Pokrewne
- Strona Główna
- Michael Judith cieżki kłamstwa 01 cieżki kłamstwa
- Moorcock Michael Zeglarz Morz Przeznaczenia Sagi o Elryku Tom III
- Moorcock Michael Zwiastun Bur Sagi o Elryku Tom VIII (SCAN da
- Moorcock Michael Sniace miasto Sagi o Elryku Tom IV
- Moorcock Michael Znikajaca Wi Sagi o Elryku Tom V (SCAN dal 8
- 2003 30 Fatamorgana
- Masterton Graham Ikon
- Coelho Paulo Demon i panna prym (2)
- Sw. Faustyna Kowalska DZIENNICZEK DUCHOWY(2)
- Crichton Michael Kongo (2)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- frania1320.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Lewą ręką sięga po aparat słuchowy i zrzuca go na podłogę.- Zrób to, Łososiu.Nie chcę już niczego więcej usłyszeć.Zamyka oczy.Osuwa się w ciemność, daleką od tego pokoju.Saper opiera się o ścianę, ręce złożone, głowa opuszczona.Caravaggio słyszy wdechy i wydechy rozdymające mu nozdrza, szybko i szeroko niczym wentyle.- On nie jest Anglikiem.- Może to Amerykanin, Francuz, mniejsza o to.Od kiedy zaczęliście zrzucać bomby na kolorowych, wszyscy jesteście Anglikami.Mieliście swego Leopolda, króla Belgów, teraz macie tego pierdolonego Harry'ego Trumana w Stanach.Wszyscy jesteście uczniami Anglików.- Nie.To pomyłka.On nie jest.Spośród wszystkich ludzi on jeden jest po waszej stronie.- On by powiedział, że to nie ma znaczenia - mówi Hana.Caravaggio siada na krześle.Zawsze, myśli, siada na tym krześle.Pokój wypełnia ciche popiskiwanie kryształkowego odbiornika, radio wciąż przemawia swym jakby wydobywającym się spod wody głosem.Nie ma siły odwrócić się i spojrzeć na sapera czy na kolor sukienki Hany.Wie, że młody żołnierz ma słuszność.Nigdy by nie zrzucili takiej bomby na żaden biały naród.Saper wychodzi z pokoju, zostawiając Caravaggia i Hanę przy łożu rannego.Pozostawił ich troje ich światu, przestaje być ich strażnikiem.W przyszłości, kiedy ranny umrze - jeśli umrze - Caravaggio i Hana go pochowają.Niech zmarli przyjmą zmarłych.Nigdy nie był pewien, co to właściwie znaczy.Tych kilka szorstkich słów z Biblii.Pochowają wraz z nim wszystko oprócz książki.Ciało, prześcieradła, ubrania, karabin.Już wkrótce zostanie sam z Haną.I z radiowym wyjaśnieniem, co właściwie zaszło.Straszliwe wydarzenie rozprzestrzeniające się na krótkich falach.Nowa wojna.Zgon cywilizacji.Ciągle jeszcze jest noc.Słyszy sowy, ich tajemnicze pohukiwania, szum skrzydeł, kiedy odlatują.Cyprysy rozkładają gałęzie ponad namiotem w tę nadal bezwietrzną noc.Układa się na wznak i wpatruje w mroczny róg namiotu.Kiedy zamyka oczy, widzi ogień, ludzi wskakujących do rzek i basenów w poszukiwaniu ratunku przed płomieniami i żarem spalającym wszystko, co mają na sobie, skórę i włosy, nawet wodę, w którą się chronią.Wspaniała bomba przewieziona samolotem poprzez ocean, na Wschód, nad zielony archipelag.I zrzucona.Nie nie jadł ani nie pił, nie jest w stanie niczego przełknąć.Przed zmrokiem oczyścił namiot ze wszystkich przedmiotów wojskowych, z całego instrumentarium do rozbrajania min, zdarł z munduru wszystkie insygnia.Przed położeniem się spać rozwinął turban i rozczesał włosy, po czym zawiązał je w wysoki węzeł i położył się, patrząc, jak światło znika powoli z płachty namiotu.Oczyma wyławia ostatnie promyki błękitnego światła, a uszami najlżejsze powiewy wiatru w tej ciszy; później już tylko szum sowich skrzydeł.I różne subtelne odgłosy unoszące się w powietrzu.Czuje, że wszystkie wichry świata wessały się w Azję.Przebiega myślą od wszystkich małych bombek, z którymi się stykał, do rozmiarów tej bomby, jak się zdaje, olbrzymiej jak miasto, tak potężnej, by nie pozostawić żywym zdolności wystawienia świadectwa śmierci całej ludzkości.Nic nie wie o tej broni.Czy przynosi nagłe uderzenie metalu i podmuchu, czy też wrzące powietrze przepala na swej drodze wszystko, co ludzkie.Wie tylko, że nie może już pozwolić nikomu ani niczemu zbliżyć się do siebie, że nie może już spożywać posiłków ani popijać napojów zasiadając na kamiennej lawie na tarasie.Nie ma odwagi wyciągnąć z plecaka zapałek i zapalić lampy, ponieważ wie, że lampa rozbłysłaby płomieniem pochłaniającym wszystko.W namiocie, zanim zapadł zmrok, wyciągnął tylko zdjęcie rodzinne i obejrzał je.Nazywa się Kirpal Singh i nie wie, co tu robi.Staje teraz pod drzewami w sierpniowym upale, bez turbanu, odziany tylko w kurta.Nic nie trzyma w rękach, kiedy przechadza się skrajem pola, bose stopy dotykają trawy albo kamieni na tarasie, albo popiołu wygasłego ogniska.Ciało ma ożywione bezsennością, kiedy tak staje nad krawędzią wielkiej doliny europejskiej.Wczesnym rankiem ona dostrzegła go stojącego przed namiotem.Przez cały wieczór wypatrywała jakiegoś światełka między drzewami.Każde z nich w pałacu jadło tego wieczora osobno, Anglik nic nie wziął do ust.Oczyma wyobraźni widzi teraz wychylające się ramię sapera i płócienne ściany zamykające się nad nimi jak żagiel.On się odwraca, kieruje ku domowi, wchodzi na taras i znika.W kaplicy mija spalone ławki i podchodzi do absydy, gdzie pod brezentem przyciśniętym gałęziami stoi motocykl.Zaczyna zsuwać nakrycie z maszyny.Przyklęka przy niej i wpuszcza oliwę między łańcuch a koło zębate.Kiedy Hana zagląda z góry przez zburzony dach, widzi go odwróconego plecami, z głową przy kole.- Łososiu.Nie odpowiada, spoglądając poprzez nią.- Łososiu, to j a.Co my mamy z tym wspólnego? Milczy jak głaz.Klęka i pochyla się w jego stronę, wychylona głową ku jego policzkowi, i pozostaje w tej pozycji.Bicie serca.On nie reaguje, ona powraca więc do pozycji klęczącej.Anglik mi coś kiedyś przeczytał z książki: „Miłość jest czymś tak drobnym, że może przejść przez ucho igielne”.Odsuwa od niej głowę, niemal przywiera twarzą do rynny.Chłopak i dziewczyna.Kiedy chłopak wyciągnął już motocykl spod brezentu, Caravaggio wychylił się przez parapet, z przechyloną głową.Wtedy odczuł, że nie może znieść nastroju panującego w tym domu, i odszedł.Nie było go przy tym, jak saper zapalił silnik - wsiadł na motocykl, zacisnął hamulec i pochylił się ku przodowi, a Hana stała obok.Singh dotknął jej ramienia i pozwolił maszynie stoczyć się w dół, aż do zakrętu, a dopiero potem dodał gazu.W połowie drogi do bramy wjazdowej czekał Caravaggio, trzymając w ręku broń.Nie skierował jej w stronę motocykla, kiedy chłopiec zjeżdżał w dół, zaszedł mu tylko drogę.Cara-vaggio zbliżył się i objął go ramionami.Mocny uścisk.Saper po raz pierwszy odczuł szorstkość jego brody na skórze.Poczuł, jak wzbierają siłą jego mięśnie.- Muszę się nauczyć za tobą tęsknić - powiedział Caravaggio.Chłopiec odjechał, a Caravaggio zawrócił do domu.Motocykl uwiózl go w świat.Dym z triumpha, kurz i kamyki tryskające spod kół wpadały między drzewa.Minął zagrodę dla bydła przy bramie i wjechał w wioskę, przejeżdżając obok zapachów ogrodowych po obu stronach, potem ślizgiem wjechał w zdradliwe wiraże.Ciało przybrało zwyczajową pozycję, twarzą niemal przylgnął do baku z benzyną, ręce wyciągnięte horyzontalnie do przodu dla zmniejszenia oporu.Zdążał na południe, z daleka omijając Florencję.Przez Greve, na przestrzał przez Montevarchi i Ambrę, małe miasta zignorowane przez wojnę i inwazję.Później, kiedy pojawiły się nowe wzgórza, zaczął się na nie wspinać dążąc w kierunku Cortony.Posuwał się w stronę przeciwną do kierunku inwazji, jakby zwijając na powrót nić wojny, drogą uwolnioną już od wojennego napięcia.Jechał tylko tymi drogami, które znał, rozpoznając z daleka sylwetki warownych miasteczek [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.Lewą ręką sięga po aparat słuchowy i zrzuca go na podłogę.- Zrób to, Łososiu.Nie chcę już niczego więcej usłyszeć.Zamyka oczy.Osuwa się w ciemność, daleką od tego pokoju.Saper opiera się o ścianę, ręce złożone, głowa opuszczona.Caravaggio słyszy wdechy i wydechy rozdymające mu nozdrza, szybko i szeroko niczym wentyle.- On nie jest Anglikiem.- Może to Amerykanin, Francuz, mniejsza o to.Od kiedy zaczęliście zrzucać bomby na kolorowych, wszyscy jesteście Anglikami.Mieliście swego Leopolda, króla Belgów, teraz macie tego pierdolonego Harry'ego Trumana w Stanach.Wszyscy jesteście uczniami Anglików.- Nie.To pomyłka.On nie jest.Spośród wszystkich ludzi on jeden jest po waszej stronie.- On by powiedział, że to nie ma znaczenia - mówi Hana.Caravaggio siada na krześle.Zawsze, myśli, siada na tym krześle.Pokój wypełnia ciche popiskiwanie kryształkowego odbiornika, radio wciąż przemawia swym jakby wydobywającym się spod wody głosem.Nie ma siły odwrócić się i spojrzeć na sapera czy na kolor sukienki Hany.Wie, że młody żołnierz ma słuszność.Nigdy by nie zrzucili takiej bomby na żaden biały naród.Saper wychodzi z pokoju, zostawiając Caravaggia i Hanę przy łożu rannego.Pozostawił ich troje ich światu, przestaje być ich strażnikiem.W przyszłości, kiedy ranny umrze - jeśli umrze - Caravaggio i Hana go pochowają.Niech zmarli przyjmą zmarłych.Nigdy nie był pewien, co to właściwie znaczy.Tych kilka szorstkich słów z Biblii.Pochowają wraz z nim wszystko oprócz książki.Ciało, prześcieradła, ubrania, karabin.Już wkrótce zostanie sam z Haną.I z radiowym wyjaśnieniem, co właściwie zaszło.Straszliwe wydarzenie rozprzestrzeniające się na krótkich falach.Nowa wojna.Zgon cywilizacji.Ciągle jeszcze jest noc.Słyszy sowy, ich tajemnicze pohukiwania, szum skrzydeł, kiedy odlatują.Cyprysy rozkładają gałęzie ponad namiotem w tę nadal bezwietrzną noc.Układa się na wznak i wpatruje w mroczny róg namiotu.Kiedy zamyka oczy, widzi ogień, ludzi wskakujących do rzek i basenów w poszukiwaniu ratunku przed płomieniami i żarem spalającym wszystko, co mają na sobie, skórę i włosy, nawet wodę, w którą się chronią.Wspaniała bomba przewieziona samolotem poprzez ocean, na Wschód, nad zielony archipelag.I zrzucona.Nie nie jadł ani nie pił, nie jest w stanie niczego przełknąć.Przed zmrokiem oczyścił namiot ze wszystkich przedmiotów wojskowych, z całego instrumentarium do rozbrajania min, zdarł z munduru wszystkie insygnia.Przed położeniem się spać rozwinął turban i rozczesał włosy, po czym zawiązał je w wysoki węzeł i położył się, patrząc, jak światło znika powoli z płachty namiotu.Oczyma wyławia ostatnie promyki błękitnego światła, a uszami najlżejsze powiewy wiatru w tej ciszy; później już tylko szum sowich skrzydeł.I różne subtelne odgłosy unoszące się w powietrzu.Czuje, że wszystkie wichry świata wessały się w Azję.Przebiega myślą od wszystkich małych bombek, z którymi się stykał, do rozmiarów tej bomby, jak się zdaje, olbrzymiej jak miasto, tak potężnej, by nie pozostawić żywym zdolności wystawienia świadectwa śmierci całej ludzkości.Nic nie wie o tej broni.Czy przynosi nagłe uderzenie metalu i podmuchu, czy też wrzące powietrze przepala na swej drodze wszystko, co ludzkie.Wie tylko, że nie może już pozwolić nikomu ani niczemu zbliżyć się do siebie, że nie może już spożywać posiłków ani popijać napojów zasiadając na kamiennej lawie na tarasie.Nie ma odwagi wyciągnąć z plecaka zapałek i zapalić lampy, ponieważ wie, że lampa rozbłysłaby płomieniem pochłaniającym wszystko.W namiocie, zanim zapadł zmrok, wyciągnął tylko zdjęcie rodzinne i obejrzał je.Nazywa się Kirpal Singh i nie wie, co tu robi.Staje teraz pod drzewami w sierpniowym upale, bez turbanu, odziany tylko w kurta.Nic nie trzyma w rękach, kiedy przechadza się skrajem pola, bose stopy dotykają trawy albo kamieni na tarasie, albo popiołu wygasłego ogniska.Ciało ma ożywione bezsennością, kiedy tak staje nad krawędzią wielkiej doliny europejskiej.Wczesnym rankiem ona dostrzegła go stojącego przed namiotem.Przez cały wieczór wypatrywała jakiegoś światełka między drzewami.Każde z nich w pałacu jadło tego wieczora osobno, Anglik nic nie wziął do ust.Oczyma wyobraźni widzi teraz wychylające się ramię sapera i płócienne ściany zamykające się nad nimi jak żagiel.On się odwraca, kieruje ku domowi, wchodzi na taras i znika.W kaplicy mija spalone ławki i podchodzi do absydy, gdzie pod brezentem przyciśniętym gałęziami stoi motocykl.Zaczyna zsuwać nakrycie z maszyny.Przyklęka przy niej i wpuszcza oliwę między łańcuch a koło zębate.Kiedy Hana zagląda z góry przez zburzony dach, widzi go odwróconego plecami, z głową przy kole.- Łososiu.Nie odpowiada, spoglądając poprzez nią.- Łososiu, to j a.Co my mamy z tym wspólnego? Milczy jak głaz.Klęka i pochyla się w jego stronę, wychylona głową ku jego policzkowi, i pozostaje w tej pozycji.Bicie serca.On nie reaguje, ona powraca więc do pozycji klęczącej.Anglik mi coś kiedyś przeczytał z książki: „Miłość jest czymś tak drobnym, że może przejść przez ucho igielne”.Odsuwa od niej głowę, niemal przywiera twarzą do rynny.Chłopak i dziewczyna.Kiedy chłopak wyciągnął już motocykl spod brezentu, Caravaggio wychylił się przez parapet, z przechyloną głową.Wtedy odczuł, że nie może znieść nastroju panującego w tym domu, i odszedł.Nie było go przy tym, jak saper zapalił silnik - wsiadł na motocykl, zacisnął hamulec i pochylił się ku przodowi, a Hana stała obok.Singh dotknął jej ramienia i pozwolił maszynie stoczyć się w dół, aż do zakrętu, a dopiero potem dodał gazu.W połowie drogi do bramy wjazdowej czekał Caravaggio, trzymając w ręku broń.Nie skierował jej w stronę motocykla, kiedy chłopiec zjeżdżał w dół, zaszedł mu tylko drogę.Cara-vaggio zbliżył się i objął go ramionami.Mocny uścisk.Saper po raz pierwszy odczuł szorstkość jego brody na skórze.Poczuł, jak wzbierają siłą jego mięśnie.- Muszę się nauczyć za tobą tęsknić - powiedział Caravaggio.Chłopiec odjechał, a Caravaggio zawrócił do domu.Motocykl uwiózl go w świat.Dym z triumpha, kurz i kamyki tryskające spod kół wpadały między drzewa.Minął zagrodę dla bydła przy bramie i wjechał w wioskę, przejeżdżając obok zapachów ogrodowych po obu stronach, potem ślizgiem wjechał w zdradliwe wiraże.Ciało przybrało zwyczajową pozycję, twarzą niemal przylgnął do baku z benzyną, ręce wyciągnięte horyzontalnie do przodu dla zmniejszenia oporu.Zdążał na południe, z daleka omijając Florencję.Przez Greve, na przestrzał przez Montevarchi i Ambrę, małe miasta zignorowane przez wojnę i inwazję.Później, kiedy pojawiły się nowe wzgórza, zaczął się na nie wspinać dążąc w kierunku Cortony.Posuwał się w stronę przeciwną do kierunku inwazji, jakby zwijając na powrót nić wojny, drogą uwolnioną już od wojennego napięcia.Jechał tylko tymi drogami, które znał, rozpoznając z daleka sylwetki warownych miasteczek [ Pobierz całość w formacie PDF ]