[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tak zwyczajnie, jak niektórzy ludzie zaczynają znowu palić po wyzbyciu się tego nałogu na parę lat.Jakby odnowił zainteresowanie dawnym hobby.W czerwcu napadł na dwie kobiety.W lipcu znowu na dwie.W sierpniu na trzy.Na kolejne dwie w pierwszych dziesięciu dniach września.Po osiemdziesięciu ośmiu miesiącach pobytu za kratkami Bobby potrzebował i nienasycenie pożądał kobiecego ciała.Policja była przekonana, że te dziewięć przestępstw — i być może parę innych, których nie zgłoszono — było dziełem tego samego człowieka, i była równie pewna, że tym człowiekiem jest Bobby Valdez.Wszystkie ofiary były terroryzowane w ten sam sposób.Do samotnej kobiety wysiadającej nocą z samochodu na parkingu podchodził mężczyzna.Przykładał broń do jej żeber, pleców albo brzucha i mówił: „Jestem świetnym facetem.Chodź ze mną na imprezę, a nie stanie ci się krzywda.Spróbuj mnie wykiwać, a natychmiast cię rozwalę.Rób, co mówię, a nie będziesz miała zmartwień.Naprawdę jestem świetnym facetem”.Za każdym razem mówił mniej więcej to samo i ofiary to zapamiętywały, ponieważ „świetny facet” brzmiało tak dziwacznie, zwłaszcza że głos Bobby’ego brzmiał miękko, piskliwie, nieomal dziewczęco.Była to metoda identyczna z tą, którą Bobby stosował ponad osiem lat temu, gdy rozpoczynał karierę gwałciciela.Ponadto wszystkie dziewięć ofiar podało zadziwiająco podobny opis mężczyzny, który je zgwałcił.Szczupły.Pięć stóp i dziesięć cali wzrostu.Sto czterdzieści funtów wagi.Śniada cera.Dołek w brodzie.Włosy i oczy brązowe.Dziewczęcy głos.Niektórzy ze znajomych Bobby’ego nazywali go, "Aniołem” z powodu jego łagodnego głosu i miłej, dziecięcej twarzy.Bobby miał trzydzieści lat, ale wyglądał na szesnaście.Każda z dziewięciu ofiar widziała twarz swego napastnika i wszystkie twierdziły, że wyglądał jak dziecko, ale zachowywał się jak twardy, okrutny, sprytny i chory mężczyzna.Główny barman w „Raju” przekazał prowadzenie interesu swoim podwładnym i przyjrzał się trzem lśniącym zdjęciom twarzy Bobby’ego Valdeza, które Frank ułożył na barze.Miał na imię Otto.Był przystojnym mężczyzną, mocno opalonym i brodatym.Miał na sobie białe marynarskie spodnie i niebieską koszulę z rozpiętymi trzema górnymi guzikami.Jego zbrązowiały tors był porośnięty kędzierzawymi, złotawymi włosami.Na szyi miał zawieszony złoty łańcuszek z zębem rekina.Spojrzał na Franka, zmarszczył brwi.— Nie wiedziałem, że Santa Monica podlega policji w Los Angeles.— Jesteśmy tu z poruczenia Wydziału Policji Santa Monica — powiedział Tony.— Że jak?— Policja z Santa Monica współpracuje z nami w tym śledztwie — powiedział niecierpliwie Frank.— No dobra, widział pan tu kiedyś tego faceta?— A jakże.Był tu kilka razy.— Kiedy?— No.jakiś miesiąc temu.Może jeszcze dawniej.— Ale nie ostatnio?Zespół muzyczny, który właśnie wrócił z dwudziestominutowej przerwy, zagrał piosenkę Billy Joela.Otto podniósł głos, żeby przekrzyczeć muzykę.— Nie widziałem go od ponad miesiąca.Zapamiętałem go, bo nie wyglądał na tyle lat, by można go było obsłużyć.Zażądałem od niego jakiegoś dokumentu i on się na to kompletnie wściekł.Zrobił awanturę.— Jaką awanturę? — spytał Frank.— Chciał się widzieć z kierownikiem.— To wszystko? — spytał Tony.— Wyzywał mnie od najgorszych.— Otto przybrał ponury wyraz twarzy.— Nikomu nie daję się tak wyzywać.Tony zwinął dłoń w trąbkę za uchem, żeby usłyszeć głos barmana i odgrodzić się częściowo od muzyki.Podobała mu się większość utworów Billy Joela, ale nie w wykonaniu zespołu, który entuzjazmem i wzmocnieniem dźwięku usiłował zrekompensować złe przygotowanie muzyczne.— No więc wyzywał pana od najgorszych — powiedział Frank.— I co było potem?— Potem przepraszał.— Tak po prostu? Żąda widzenia z kierownikiem, wyzywa pana od najgorszych, a potem od razu przeprasza?— Tak.— Dlaczego?— Poprosiłem, żeby to zrobił — powiedział Otto.Frank pochylił się mocniej nad barem, kiedy brzmienie muzyki spotęgowało się w ogłuszającym refrenie.— Przeprosił pana, bo pan go po prostu poprosił?— No.z początku chciał się bić.— Pan się z nim bił? — krzyknął Tony.— Ja? Nawet jeśli największy i najgorszy sukinsyn w tym miejscu robi się kłótliwy, nie muszę go tknąć, żeby się uciszył.— Pewnie masz pan w sobie cholernie dużo czaru — wrzasnął Frank.Zespół skończył grać refren, a nagły spadek liczby decybeli mógł wywołać krwotok z gałek ocznych.Wokalista kiepsko zaimitował Billy Joela w zwrotce brzmiącej już nie głośniej od burzy z piorunami.Obok Tony’ego przy barze siedziała oszałamiająca zielonooka blondynka i przysłuchiwała się rozmowie.— No dalej, Otto.Pokaż im swój numer — powiedziała.— Pan jest magikiem? — spytał Otta Tony.— Co pan robi, że niegrzeczni klienci znikają?— On ich nastrasza — powiedziała blondynka.— Bezboleśnie.No dalej, Otto, pokaż, co umiesz.Otto wzruszył ramionami, sięgnął pod bar i wyciągnął z półki szklankę do piwa.Trzymał ją wysoko w górze, dzięki czemu oglądali ją tak, jakby nigdy nie widzieli szklanki do piwa.Potem odgryzł jej kawałek.Zacisnął zęby na brzegu i wyłamał nimi kęs, obrócił go w ustach i wypluł ten okruch do pojemnika na śmieci.Zespół eksplodował ostatnim refrenem piosenki i obdarzył widownię kojącą ciszą.W nagłej chwili spokoju, jaka zapanowała między ostatnią nutą, a wybuchem nikłych oklasków, Tony usłyszał trzask szklanki, z której Otto odgryzał kolejny kawałek.— Jezus! — zawołał Frank.Blondynka zachichotała [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl