo cię kocham.Jestem z ciebie dumny.- Mówisz, jakbyś wciąż żył [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl