Pokrewne
- Strona Główna
- Steven Rosefielde, D. Quinn Mil Masters of Illusion, American L
- Sarah Masters Voices 1 Sugar Strands
- Master of the Night Angela Knight
- Master of the Moon Angela Knight
- Mastering Delphi 6 (2)
- Greene Graham Czynnik ludzki
- Masterton Graham Glod (SCAN dal 697)
- Helen Ellerbe Ciemna Strona Historii Chrzescijaństwa
- Clarke Arthur C, Baxter Stephen Swiatlo minionych dni
- R07 (8)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- psp5.opx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nigdy jeszcze jej nie widziałem.Znam jej wygląd tylko z rysunków i z opowieści starych szamanów.Myślałem, że nawet Misquamacus nie odważy się jej przywołać.- Dlaczego? - szepnąłem.- Czy jest aż tak niebezpieczna?- Sama w sobie Gwiezdna Bestia nie jest szczególnie groźna.Może cię zniszczyć nawet się nad tym nie zastanawiając, lecz nie jest ani potężna, ani ważna.Jest raczej sługą istot wyższych.Łącznikiem.- Chcesz powiedzieć, że Misquamacus chce ją wykorzystać jako posłańca.by wezwać inne demony?- Coś w tym rodzaju - odparł Śpiewająca Skała.- Później ci wytłumaczę.Na razie najrozsądniej będzie wynieść się stąd.- A wirus? Co z wirusem? Śpiewająca Skało, musimy przynajmniej spróbować go wykorzystać.Śpiewająca Skała odchodził już od drzwi.- Zapomnij o nim.To był dobry pomysł, ale teraz już za późno.Przynajmniej na razie.Chodź, idziemy.Zostałem na miejscu.Bałem się, lecz jeśli istniała jakakolwiek szansa zniszczenia Misquamacusa, chciałem ją wykorzystać.- Śpiewająca Skało.możemy mu zagrozić wirusem! Powiedz, że jeśli nie zamknie tej bramy, zabijemy go! Na rany Chrystusa, warto chociaż spróbować!Śpiewająca Skała zawrócił i zaczął odciągać mnie od drzwi.- Za późno - powtórzył.- Czy nie rozumiesz, czym są te demony? Same w sobie są jak forma wirusa.Gwiezdna Bestia uśmieje się z twojej grypy i sprowadzi na ciebie najgorszą śmierć, jaką możesz sobie wyobrazić.- Ale Misquamacus.- Misquamacusa można by przestraszyć, Harry, ale gdy już wezwał demony, jest za późno.Zabicie go jest teraz bardziej niebezpieczne niż kiedykolwiek.Jeśli któraś z tych bestii przejdzie przez bramę, a Misquamacus umrze, nie będzie żadnego sposobu odesłania jej z powrotem.Popatrz, Harry.Chcesz ryzykować wypuszczenie tego potwora na Manhatan?Gwiezdnia Bestia drżała i migotała upiorną fluorescencją.Chwilami zdawała się tłusta i żarłoczna, chwilami zbudowana jedynie z falujących chmur.Roztaczała niemożliwą do opisania atmosferę paraliżującej grozy, niczym rozjuszony, wściekły pies.- Nie, Śpiewająca Skało - powiedziałem.- Muszę spróbować.- Harry - prosił Indianin.- Bądź rozsądny.To nie ma sensu.Lecz ja podjąłem już decyzję.Położyłem dłoń na zimnej jak lód klamce, gotów otworzyć drzwi.- Daj mi jakiś czar albo cokolwiek dla osłony.- Harry, czar to nie spluwa.Po prostu nie idź tam, to wszystko.Przez kilka sekund zastanawiałem się, co ja u licha wyczyniam.Nie jestem materiałem na bohatera.Dysponowałem jednak bronią, mogącą zniszczyć Misquamacusa.I miałem okazję.Wydawało się jakoś łatwiejsze i bardziej logiczne próbować go zabić niż pozwolić mu robić swoje.Jeżeli istniało coś gorszego od Gwiezdnej Bestii, nie chciałem tego oglądać.A jedymym sposobem powstrzymania dalszych materializacji było pozbycie się szamana raz na zawsze.Policzyłem do trzech i z rozmachem otworzyłem drzwi.Zupełnie nie byłem przygotowany na to, co zastałem wewnątrz.Było tak zimno, że poczułem się jak zamknięty w ciemnej lodówce.Chciałem pobiec naprzód, lecz moje nogi mogły się poruszać jedynie w zwolnionym tempie.Zdawało się, że każdy krok zajmuje całe minuty, gdy otwierając szeroko oczy brnąłem przez lepkie powietrze wznosząc dłoń ze szklaną fiolką.Najgorszy jednak był dźwięk.Przypominał okrutny, zimny wicher, wyjący opadającą wciąż nutą, nigdy jednak nie niższą niż głuchy, jednostajny huk.W pokoju nie było wiatru, lecz niewyczuwalny huragan wył i ryczał, tłumiąc wszelkie poczucie czasu i przestrzeni.Misquamcus odwrócił się do mnie, powoli, jak postać z koszmarnego snu.Nie zrobił najmniejszego wysiłku, by mnie zatrzymać ani by się bronić.Gwiezdna Bestia przekształciła się falowała jak sznury żabiego skrzeku albo smugi dymu.- Misquamacusie! - wrzasnąłem.Słowa spływały mi z warg jak gęste krople topniejącego wosku i zdawały się zastygać w powietrzu.- Misquamacusie!Zatrzymałem się nie dalej niż metr od niego.Musiałem zasłonić ręką ucho, by przytłumić ogłuszający jęk wichru, którego nie było.W drugiej ręce ściskałem fiolkę z grypą, wznosząc ją do góry niby święty krucyfiks.- Misquamacusie! Oto niewidzialny duch, który uderzył w twój lud! Mam go tutaj, w tej butelce.Zamknij bramę.odeślij Gwiezdną Bestię.inaczej wypuszczę go!Jakiś fragment mojegu mózgu rejestrował krzyk Śpiewającej Skały: “Harry! Wracaj!" Lecz huragan ryczał zbyt głośno, a moje gruczoły zbyt szybko pompowały adrenalinę.Wiedziałem też, że jeśli teraz nie przyciśniemy Misquamacusa do muru, to może już nigdy nie pozbędziemy się ani jego, ani demonów, ani żadnej cząstki straszliwego dziedzictwa magicznej przeszłości.Jestem jednak jasnowidzem, nie szamanem i w żaden sposób nie mogłem sobie poradzić z tym, co zdarzyło się później.Poczułem w dłoni coś zimnego i wijącego się - fiolka zmieniła się w czarną, ruchliwą pijawkę.Niewiele brakowało, bym rzucił ją z obrzydzeniem, lecz w moim mózgu odezwało się ostrzeżenie: to złudzenie, jeszcze jedna sztuczka Misquamacusa - więc tylko ścisnąłem mocniej.Wtedy jednak czarnoksiężnik przechytrzył mnie.Pijawka wybuchła płomieniem, a mózg nie był dość szybki, by pojąć, że to też złudzenie i powstrzymać w porę odruch.Odrzuciłem ją.Fiolka popłynęła powoli w stronę podłogi - nienaturalnie powoli, jak kamień tonący w przejrzystym oleju.Przerażony, próbowałem odwrócić się i pognać do drzwi.Ale powietrze stało się gęste i ciężkie, a każdy krok wymagał olbrzymiego wysiłku.Dostrzegłem w drzwiach Śpiewającą Skałę wyciągającego ku mnie ręce, lecz zdawał się odległy o całe mile - wybawca stojący na brzegu, do którego nie mogłem dopłynąć.Zmienna, przejrzysta sylwetka Gwiezdnej Bestii przyciągała mnie z nieodpartą mocą.Czułem, że mimo moich rozpaczliwych wysiłków jakaś siła wlecze mnie coraz dalej od drzwi, coraz bliżej środka magicznej bramy.Zobaczyłem, jak fiolka grypy zmienia kierunek lotu i płynie ku demonowi, kręcąc się i wirując niczym oddalający się w przestrzeń satelita.Przeszyło mnie przeraźliwe zimno.Wśród pogrzebowego jęku nieruchomego huraganu widziałem chmury pary tworzonej przez mój oddech i gwiazdki szronu osiadające mi na ubraniu.Fiolka z wirusem zmieniła się w kryształ lodu i szkła [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.Nigdy jeszcze jej nie widziałem.Znam jej wygląd tylko z rysunków i z opowieści starych szamanów.Myślałem, że nawet Misquamacus nie odważy się jej przywołać.- Dlaczego? - szepnąłem.- Czy jest aż tak niebezpieczna?- Sama w sobie Gwiezdna Bestia nie jest szczególnie groźna.Może cię zniszczyć nawet się nad tym nie zastanawiając, lecz nie jest ani potężna, ani ważna.Jest raczej sługą istot wyższych.Łącznikiem.- Chcesz powiedzieć, że Misquamacus chce ją wykorzystać jako posłańca.by wezwać inne demony?- Coś w tym rodzaju - odparł Śpiewająca Skała.- Później ci wytłumaczę.Na razie najrozsądniej będzie wynieść się stąd.- A wirus? Co z wirusem? Śpiewająca Skało, musimy przynajmniej spróbować go wykorzystać.Śpiewająca Skała odchodził już od drzwi.- Zapomnij o nim.To był dobry pomysł, ale teraz już za późno.Przynajmniej na razie.Chodź, idziemy.Zostałem na miejscu.Bałem się, lecz jeśli istniała jakakolwiek szansa zniszczenia Misquamacusa, chciałem ją wykorzystać.- Śpiewająca Skało.możemy mu zagrozić wirusem! Powiedz, że jeśli nie zamknie tej bramy, zabijemy go! Na rany Chrystusa, warto chociaż spróbować!Śpiewająca Skała zawrócił i zaczął odciągać mnie od drzwi.- Za późno - powtórzył.- Czy nie rozumiesz, czym są te demony? Same w sobie są jak forma wirusa.Gwiezdna Bestia uśmieje się z twojej grypy i sprowadzi na ciebie najgorszą śmierć, jaką możesz sobie wyobrazić.- Ale Misquamacus.- Misquamacusa można by przestraszyć, Harry, ale gdy już wezwał demony, jest za późno.Zabicie go jest teraz bardziej niebezpieczne niż kiedykolwiek.Jeśli któraś z tych bestii przejdzie przez bramę, a Misquamacus umrze, nie będzie żadnego sposobu odesłania jej z powrotem.Popatrz, Harry.Chcesz ryzykować wypuszczenie tego potwora na Manhatan?Gwiezdnia Bestia drżała i migotała upiorną fluorescencją.Chwilami zdawała się tłusta i żarłoczna, chwilami zbudowana jedynie z falujących chmur.Roztaczała niemożliwą do opisania atmosferę paraliżującej grozy, niczym rozjuszony, wściekły pies.- Nie, Śpiewająca Skało - powiedziałem.- Muszę spróbować.- Harry - prosił Indianin.- Bądź rozsądny.To nie ma sensu.Lecz ja podjąłem już decyzję.Położyłem dłoń na zimnej jak lód klamce, gotów otworzyć drzwi.- Daj mi jakiś czar albo cokolwiek dla osłony.- Harry, czar to nie spluwa.Po prostu nie idź tam, to wszystko.Przez kilka sekund zastanawiałem się, co ja u licha wyczyniam.Nie jestem materiałem na bohatera.Dysponowałem jednak bronią, mogącą zniszczyć Misquamacusa.I miałem okazję.Wydawało się jakoś łatwiejsze i bardziej logiczne próbować go zabić niż pozwolić mu robić swoje.Jeżeli istniało coś gorszego od Gwiezdnej Bestii, nie chciałem tego oglądać.A jedymym sposobem powstrzymania dalszych materializacji było pozbycie się szamana raz na zawsze.Policzyłem do trzech i z rozmachem otworzyłem drzwi.Zupełnie nie byłem przygotowany na to, co zastałem wewnątrz.Było tak zimno, że poczułem się jak zamknięty w ciemnej lodówce.Chciałem pobiec naprzód, lecz moje nogi mogły się poruszać jedynie w zwolnionym tempie.Zdawało się, że każdy krok zajmuje całe minuty, gdy otwierając szeroko oczy brnąłem przez lepkie powietrze wznosząc dłoń ze szklaną fiolką.Najgorszy jednak był dźwięk.Przypominał okrutny, zimny wicher, wyjący opadającą wciąż nutą, nigdy jednak nie niższą niż głuchy, jednostajny huk.W pokoju nie było wiatru, lecz niewyczuwalny huragan wył i ryczał, tłumiąc wszelkie poczucie czasu i przestrzeni.Misquamcus odwrócił się do mnie, powoli, jak postać z koszmarnego snu.Nie zrobił najmniejszego wysiłku, by mnie zatrzymać ani by się bronić.Gwiezdna Bestia przekształciła się falowała jak sznury żabiego skrzeku albo smugi dymu.- Misquamacusie! - wrzasnąłem.Słowa spływały mi z warg jak gęste krople topniejącego wosku i zdawały się zastygać w powietrzu.- Misquamacusie!Zatrzymałem się nie dalej niż metr od niego.Musiałem zasłonić ręką ucho, by przytłumić ogłuszający jęk wichru, którego nie było.W drugiej ręce ściskałem fiolkę z grypą, wznosząc ją do góry niby święty krucyfiks.- Misquamacusie! Oto niewidzialny duch, który uderzył w twój lud! Mam go tutaj, w tej butelce.Zamknij bramę.odeślij Gwiezdną Bestię.inaczej wypuszczę go!Jakiś fragment mojegu mózgu rejestrował krzyk Śpiewającej Skały: “Harry! Wracaj!" Lecz huragan ryczał zbyt głośno, a moje gruczoły zbyt szybko pompowały adrenalinę.Wiedziałem też, że jeśli teraz nie przyciśniemy Misquamacusa do muru, to może już nigdy nie pozbędziemy się ani jego, ani demonów, ani żadnej cząstki straszliwego dziedzictwa magicznej przeszłości.Jestem jednak jasnowidzem, nie szamanem i w żaden sposób nie mogłem sobie poradzić z tym, co zdarzyło się później.Poczułem w dłoni coś zimnego i wijącego się - fiolka zmieniła się w czarną, ruchliwą pijawkę.Niewiele brakowało, bym rzucił ją z obrzydzeniem, lecz w moim mózgu odezwało się ostrzeżenie: to złudzenie, jeszcze jedna sztuczka Misquamacusa - więc tylko ścisnąłem mocniej.Wtedy jednak czarnoksiężnik przechytrzył mnie.Pijawka wybuchła płomieniem, a mózg nie był dość szybki, by pojąć, że to też złudzenie i powstrzymać w porę odruch.Odrzuciłem ją.Fiolka popłynęła powoli w stronę podłogi - nienaturalnie powoli, jak kamień tonący w przejrzystym oleju.Przerażony, próbowałem odwrócić się i pognać do drzwi.Ale powietrze stało się gęste i ciężkie, a każdy krok wymagał olbrzymiego wysiłku.Dostrzegłem w drzwiach Śpiewającą Skałę wyciągającego ku mnie ręce, lecz zdawał się odległy o całe mile - wybawca stojący na brzegu, do którego nie mogłem dopłynąć.Zmienna, przejrzysta sylwetka Gwiezdnej Bestii przyciągała mnie z nieodpartą mocą.Czułem, że mimo moich rozpaczliwych wysiłków jakaś siła wlecze mnie coraz dalej od drzwi, coraz bliżej środka magicznej bramy.Zobaczyłem, jak fiolka grypy zmienia kierunek lotu i płynie ku demonowi, kręcąc się i wirując niczym oddalający się w przestrzeń satelita.Przeszyło mnie przeraźliwe zimno.Wśród pogrzebowego jęku nieruchomego huraganu widziałem chmury pary tworzonej przez mój oddech i gwiazdki szronu osiadające mi na ubraniu.Fiolka z wirusem zmieniła się w kryształ lodu i szkła [ Pobierz całość w formacie PDF ]