Pokrewne
- Strona Główna
- Charles M. Robinson III The Diaries of John Gregory Bourke. Volume 4, July 3, 1880 May 22,1881 (2009)
- KS. DR PROF. MICHAŁ SOPOĆKO MIŁOSIERDZIE BOGA W DZIEŁACH JEGO TOM IV
- Moorcock Michael Zeglarz Morz Przeznaczenia Sagi o Elryku Tom III
- Moorcock Michael Zwiastun Bur Sagi o Elryku Tom VIII (SCAN da
- Cole Courtney Beautifully Broken. Tom 3. Zanim miłoć nas połšczy
- Moorcock Michael Sniace miasto Sagi o Elryku Tom IV
- Moorcock Michael Znikajaca Wi Sagi o Elryku Tom V (SCAN dal 8
- Winston S. Churchill Druga Wojna Swiatowa[Tom 3][Księga 2][1995]
- Prawo przyciagania Simone Elkeles (2)
- Gretkowska Manuela Kabaret metafizyczny (2)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- nie-szalona.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Wyglądają jak małe złotegwiazdki" - pomyślał, gdy podeszła bliżej.Ciasnozasznurowany gors miał głęboko wycięty dekolt.Trzycalowejwysokości kolia z olbrzymimi diamentami oplatała jej szyję.Nad diamentowymi kolczykami połyskiwał wpleciony wewłosy diadem.Mackowi serce zamarło z zachwytu.- Omal nie umarłam, kiedy cię zobaczyłam - oświadczyła.- Cóż za niespodzianka.Co tu robisz?- Pracuję.Rozwożę szampana.- Mogę trochę dostać?Mack rzucił nerwowe spojrzenie na przygotowującychkolację kelnerów.- Musisz o to poprosić jednego z nich.Kilkoro gościdostrzegło, że rozmawiają ze sobą, i zaczęło coś szeptać.Carlaobejrzała go od stóp do głów z ironicznym uśmiechem. - Jest pan już bardzo daleko od posiadłości mojego ojca,panie Chance.I, jak sądzę, zdążył się pan już wykąpać.- Zawsze marzyłem, żeby się tu znalezć.- powiedziałbez zastanowienia, coraz bardziej zmieszany jej spojrzeniem.Na wpół odkryte piersi Carli zapraszały do pocałunków. Boże, skąd przychodzą mi do głowy takie myśli?" - zganił sięw duchu.Córka Hellmana naprawdę potrafiła zawrócićmężczyznom w głowie.- I dlatego podążasz moim śladem.- Jej usta znowuskrzywiły się w ironicznym uśmiechu.- Myślałem o San Francisco, nie o pani, panno Hellman.Mam swoje ambicje.Dotknęła jego brody ozdobionymdiamentami wachlarzem.- Tak, wiem.I nadal masz taki ostry język.Podoba mi sięto.Ale nie obronisz się przede mną tak łatwo.Wyznam ci,mój drogi, że spodziewałam się tu śmiertelnej nudy, kiedyprzyjmowałam zaproszenie Waltera.A jednak się nie nudzę.Dotknęła językiem dolnej wargi, a w jej błękitnych oczachpojawiły się ciepłe błyski.Mack poczuł się onieśmielony izakłopotany skupionymi na nich spojrzeniami gości, ale Carlazdawała się zupełnie nie zwracać na nie uwagi.- Czy jest możliwe, byśmy znalezli tu jakieś miejsce.Przerwał jej donośny męski głos:- Nasi przodkowie byli prawdziwymi angielskimiosadnikami.Założyli ten stan i dlatego powinien on stanowićdla nas świętość.Fairbanks.Oraz trzech równie eleganckich dżentelmenów,zasłuchanych w jego słowa.- Musimy wykorzystać każdą szansę, by stopniowooczyścić Kalifornię z obcych naleciałości, zamiast pozwalać,aby napływało tu coraz więcej przybłędów.Carlo, mojadroga, zauważyłem, że z kimś rozmawiasz.Nie mam pojęcia,kto to.Rozpoznał Macka i zdumienie na jego twarzy ustąpiłomiejsca wściekłości, którą usiłował pokryć ironią.- Mój Boże, to ten niewydarzony podróżnik.Chyba niktcię tutaj nie zaprosił, co?- Pracuję dla pana Greenwaya.- No to udało ci się w życiu.Fairbanks nosił białe rękawiczki, a jego małe wąsikibłyszczały od pomady.Przysłuchujący się rozmowiedżentelmeni wybuchnęli śmiechem.- Znasz tego chłopaka, Walterze? - zapytał jeden z nich.- Owszem, Trevisie.Poznałem go kilka miesięcy temu wposiadłości Hellmana.To jeden z tych nowo przybyłych,którzy zabierają nam miejsce.- Och, czyżby Kalifornia była pańską własnością? -zapytał Mack.Oczy Fairbanksa zwęziły się lekko.- Sądzę, że należy bardziej do mnie niż do ciebie.Niebędziemy dyskutować na ten temat.Jak wszędzie, równieżtutaj obowiązują pewne prawa.- Wskazał w stronę kuchni.-Tam są drzwi dla handlarzy.- Czemu jesteś tak nieuprzejmy, Walterze? - zapytałaCarla.Oddech miała przyśpieszony i nie potrafiła ukryć, jakbardzo podnieca ją ta wymiana zdań.- Powiedziałem tylko, że tacy ludzie nie powinni mieszaćsię z gośćmi.Jak dobre towarzystwo mogłoby być dobrymtowarzystwem, gdyby nie obowiązywały pewne zasady?Mack zawrzał gniewem.Ci ludzie byli tacy eleganccy,bogaci i pełni pogardy dla innych.I w dodatku mieli dośćpieniędzy, by starać się o córkę Hellmana.Poczułwypływający na twarz rumieniec.- Wyjdę, kiedy będę gotów - odparł.- Och, Boże, co za wściekły niedzwiedz - powiedziałjeden z dżentelmenów z pijacką czkawką. - Wygląda mi raczej na włóczęgę z Barbary Coast - dodałinny.Carla ujęła Macka pod ramię, rzucając Fairbanksowiprowokacyjne spojrzenie.- Uważam, że zachowujecie się jak chamy.- Proszę, proszę - powiedział człowiek z czkawką.-Córka Hellmana nazywa nas chamami.Jego dwaj towarzysze roześmiali się.- Zamknijcie się, sukinsyny - powiedział Mack, stającprzed Carlą.Wiedział, że popełnia błąd, był jednak takwściekły, że nic nie mogło go powstrzymać.Zapadła grobowacisza.- Nie podoba mi się twój język, chłopcze - powiedziałFairbanks.- Nic mnie nie obchodzi, co ci się podoba.Oni powinniprzeprosić pannę Hellman.Fairbanks strzepnął niewidocznypyłek ze swego rękawa.- Wynoś się stąd - powiedział.Mack zamachnął się pięścią.Fairbanks odskoczył do tyłu i cios Macka przeszyłpowietrze.Powoli, jakby rozkoszując się tym, co czyni,Fairbanks zdjął rękawiczki.- Potrzymaj je, Haig - poprosił jednego ze swychtowarzyszy, uśmiechając się jednocześnie do Macka.- Niepowinieneś był tego robić.Regularnie trenuję boks w moimklubie.Broń się.Mack nie zdążył nawet unieść rak, kiedy dosięgła go pięśćFairbanksa.Zachwiał się.W panującej wokół ciszy słychaćbyło podniecone oddechy zgromadzonych.Jakaś kobietazaczęła histerycznie krzyczeć.Przez salę przepychał się Greenway, ściskając w dłoniswój złoty gwizdek. - Cóż to za zgromadzenie.Co się.- Kolejny cios nastąpiłtak szybko, że Mack nawet nie zauważył, kiedy Fairbankswziął zamach.Uderzenie sprawiło, że wpadł na zastawionystół, przewracając wazę z zupą z homara i salaterkę zwędzonymi kiełbaskami, które zrosiła kapiąca mu z nosakrew.Greenway wspiął się na palce, z całych sił dmuchając wswój gwizdek.- Co to za bijatyka? - zapytał.- Ten człowiek bez powodu napadł na pana Fairbanksa -odpowiedział ktoś z gości podnieconym głosem.- Mój Boże, ależ to przerażające - wykrzyknął Greenway.Mack podniósł się.Włosy opadły mu na czoło iprzesłoniły oczy.Fartuch i koszulę miał całe we krwi.Rzuciłsię na prawnika, ale trudno było go zaskoczyć.Fairbanksbłyskawicznie odsunął się na bok i wymierzył kolejny cios,który dosięgnął brody przeciwnika.Mimo przeszywającegobólu Mack jeszcze raz próbował ataku, kątem okadostrzegając twarz Carli i jej wpatrzone w niego błyszcząceoczy.Uderzył.Fairbanks roześmiał się, zaś uderzenie, choćsilne, musnęło zaledwie jego ramię.Natychmiast znalazł sięprzy Macku zasypując go gradem ciosów.Cofając się ikrztusząc krwią Mack próbował za wszelką cenę utrzymaćrównowagę.Jego twarz była już jak befsztyk.- Jesteś zwolniony.Nigdy nie waż się pokazać mi na oczy- wrzasnął Greenway.- Panie Fairbanks, proszę przyjąć mojenajgorętsze przeprosiny [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
. Wyglądają jak małe złotegwiazdki" - pomyślał, gdy podeszła bliżej.Ciasnozasznurowany gors miał głęboko wycięty dekolt.Trzycalowejwysokości kolia z olbrzymimi diamentami oplatała jej szyję.Nad diamentowymi kolczykami połyskiwał wpleciony wewłosy diadem.Mackowi serce zamarło z zachwytu.- Omal nie umarłam, kiedy cię zobaczyłam - oświadczyła.- Cóż za niespodzianka.Co tu robisz?- Pracuję.Rozwożę szampana.- Mogę trochę dostać?Mack rzucił nerwowe spojrzenie na przygotowującychkolację kelnerów.- Musisz o to poprosić jednego z nich.Kilkoro gościdostrzegło, że rozmawiają ze sobą, i zaczęło coś szeptać.Carlaobejrzała go od stóp do głów z ironicznym uśmiechem. - Jest pan już bardzo daleko od posiadłości mojego ojca,panie Chance.I, jak sądzę, zdążył się pan już wykąpać.- Zawsze marzyłem, żeby się tu znalezć.- powiedziałbez zastanowienia, coraz bardziej zmieszany jej spojrzeniem.Na wpół odkryte piersi Carli zapraszały do pocałunków. Boże, skąd przychodzą mi do głowy takie myśli?" - zganił sięw duchu.Córka Hellmana naprawdę potrafiła zawrócićmężczyznom w głowie.- I dlatego podążasz moim śladem.- Jej usta znowuskrzywiły się w ironicznym uśmiechu.- Myślałem o San Francisco, nie o pani, panno Hellman.Mam swoje ambicje.Dotknęła jego brody ozdobionymdiamentami wachlarzem.- Tak, wiem.I nadal masz taki ostry język.Podoba mi sięto.Ale nie obronisz się przede mną tak łatwo.Wyznam ci,mój drogi, że spodziewałam się tu śmiertelnej nudy, kiedyprzyjmowałam zaproszenie Waltera.A jednak się nie nudzę.Dotknęła językiem dolnej wargi, a w jej błękitnych oczachpojawiły się ciepłe błyski.Mack poczuł się onieśmielony izakłopotany skupionymi na nich spojrzeniami gości, ale Carlazdawała się zupełnie nie zwracać na nie uwagi.- Czy jest możliwe, byśmy znalezli tu jakieś miejsce.Przerwał jej donośny męski głos:- Nasi przodkowie byli prawdziwymi angielskimiosadnikami.Założyli ten stan i dlatego powinien on stanowićdla nas świętość.Fairbanks.Oraz trzech równie eleganckich dżentelmenów,zasłuchanych w jego słowa.- Musimy wykorzystać każdą szansę, by stopniowooczyścić Kalifornię z obcych naleciałości, zamiast pozwalać,aby napływało tu coraz więcej przybłędów.Carlo, mojadroga, zauważyłem, że z kimś rozmawiasz.Nie mam pojęcia,kto to.Rozpoznał Macka i zdumienie na jego twarzy ustąpiłomiejsca wściekłości, którą usiłował pokryć ironią.- Mój Boże, to ten niewydarzony podróżnik.Chyba niktcię tutaj nie zaprosił, co?- Pracuję dla pana Greenwaya.- No to udało ci się w życiu.Fairbanks nosił białe rękawiczki, a jego małe wąsikibłyszczały od pomady.Przysłuchujący się rozmowiedżentelmeni wybuchnęli śmiechem.- Znasz tego chłopaka, Walterze? - zapytał jeden z nich.- Owszem, Trevisie.Poznałem go kilka miesięcy temu wposiadłości Hellmana.To jeden z tych nowo przybyłych,którzy zabierają nam miejsce.- Och, czyżby Kalifornia była pańską własnością? -zapytał Mack.Oczy Fairbanksa zwęziły się lekko.- Sądzę, że należy bardziej do mnie niż do ciebie.Niebędziemy dyskutować na ten temat.Jak wszędzie, równieżtutaj obowiązują pewne prawa.- Wskazał w stronę kuchni.-Tam są drzwi dla handlarzy.- Czemu jesteś tak nieuprzejmy, Walterze? - zapytałaCarla.Oddech miała przyśpieszony i nie potrafiła ukryć, jakbardzo podnieca ją ta wymiana zdań.- Powiedziałem tylko, że tacy ludzie nie powinni mieszaćsię z gośćmi.Jak dobre towarzystwo mogłoby być dobrymtowarzystwem, gdyby nie obowiązywały pewne zasady?Mack zawrzał gniewem.Ci ludzie byli tacy eleganccy,bogaci i pełni pogardy dla innych.I w dodatku mieli dośćpieniędzy, by starać się o córkę Hellmana.Poczułwypływający na twarz rumieniec.- Wyjdę, kiedy będę gotów - odparł.- Och, Boże, co za wściekły niedzwiedz - powiedziałjeden z dżentelmenów z pijacką czkawką. - Wygląda mi raczej na włóczęgę z Barbary Coast - dodałinny.Carla ujęła Macka pod ramię, rzucając Fairbanksowiprowokacyjne spojrzenie.- Uważam, że zachowujecie się jak chamy.- Proszę, proszę - powiedział człowiek z czkawką.-Córka Hellmana nazywa nas chamami.Jego dwaj towarzysze roześmiali się.- Zamknijcie się, sukinsyny - powiedział Mack, stającprzed Carlą.Wiedział, że popełnia błąd, był jednak takwściekły, że nic nie mogło go powstrzymać.Zapadła grobowacisza.- Nie podoba mi się twój język, chłopcze - powiedziałFairbanks.- Nic mnie nie obchodzi, co ci się podoba.Oni powinniprzeprosić pannę Hellman.Fairbanks strzepnął niewidocznypyłek ze swego rękawa.- Wynoś się stąd - powiedział.Mack zamachnął się pięścią.Fairbanks odskoczył do tyłu i cios Macka przeszyłpowietrze.Powoli, jakby rozkoszując się tym, co czyni,Fairbanks zdjął rękawiczki.- Potrzymaj je, Haig - poprosił jednego ze swychtowarzyszy, uśmiechając się jednocześnie do Macka.- Niepowinieneś był tego robić.Regularnie trenuję boks w moimklubie.Broń się.Mack nie zdążył nawet unieść rak, kiedy dosięgła go pięśćFairbanksa.Zachwiał się.W panującej wokół ciszy słychaćbyło podniecone oddechy zgromadzonych.Jakaś kobietazaczęła histerycznie krzyczeć.Przez salę przepychał się Greenway, ściskając w dłoniswój złoty gwizdek. - Cóż to za zgromadzenie.Co się.- Kolejny cios nastąpiłtak szybko, że Mack nawet nie zauważył, kiedy Fairbankswziął zamach.Uderzenie sprawiło, że wpadł na zastawionystół, przewracając wazę z zupą z homara i salaterkę zwędzonymi kiełbaskami, które zrosiła kapiąca mu z nosakrew.Greenway wspiął się na palce, z całych sił dmuchając wswój gwizdek.- Co to za bijatyka? - zapytał.- Ten człowiek bez powodu napadł na pana Fairbanksa -odpowiedział ktoś z gości podnieconym głosem.- Mój Boże, ależ to przerażające - wykrzyknął Greenway.Mack podniósł się.Włosy opadły mu na czoło iprzesłoniły oczy.Fartuch i koszulę miał całe we krwi.Rzuciłsię na prawnika, ale trudno było go zaskoczyć.Fairbanksbłyskawicznie odsunął się na bok i wymierzył kolejny cios,który dosięgnął brody przeciwnika.Mimo przeszywającegobólu Mack jeszcze raz próbował ataku, kątem okadostrzegając twarz Carli i jej wpatrzone w niego błyszcząceoczy.Uderzył.Fairbanks roześmiał się, zaś uderzenie, choćsilne, musnęło zaledwie jego ramię.Natychmiast znalazł sięprzy Macku zasypując go gradem ciosów.Cofając się ikrztusząc krwią Mack próbował za wszelką cenę utrzymaćrównowagę.Jego twarz była już jak befsztyk.- Jesteś zwolniony.Nigdy nie waż się pokazać mi na oczy- wrzasnął Greenway.- Panie Fairbanks, proszę przyjąć mojenajgorętsze przeprosiny [ Pobierz całość w formacie PDF ]