Pokrewne
- Strona Główna
- What Does a Martian Look Like The Science of Extraterrestrial Life by Jack Cohen & Ian Stewart (2002)
- Sience fiction kwiecien 2001 (3)
- Forbes Colin Stacja nr 5
- Science Fiction (28) lipiec 2003
- Science Fiction (25) kwiecien 2003
- Science Fiction (31) pazdziernik 2003
- Science Fiction (32) listopad 2003
- Pan Wolodyjowski Sienkiewicz
- Andy McNab Kryptonim Bravo Two Zero
- Adobe.Photoshop.7.PL.podręcznik.uzytkownika.[osiolek.pl] (3)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- dmn.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Szukamy porwanej przez leśnych damy, wiesz coś o tem? - Tarrk - potwierdziła bestia.Tu wtrącił się nekromanta.- Inaczej, panie, pytać musisz, wszak on niespełna jest teraz rozumu.Pokażę ci.Gdzie ona?- Ku twierrrdzy ją wiodą - padła odpowiedź.- Widzisz panie, tak pytać trzeba, by odpowiedź satysfakcjonującą była.- Jaka to twierdza? - Rehbert podjął przesłuchanie.- Lea Monde.- Wiedziałem, wiedziałem.Ilu ich? - Szesssciu.- Wilcy sami?.- Nieee, człek ich prowadzi.- Sługa Sidneya?- W rzeeczy samej.- Imię jego znasz?- Imię jego Harrrdin jest.- Sidneya ręka prawa.Znam ja łotra - omniarcha gorączkowo począł przechadzać się wokół bestii.- Znamy już sprawców, lecz co dalej?- Niee wiem - wilkowyj odpowiedział, jakby jemu zadano to pytanie.- A zamilcz pokrako! - rozsierdzony ,Rehbert skarcił go jak swojego człeka.To jednako żadnego skutku odnieść nie mogło, jako że leśny na pytania tylko był zaprogramowany.- Dogonić, ze skóry obłupić, złotem tych, co przeżyją obdarować.Tak to widzę - Tranog pierwszy odpowiedział, jako zwykle czynił.- Zanim do twierdzy dotrą, dopaść ich musimy - dodał Chmurny- Potem sprawy mogą przybrać obrót mniej pomyślny.- Znasz drogę? - Tranog szturchnął toporem wilkowyja.- Tarrk - ten odparł.- To prowadź, zgnilcu, zanim wszelaka treść z ciebie wypłynie!Wilkowyj prowadził ich niezbyt szybko, ale wprost do celu.Rehbert żachnął się razy parę na nekromantę, który folgując swoim gustom nieco przesadził z bestii szatkowaniem.Przez to leśny, co i rusz o swoje wnętrzności się potykał i tempo marszu zwalniał.Ale nie mieli innego przewodnika, więc za wilczym podążali przez knieje, z dala od traktów i ścieżek ludziom znanych.Zmierzch już się zbliżał, gdy do pierwszego z ognisk, przez porywaczy zostawionych, dotarli.Popioły ostygły już i zaklinacz szybko ustalił, że minęło ze sześć pacierzy, od kiedy tamci wyruszyli dalej.Rehbert wielce tym faktem był zaniepokojony.- Do Lea Monde stąd nie więcej niż dzień drogi - rzekł nerwowo skubiąc brodę.- Jeśli sześć pacierzy przewagi mają, szanse nasze marne.- Może by tak odmieńca srebrem za służbę wynagrodzić - zaproponował Tranog.- Sami szybciej ku zamczysku podążymy, jeśli znasz waść drogę.- Problem w tym, mości barbarzyńco, że wejść tajemnych do Lea Monde nie znam, a bestia na pewno do jednego z nich nas doprowadzi, idąc tropem swoich braci.- Zatem do gniazda kultystów nas wiedziesz - mruknął Chmurny.- Tam śmierć jeno i przekleństwo.Nikt żyw stamtąd nie powrócił.- Żyć chcesz wiecznie, panie rycerzu? - zapytał niespodzianienekromanta.- Wiedz, że z przyjemnością cię ożywię, gdy przyjdzie twoja pora.Różdżką rzecz jasna, w druhach się nie babram, jako w postronnych.Chmurny splunął i spode łba na Seeleona spojrzał.- Ani się waż tego uczynić.Wolę pójść w robaki, niźli służyć ci za tarczę v razie jakim.- Wedle życzenia.Śmierci się boisz, a ja pomóc jeno chciałem strach twój pokonać.- Już go pokonałem - rzucił młodzieniec i odjechał na stronę, byle dalej od człowieka, któren władzę nad martwymi sprawował.Wyruszyli od razu, czasu więcej nie marnując.Jechali do wieczora, nie napotykając nigdzie wrogości, choć okolice to dzikie były.W rzeczy samej niemal nikogo nie spotkali.Ziemie te, wyludnione wojnami między państwem-miastem, Valuzją zwanym, a kultystami, po latach stały się jeno pustkowiem, gdzie wsie spalone czerniły się między dzikimi polami.Gdy słońce dotknęło horyzontu, Rehbert wilkowyja nakazał przywołać i rozkaz dał do popasu.Nocą do twierdzy zbliżać się niebezpiecznie było, a zdało się, że nie nadrobili wiele drogi do uchodzących.Wieś, do której wjechali, niewielka była, ledwie sześć chałup liczyła.Ogień ją oszczędził, przynajmniej po części.Za to kości walające się po obejściach sugerowały, że mieszkańcy nie mieli tyle szczęścia, ile same obejścia.Stanąć w miejscu takim na popas strach było, ale jechać dalej równie strasznie.Jednako omniarcha zdecydował, że staną w ostatniej chacie, nieco z dala od reszty stojącej.Studnia była tu czysta, a i wewnątrz domostwa śladów rzezi nie było tak widać.Konie uwiązali w chlewiku, któren pusty się ostał, ale siana w nim było trochę i wierzchowce mogły napaść się do woli.Nekromanta wprzódy do chaty poszedł, sprawdził każdy jej zakątek, a gdy zdał relację omniarsze, reszta drużyny mogła spokojnie się na nocleg rozlokować.Wkrótce na palenisku ogień zapłonął i w kociołku, któren przyniósł ze wsi Seeleon warzyła się strawa z mięsa kupionego od karczmarza i warzyw z pola zebranych.Bukłaki wina pospołu rozpijane trochę rozluźniły wojów, acz nadal nieswojo się czuli w otoczeniu pomordowanych kmieci.Tylko Tranog nie czuł niczego szczególnego i leniwie rozparty na przypiecku topór swój glansował, śpiewając pod nosem sobie tylko znane pieśni.Rehbert zasiadł na zydlu w przyzby kącie i rozmyślał.Zaklinacz warzył strawę, a nekromanta z Chmurnym sposobili leśnego do objęcia warty.- Planu nam trzeba - bardziej to do siebie Rehbert powiedział, niźli do pozostałych.- Mało nas, a w twierdzy załoga liczna.Nawet wchodząc tam w tajemnicy, liczyć się musimy, że koniec końców z samym Sidneyem twarzą w twarz staniemy.A on panem jest smoków i wyvernów wszelakich.- Ty jesteś wodzem - odparł niespeszony barbarzyńca, polerki nie przerywając.- Jak zarządzisz, tak będzie.Nam nie każ myśleć.Od tego boli głowa bardziej niźli od taniego piwa.- Wejdziemy sekretnym korytarzem - odezwał się zaklinacz chwilę potem, gdy już w kotle zamieszał [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.- Szukamy porwanej przez leśnych damy, wiesz coś o tem? - Tarrk - potwierdziła bestia.Tu wtrącił się nekromanta.- Inaczej, panie, pytać musisz, wszak on niespełna jest teraz rozumu.Pokażę ci.Gdzie ona?- Ku twierrrdzy ją wiodą - padła odpowiedź.- Widzisz panie, tak pytać trzeba, by odpowiedź satysfakcjonującą była.- Jaka to twierdza? - Rehbert podjął przesłuchanie.- Lea Monde.- Wiedziałem, wiedziałem.Ilu ich? - Szesssciu.- Wilcy sami?.- Nieee, człek ich prowadzi.- Sługa Sidneya?- W rzeeczy samej.- Imię jego znasz?- Imię jego Harrrdin jest.- Sidneya ręka prawa.Znam ja łotra - omniarcha gorączkowo począł przechadzać się wokół bestii.- Znamy już sprawców, lecz co dalej?- Niee wiem - wilkowyj odpowiedział, jakby jemu zadano to pytanie.- A zamilcz pokrako! - rozsierdzony ,Rehbert skarcił go jak swojego człeka.To jednako żadnego skutku odnieść nie mogło, jako że leśny na pytania tylko był zaprogramowany.- Dogonić, ze skóry obłupić, złotem tych, co przeżyją obdarować.Tak to widzę - Tranog pierwszy odpowiedział, jako zwykle czynił.- Zanim do twierdzy dotrą, dopaść ich musimy - dodał Chmurny- Potem sprawy mogą przybrać obrót mniej pomyślny.- Znasz drogę? - Tranog szturchnął toporem wilkowyja.- Tarrk - ten odparł.- To prowadź, zgnilcu, zanim wszelaka treść z ciebie wypłynie!Wilkowyj prowadził ich niezbyt szybko, ale wprost do celu.Rehbert żachnął się razy parę na nekromantę, który folgując swoim gustom nieco przesadził z bestii szatkowaniem.Przez to leśny, co i rusz o swoje wnętrzności się potykał i tempo marszu zwalniał.Ale nie mieli innego przewodnika, więc za wilczym podążali przez knieje, z dala od traktów i ścieżek ludziom znanych.Zmierzch już się zbliżał, gdy do pierwszego z ognisk, przez porywaczy zostawionych, dotarli.Popioły ostygły już i zaklinacz szybko ustalił, że minęło ze sześć pacierzy, od kiedy tamci wyruszyli dalej.Rehbert wielce tym faktem był zaniepokojony.- Do Lea Monde stąd nie więcej niż dzień drogi - rzekł nerwowo skubiąc brodę.- Jeśli sześć pacierzy przewagi mają, szanse nasze marne.- Może by tak odmieńca srebrem za służbę wynagrodzić - zaproponował Tranog.- Sami szybciej ku zamczysku podążymy, jeśli znasz waść drogę.- Problem w tym, mości barbarzyńco, że wejść tajemnych do Lea Monde nie znam, a bestia na pewno do jednego z nich nas doprowadzi, idąc tropem swoich braci.- Zatem do gniazda kultystów nas wiedziesz - mruknął Chmurny.- Tam śmierć jeno i przekleństwo.Nikt żyw stamtąd nie powrócił.- Żyć chcesz wiecznie, panie rycerzu? - zapytał niespodzianienekromanta.- Wiedz, że z przyjemnością cię ożywię, gdy przyjdzie twoja pora.Różdżką rzecz jasna, w druhach się nie babram, jako w postronnych.Chmurny splunął i spode łba na Seeleona spojrzał.- Ani się waż tego uczynić.Wolę pójść w robaki, niźli służyć ci za tarczę v razie jakim.- Wedle życzenia.Śmierci się boisz, a ja pomóc jeno chciałem strach twój pokonać.- Już go pokonałem - rzucił młodzieniec i odjechał na stronę, byle dalej od człowieka, któren władzę nad martwymi sprawował.Wyruszyli od razu, czasu więcej nie marnując.Jechali do wieczora, nie napotykając nigdzie wrogości, choć okolice to dzikie były.W rzeczy samej niemal nikogo nie spotkali.Ziemie te, wyludnione wojnami między państwem-miastem, Valuzją zwanym, a kultystami, po latach stały się jeno pustkowiem, gdzie wsie spalone czerniły się między dzikimi polami.Gdy słońce dotknęło horyzontu, Rehbert wilkowyja nakazał przywołać i rozkaz dał do popasu.Nocą do twierdzy zbliżać się niebezpiecznie było, a zdało się, że nie nadrobili wiele drogi do uchodzących.Wieś, do której wjechali, niewielka była, ledwie sześć chałup liczyła.Ogień ją oszczędził, przynajmniej po części.Za to kości walające się po obejściach sugerowały, że mieszkańcy nie mieli tyle szczęścia, ile same obejścia.Stanąć w miejscu takim na popas strach było, ale jechać dalej równie strasznie.Jednako omniarcha zdecydował, że staną w ostatniej chacie, nieco z dala od reszty stojącej.Studnia była tu czysta, a i wewnątrz domostwa śladów rzezi nie było tak widać.Konie uwiązali w chlewiku, któren pusty się ostał, ale siana w nim było trochę i wierzchowce mogły napaść się do woli.Nekromanta wprzódy do chaty poszedł, sprawdził każdy jej zakątek, a gdy zdał relację omniarsze, reszta drużyny mogła spokojnie się na nocleg rozlokować.Wkrótce na palenisku ogień zapłonął i w kociołku, któren przyniósł ze wsi Seeleon warzyła się strawa z mięsa kupionego od karczmarza i warzyw z pola zebranych.Bukłaki wina pospołu rozpijane trochę rozluźniły wojów, acz nadal nieswojo się czuli w otoczeniu pomordowanych kmieci.Tylko Tranog nie czuł niczego szczególnego i leniwie rozparty na przypiecku topór swój glansował, śpiewając pod nosem sobie tylko znane pieśni.Rehbert zasiadł na zydlu w przyzby kącie i rozmyślał.Zaklinacz warzył strawę, a nekromanta z Chmurnym sposobili leśnego do objęcia warty.- Planu nam trzeba - bardziej to do siebie Rehbert powiedział, niźli do pozostałych.- Mało nas, a w twierdzy załoga liczna.Nawet wchodząc tam w tajemnicy, liczyć się musimy, że koniec końców z samym Sidneyem twarzą w twarz staniemy.A on panem jest smoków i wyvernów wszelakich.- Ty jesteś wodzem - odparł niespeszony barbarzyńca, polerki nie przerywając.- Jak zarządzisz, tak będzie.Nam nie każ myśleć.Od tego boli głowa bardziej niźli od taniego piwa.- Wejdziemy sekretnym korytarzem - odezwał się zaklinacz chwilę potem, gdy już w kotle zamieszał [ Pobierz całość w formacie PDF ]