Pokrewne
- Strona Główna
- Chmielowski Benedykt Nowe Ateny (2)
- Chmielowski Benedykt Nowe Ateny
- chmielowski benedykt nowe ateny (3)
- Chmielewska Wiekszy kawalek swiata
- J. Chmielewska Wielkie zaslugi
- J. Chmielewska Florencja, corka
- J.Chmielewska Skarby
- Alistair MacLean Athabaska (2)
- Powstanie Narodu polskiego....t.2 MOCHNACKI
- Moorcock Michael Zeglarz Morz Przeznaczenia Sagi o Elryku Tom III
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- psp5.opx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.?!- Sylwia twierdzi, że razem siedzieli tutaj i nie ruszyli się z miejsca - przypomniała nieco nerwowo Melania.- Siedzieliście, prawda.? Jakim cudem Dorotka miała ją zabić?! Marcinek słyszał walnięcie.- Możliwe, że ja też słyszałem - powiedział Jacek, mocując się z korkiem.- Dorotka tu była.- Walnąć mógł ktoś inny, żeby jej zapewnić alibi - zauważyła Felicja.- Zakłada pani wspólnictwo? Czyje?- Nie wiem.Mówię teoretycznie.Ale niech będzie, jeśli Wandzia łupnęła drągiem, Dorotka jej zabić nie mogła.Wobec tego kto?- Każda z nas - powiedziała zimno Melania, pozbywszy się już dolarowego wstrząsu.- Przypomniałam sobie wszystko na własny użytek i wychodzi mi, że we właściwej chwili każda z nas znikała innym z oczu.Nie wiem, ile czasu było potrzebne, żeby zabić Wandzię, ale chyba niedużo.Ten policjant nie jest głupi i wyjdzie mu to samo, ciekawe, co zrobi.- Mnie raczej ciekawi, która z nas to była.- Co do siebie, masz, jak sądzę, sprecyzowane zdanie?- Nie wiem.Może spadła na mnie przerwa w życiorysie?- Przecież nie byłaś pijana!- No to co? Mogłam mieć zaćmienie umysłowe!- Naprawdę chce się pani przyznać do tej zbrodni? -zainteresował się Jacek.Felicja zreflektowała się nieco.Rozmiar spadku po chrzestnej babci wstrząsnął nią bardziej niż Melanią i sprzeczała się odruchowo, sama nie bardzo wiedząc, co mówi.W głowie zaczynały jej się już kłębić obliczenia, ile to będzie jedna trzecia połowy.- Nie, nie chcę.No dobrze, więc to nie ja.To co mam zrobić?- Zdaje się, że zaćmienie umysłowe opętało cię w tej chwili - powiedziała Melania gniewnie.- Mnie intrygują te rękawiczki.Po kiego licha on je tak kolekcjonuje?- Ślady - powiedział Jacek.- Wykształcenie kawałkami okazuje się przydatne.Wiem na pewno, że można wyodrębnić nie tylko ślady palców, ale także ślady rękawiczek.Tkanin, skóry, tworzyw sztucznych, prawie wszystkiego.Musiały tam być w robocie jakieś rękawiczki, pewno na kiju, bo już zgadłem, że starszej pani przyłożono tym kijem do krykieta, którym łomotała.Jak znajdzie rękawiczki, znajdzie i zbrodniarza, chyba że to ona sama do walenia zakładała rękawiczki.- Dorotka.? - spytała Melania.Dorotka potrząsnęła głową.- Ani razu nie widziałam.Jak go trzymała, to gołą ręką.I obok łóżka rękawiczek też nie było.- No to mamy mordercę - powiedziała z roztargnieniem Felicja.- Może ty masz, bo ja nie.Ale wiecie.Tak się zaczynani zastanawiać.Te drzwi.I rękawiczki.I drabina.Melania nagle zamilkła, wpatrzona gdzieś w dal.Pozostałe osoby zagapiły się w nią i na wszystkich twarzach powolutku jął się rysować wyraz zrozumienia.* * *Swojego asystenta Bieżan znalazł w komendzie.Robert Górski siedział przy faksie i wyciągał z niego liczne papiery.- Ten Wojciechowski to czyste złoto - rzekł z satysfakcją na widok zwierzchnika.- Zachował całą korespondencję z tych poszukiwań i właśnie mi tu wypluwa.Rozmowy telefoniczne pamięta, powtórzył mi, mam nagrane, dać do przepisania?- Daj jutro, zaraz od rana.Coś nam z tego wychodzi?- Chyba tak.O tej Parker mnóstwo ludzi wiedziało, z tym że obcych.Takich, którzy jej nie znali.Zaczął szukać już przeszło cztery lata temu, prawie pięć, pisał do ewidencji ludności i do swoich znajomych, starszych wiekiem, z tym że szukał najpierw matki, Krystyny Wójcickiej.O, tu są pierwsze listy.Odpowiedź z ewidencji, za mało danych.Bieżan przełożył cały stos papierów na swoje biurko i przystąpił do przeglądania, a Robert mówił dalej.- Zapłacił tu jednemu takiemu, żeby mu szukał po cmentarzach, jak mu tam.Dariusz Hubek.Znalazł groby rodzinne Wójcickich, w tym tej Krystyny, z datą urodzenia.Imię ojca i matki tam było.Wójcickich w ogóle zatrzęsienie, ale imię mu się zgadzało, więc poszedł w tym kierunku.To mi przez telefon powiedział.Potem, tam jest zlecenie, czy jak to nazwać, na papierze załatwiali sprawę opłat, zobowiązania finansowe, a resztę na gębę, ale wszystko mi powtórzył.Znów ten Hubek zaczął szukać i to on właśnie dokopał się aktu zgonu Krystyny, dotarł do szpitala, ona w szpitalu umarła, i dowiedział się, że miała dziecko.Zdobył metrykę dziecka i dopiero od tej chwili zaczęli szukać Pawlakowskiej.Obecnie, za to całe szukanie, Hubek jest w Kanadzie i dobrze mu się powodzi.- A ten Hubek wiedział, po co szuka?- Wiedział doskonale.Wojciechowski mówił wszystko, żeby mu ułatwić.Znalazł wreszcie jedną Pawlakowską, ale okazało się, że to nie to, Pawlakowską z męża i o żadnych Wójcickich nic nie wiedziała.- A mąż?- Pawlakowskiej?- No?- Z mężem nie rozmawiał.Ale ona twierdziła, że mąż też nie zna.Tam w papierach jest ich adres i telefon, na wszelki wypadek.Potem Hubek wyjechał do tej Kanady, miał to obiecane, i wtedy dopiero Wojciechowski zaczął z notariuszem, a pani Parker go gniotła.Co do znajomych, podał mi nazwiska, są na taśmie.Wandy Parker nikt z nich nie znał, ale oczywiście od niego o niej słyszeli i coś mi się widzi, że dużo słyszeli.To tyle na razie.- Dobra, wypisz jeszcze nazwiska i adresy i możesz iść spać.Wyniki z laboratorium będziemy mieli jutro.* * *W godzinach szczytu, w gęstym tłumie, Dorotka zatrzymała się na przejściu dla pieszych przed szynami tramwajowymi.Tłum przeczekiwał nie tyle czerwone światło, które w Warszawie nie budzi w pieszych wielkiego respektu, ile nadjeżdżający, rozpędzony tramwaj.Od strony przystanku właśnie ruszał i rozpędzał się drugi.Wszystko razem trwało dwie sekundy.W ciągu tych dwóch sekund Dorotka zdążyła kątem oka stwierdzić, że tuż obok niej zastygł potężny, wielki, młody facet, co najmniej metr dziewięćdziesiąt wzrostu, sto dwadzieścia kilo wagi, same mięśnie, że przygląda się jej, że takiego by nie chciała za nic, za dużo go, równocześnie poczuła gwałtowne pchnięcie w plecy, runęła wprost pod tramwaj i niepojętą siłą została zatrzymana.Facet wykonał błyskawiczny gest, prawe ramię jakby z niego wystrzeliło i na tej barierze wsparła się lecąca na szyny Dorotka.- Samobójczynią, co? - usłyszała nad uchem.Złapała dech i uruchomiła myśl dopiero jak tramwaj przejechał.- Ktoś mnie popchnął - zaczęła słabo i nagłe oburzenie dodało jej sił.- O Boże, uratował mi pan życie! Co za ludzie, jak bydło.! Dziękuję panu.- Nie ma za co, pestka.Ludzie to gorsze jak bydło.Kto tam się motał z tyłu.?Obejrzał się, Dorotka również, ale tłum już był wymieszany, wszyscy skłębili się na przejściu dla pieszych, dostali zielone światło i pchali się na chodnik.Nikt nie zwracał na nią uwagi, nie wpadła w końcu pod ten tramwaj, więc sensacja nie wybuchła.- Mnie Władek - rzekł jej wybawca.- Tobie jak?- Dorota.- Daj namiary na siebie, bo teraz mnie pilno.- Nie mam telefonu - zełgała Dorotka zupełnie odruchowo, bo, ze względu na ciotki, przywykła do udzielania takiej odpowiedzi.Zarazem piknął w niej wyrzut sumienia, ten goryl naprawdę uratował jej życie, może z samej wdzięczności powinna.Nie zdążyła zadecydować co powinna, ponieważ goryl rzeczywiście się śpieszył [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.?!- Sylwia twierdzi, że razem siedzieli tutaj i nie ruszyli się z miejsca - przypomniała nieco nerwowo Melania.- Siedzieliście, prawda.? Jakim cudem Dorotka miała ją zabić?! Marcinek słyszał walnięcie.- Możliwe, że ja też słyszałem - powiedział Jacek, mocując się z korkiem.- Dorotka tu była.- Walnąć mógł ktoś inny, żeby jej zapewnić alibi - zauważyła Felicja.- Zakłada pani wspólnictwo? Czyje?- Nie wiem.Mówię teoretycznie.Ale niech będzie, jeśli Wandzia łupnęła drągiem, Dorotka jej zabić nie mogła.Wobec tego kto?- Każda z nas - powiedziała zimno Melania, pozbywszy się już dolarowego wstrząsu.- Przypomniałam sobie wszystko na własny użytek i wychodzi mi, że we właściwej chwili każda z nas znikała innym z oczu.Nie wiem, ile czasu było potrzebne, żeby zabić Wandzię, ale chyba niedużo.Ten policjant nie jest głupi i wyjdzie mu to samo, ciekawe, co zrobi.- Mnie raczej ciekawi, która z nas to była.- Co do siebie, masz, jak sądzę, sprecyzowane zdanie?- Nie wiem.Może spadła na mnie przerwa w życiorysie?- Przecież nie byłaś pijana!- No to co? Mogłam mieć zaćmienie umysłowe!- Naprawdę chce się pani przyznać do tej zbrodni? -zainteresował się Jacek.Felicja zreflektowała się nieco.Rozmiar spadku po chrzestnej babci wstrząsnął nią bardziej niż Melanią i sprzeczała się odruchowo, sama nie bardzo wiedząc, co mówi.W głowie zaczynały jej się już kłębić obliczenia, ile to będzie jedna trzecia połowy.- Nie, nie chcę.No dobrze, więc to nie ja.To co mam zrobić?- Zdaje się, że zaćmienie umysłowe opętało cię w tej chwili - powiedziała Melania gniewnie.- Mnie intrygują te rękawiczki.Po kiego licha on je tak kolekcjonuje?- Ślady - powiedział Jacek.- Wykształcenie kawałkami okazuje się przydatne.Wiem na pewno, że można wyodrębnić nie tylko ślady palców, ale także ślady rękawiczek.Tkanin, skóry, tworzyw sztucznych, prawie wszystkiego.Musiały tam być w robocie jakieś rękawiczki, pewno na kiju, bo już zgadłem, że starszej pani przyłożono tym kijem do krykieta, którym łomotała.Jak znajdzie rękawiczki, znajdzie i zbrodniarza, chyba że to ona sama do walenia zakładała rękawiczki.- Dorotka.? - spytała Melania.Dorotka potrząsnęła głową.- Ani razu nie widziałam.Jak go trzymała, to gołą ręką.I obok łóżka rękawiczek też nie było.- No to mamy mordercę - powiedziała z roztargnieniem Felicja.- Może ty masz, bo ja nie.Ale wiecie.Tak się zaczynani zastanawiać.Te drzwi.I rękawiczki.I drabina.Melania nagle zamilkła, wpatrzona gdzieś w dal.Pozostałe osoby zagapiły się w nią i na wszystkich twarzach powolutku jął się rysować wyraz zrozumienia.* * *Swojego asystenta Bieżan znalazł w komendzie.Robert Górski siedział przy faksie i wyciągał z niego liczne papiery.- Ten Wojciechowski to czyste złoto - rzekł z satysfakcją na widok zwierzchnika.- Zachował całą korespondencję z tych poszukiwań i właśnie mi tu wypluwa.Rozmowy telefoniczne pamięta, powtórzył mi, mam nagrane, dać do przepisania?- Daj jutro, zaraz od rana.Coś nam z tego wychodzi?- Chyba tak.O tej Parker mnóstwo ludzi wiedziało, z tym że obcych.Takich, którzy jej nie znali.Zaczął szukać już przeszło cztery lata temu, prawie pięć, pisał do ewidencji ludności i do swoich znajomych, starszych wiekiem, z tym że szukał najpierw matki, Krystyny Wójcickiej.O, tu są pierwsze listy.Odpowiedź z ewidencji, za mało danych.Bieżan przełożył cały stos papierów na swoje biurko i przystąpił do przeglądania, a Robert mówił dalej.- Zapłacił tu jednemu takiemu, żeby mu szukał po cmentarzach, jak mu tam.Dariusz Hubek.Znalazł groby rodzinne Wójcickich, w tym tej Krystyny, z datą urodzenia.Imię ojca i matki tam było.Wójcickich w ogóle zatrzęsienie, ale imię mu się zgadzało, więc poszedł w tym kierunku.To mi przez telefon powiedział.Potem, tam jest zlecenie, czy jak to nazwać, na papierze załatwiali sprawę opłat, zobowiązania finansowe, a resztę na gębę, ale wszystko mi powtórzył.Znów ten Hubek zaczął szukać i to on właśnie dokopał się aktu zgonu Krystyny, dotarł do szpitala, ona w szpitalu umarła, i dowiedział się, że miała dziecko.Zdobył metrykę dziecka i dopiero od tej chwili zaczęli szukać Pawlakowskiej.Obecnie, za to całe szukanie, Hubek jest w Kanadzie i dobrze mu się powodzi.- A ten Hubek wiedział, po co szuka?- Wiedział doskonale.Wojciechowski mówił wszystko, żeby mu ułatwić.Znalazł wreszcie jedną Pawlakowską, ale okazało się, że to nie to, Pawlakowską z męża i o żadnych Wójcickich nic nie wiedziała.- A mąż?- Pawlakowskiej?- No?- Z mężem nie rozmawiał.Ale ona twierdziła, że mąż też nie zna.Tam w papierach jest ich adres i telefon, na wszelki wypadek.Potem Hubek wyjechał do tej Kanady, miał to obiecane, i wtedy dopiero Wojciechowski zaczął z notariuszem, a pani Parker go gniotła.Co do znajomych, podał mi nazwiska, są na taśmie.Wandy Parker nikt z nich nie znał, ale oczywiście od niego o niej słyszeli i coś mi się widzi, że dużo słyszeli.To tyle na razie.- Dobra, wypisz jeszcze nazwiska i adresy i możesz iść spać.Wyniki z laboratorium będziemy mieli jutro.* * *W godzinach szczytu, w gęstym tłumie, Dorotka zatrzymała się na przejściu dla pieszych przed szynami tramwajowymi.Tłum przeczekiwał nie tyle czerwone światło, które w Warszawie nie budzi w pieszych wielkiego respektu, ile nadjeżdżający, rozpędzony tramwaj.Od strony przystanku właśnie ruszał i rozpędzał się drugi.Wszystko razem trwało dwie sekundy.W ciągu tych dwóch sekund Dorotka zdążyła kątem oka stwierdzić, że tuż obok niej zastygł potężny, wielki, młody facet, co najmniej metr dziewięćdziesiąt wzrostu, sto dwadzieścia kilo wagi, same mięśnie, że przygląda się jej, że takiego by nie chciała za nic, za dużo go, równocześnie poczuła gwałtowne pchnięcie w plecy, runęła wprost pod tramwaj i niepojętą siłą została zatrzymana.Facet wykonał błyskawiczny gest, prawe ramię jakby z niego wystrzeliło i na tej barierze wsparła się lecąca na szyny Dorotka.- Samobójczynią, co? - usłyszała nad uchem.Złapała dech i uruchomiła myśl dopiero jak tramwaj przejechał.- Ktoś mnie popchnął - zaczęła słabo i nagłe oburzenie dodało jej sił.- O Boże, uratował mi pan życie! Co za ludzie, jak bydło.! Dziękuję panu.- Nie ma za co, pestka.Ludzie to gorsze jak bydło.Kto tam się motał z tyłu.?Obejrzał się, Dorotka również, ale tłum już był wymieszany, wszyscy skłębili się na przejściu dla pieszych, dostali zielone światło i pchali się na chodnik.Nikt nie zwracał na nią uwagi, nie wpadła w końcu pod ten tramwaj, więc sensacja nie wybuchła.- Mnie Władek - rzekł jej wybawca.- Tobie jak?- Dorota.- Daj namiary na siebie, bo teraz mnie pilno.- Nie mam telefonu - zełgała Dorotka zupełnie odruchowo, bo, ze względu na ciotki, przywykła do udzielania takiej odpowiedzi.Zarazem piknął w niej wyrzut sumienia, ten goryl naprawdę uratował jej życie, może z samej wdzięczności powinna.Nie zdążyła zadecydować co powinna, ponieważ goryl rzeczywiście się śpieszył [ Pobierz całość w formacie PDF ]