[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pociągnąłem go przez trawnik, a potem obok sta-wu rybnego, przez most i zagajnik, za którym znajdowała się tylna furtka.Miałem zamiar zabrać go na plażę i zaciągnąć tak daleko, jak mi się uda, w morze, żeby do rana do-brały się do niego kraby.Każdy, kto znajdzie to, co z niego pozostanie, dojdzie do wniosku, że to tylkotrup rybaka, który zatonął na morzu  normalna rzecz w roku tysiąc osiemset osiemdziesiątym szóstym.W roku tysiąc osiemset osiemdziesiątym szóstym nikt nie słyszał o Dennisie Pickeringu.Zaciągnąłem go na plażę.Mur biegnący wzdłuż wybrzeża był inny, o wiele niższy, a w dół, na kamie-nistą plażę prowadziły drewniane schody.Przypomniałem sobie tkwiące w murze żelazne szyny  za-rdzewiałe i połamane.W roku tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym drugim zastanawiałem się, do cze-go służyły; teraz już wiedziałem.Zawlokłem go na dół.Trwał właśnie odpływ i musiałem ciągnąć go ponad dwieście metrów wąskimpiaszczystym kanałem między kamieniami.Nad moją głową migotały miliony gwiazd; wypełniały całeniebo aż po horyzont.Kiedy zbliżyłem się do skraju wody, ciało Dennisa zaczęło wydawać cichy, przypo-minający mlaskanie odgłos.W końcu dotarłem do miejsca, w którym rozbijały się fale.Zimne, słone morze zachlapało moje no-gawki i zalało buty.Ciało Dennisa Pickeringa zaczęło unosić się i kręcić na wodzie; ale ja ciągnąłem gocoraz dalej i dalej, aż zanurzyłem się niemal po pas, a on huśtał się i podskakiwał obok mnie.Wtedypchnąłem go po raz ostatni i Dennis zanurzając się, odpłynął na pełne morze.W ciemności widziałemtylko białą smugę jego koloratki.Nie znałem żadnych modlitw, ale odmówiłem moją własną.Pod tym wiktoriańskim niebem, w świe-cie, w którym Wielka Brytania wciąż władała Indiami  w świecie, w którym carowie wciąż zasiadalina tronie w Moskwie, a prezydent Cleveland wciąż pogrążony był we śnie w Waszyngtonie  wysłałemczłowieka z innego czasu w jego ostatnią podróż  na spotkanie jego Boga.A potem zziębnięty zawró-ciłem w stronę wybrzeża.W roku tysiąc osiemset osiemdziesiątym szóstym nie było Beach Cafe  ale przy drodze stał jużrząd eleganckich, otynkowanych na biało domków z ogródkami, w których drzewa i krzewy przyciętona zimę, ale które były tak samo dokładnie uprzątnięte i pozamiatane jak w roku tysiąc dziewięćset dzie-więćdziesiątym drugim.Wspiąłem się stromą ścieżką, która prowadziła do tylnej furtki Fortyfoot House.Nie położono na niej jeszcze asfaltu i moje mokre buty chrzęściły po kamieniach i luznym żwirze.W od-dali słyszałem szczekanie psa i widziałem migoczące światła.Nierealność tego, co robię, o mało nie do-prowadziła mnie do szaleństwa.Zbliżywszy się do tylnej furtki, uświadomiłem sobie, że przy żywopłocie stoi jakaś ciemna postaćz głową skrytą w cieniu zwisającego nisko bluszczu.Stanąłem w miejscu i bacznie się jej przyjrzałem.Gdyby to był Brązowy Jenkin, nie miałem innego wyjścia, jak brać nogi za pas i próbować dostać się doFortyfoot House w jakiś inny sposób.175 Ale postać wydawała się wyższa i cięższa od Brązowego Jenkina.W milczeniu czekała w cieniu blusz-czu.Ubrana była w długi miękki płaszcz i zaciskała z przodu ręce w geście skrajnej cierpliwości. Kto tam?  zapytałem w końcu.Postać dała krok do przodu.Twarz miała skrytą pod miękkim mnisim kapturem.Cofnąłem się trochę,napinając mięśnie  gotów w każdej chwili do ucieczki.Ale kiedy kaptur opadł, stanąłem twarzą w twarzz młodym panem Billingsem  przystojnym mężczyzną z podkrążonymi oczyma i lekko dziobatymipoliczkami.Czuć od niego było dżinem i jakąś wodą kwiatową, której nie mogłem zidentyfikować. Nie poznał mnie pan?  powiedział, odchrząknąwszy. Oczywiście, że poznałem  odparłem. Obserwowałem pana  oznajmił. Widziałem, co pan robił tam, na plaży.Podjął pan duże ryzy-ko, w ogóle się tutaj zjawiając.I jeszcze większe, wracając. Zamordowaliście go razem z Kezią Mason  stwierdziłem łamiącym się głosem. Zasługiwał nacoś lepszego niż ten metr kwadratowy pod podłogą. Ach tak.na przykład na to, żeby pożarły go kraby? Kraby, robaki, co za różnica.Przynajmniej się za niego pomodliłem. To bardzo miło z pańskiej strony  oświadczył młody pan Billings, obchodząc mnie wolno do-okoła i mierząc badawczym wzrokiem. Pański dobry uczynek nie ma oczywiście nic wspólnego z oba-wami, że policja znajdzie zwłoki wielebnego Pickeringa w domu, w którym jest pan jedynym możliwympodejrzanym? Być może.Młody pan Billings milczał, wbijając we mnie wzrok. Może i sprzedałem duszę, mój panie, ale nie jestem głupcem  oświadczył w końcu. Nigdy tego nie twierdziłem.Przez chwilę się zastanawiał, wciąż się we mnie wpatrując. Jak pan myśli, co powinienem z panem zrobić?  zapytał wreszcie. Czeka na mnie mój syn  powiedziałem. Oczywiście.Razem z Charity. Brązowy Jenkin miał zamiar ją zamordować. Nie musi mi pan mówić, co miał zamiar zrobić Brązowy Jenkin. Czy dlatego właśnie pan się z nim spierał, wtedy w ogrodzie?Opuścił wzrok. Zabrali już zbyt wiele dzieci.Pewnie mi pan nie uwierzy, ale łamie mi się serce, kiedy o tym po-myślę.Zupełnie zaskoczył mnie tym wyznaniem skruchy.Do tej pory uważałem, że nawet jeśli młody panBillings i Brązowy Jenkin nie są ze sobą spokrewnieni  jako ojciec i zdeformowany syn  to w każdymrazie uczestniczą w tym samym spisku. Po co zabieracie te dzieci?  zapytałem. Przypuszczam, że nie tylko po to, żeby je po prostu za-mordować.176  Oczywiście, że nie  odparł młody pan Billings. Ale to wcale nie tak łatwo wyjaśnić.To doty-czy spraw, których większość ludzi nie potrafi zrozumieć.spraw takich jak czas i rzeczywistość.A takżemoralność.I tego, czy jedno ludzkie życie jest warte więcej od drugiego.Spojrzałem niepewnie w stronę ciemnej bryły Fortyfoot House. Na pewno nie znajdzie nas tutaj Brązowy Jenkin? Dlaczego? Tak się go pan boi? Jeśli powiem, że robię na jego widok pod siebie, to i tak będzie za mało. Cóż  odparł z uśmiechem młody pan Billings  może nas znajdzie, a może nie znajdzie.A mo-że będę musiał na niego zagwizdać. Czym on jest?  zapytałem. Brązowy Jenkin? Tym wszystkim, czym się wydaje.Złośliwym małym szkodnikiem, zbrodniczymgryzoniem, potwornym chłopcem.Jest tym, co pan sobie o nim pomyśli. Skąd przybył? Ktoś mi powiedział, że to pański syn. Mój syn? Brązowy Jenkin? Gdyby to nie było takie śmieszne, poczułbym się urażony.Nie, mój pa-nie.Choć jest w jakimś sensie potomkiem Kezi, z czasów kiedy wróciła, żeby zobaczyć się z tym.z tymMazurewiczem. Wymówiwszy to nazwisko splunął i wytarł usta wierzchem dłoni. Co, u diabła, dzieje się w Fortyfoot House?  zapytałem. Od czasu kiedy tu przybyłem, bezprzerwy widzę światła i słyszę hałasy, jęki i kręcącego się po domu Brązowego Jenkina.Zginęło już tro-je niewinnych ludzi.Młody pan Billings zastanawiał się przez moment.Otworzył usta, ale potem je zamknął. Nie  stwierdził [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl