Pokrewne
- Strona Główna
- Wiktor Krawczenko Wybrałem wolnoć. Życie prywatne i polityczne radzieckiego funkcjonariusza
- KRZYŻACY tom I H. Sienkiewicz
- Sheckley Robert Zbior opowiadan
- Dick Philip K My zdobywcy
- Weronika R. Cichodajka 2004 2005
- Forbes Colin Tweed 08 Zabójczy wir
- James Clavell Krol szczurow
- Pullman Philip Mroczne materie 2 Magiczny nóż
- Lauren Oliver Pandemonium 02
- Kaszubska Madonna skladanka
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- oh-seriously.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Spodziewała się przeniesienia do Charkowa, a wszystko wskazywało na to, że jaotrzymam przydział do jakiegoś odległego ośrodka metalurgicznego.%7ładne za nas nie byłowolnym człowiekiem.Nasz związek, oscylujący pomiędzy ekstazą a smutkiem, musiał przejśćszereg prób.Chociaż bardzo się starałem ją odpędzić, świadomość, że jest agentem tajnej policji,wciąż pojawiała się jak duch na bankiecie naszych uczuć.Wysłałem egzemplarz swojej pracy dyplomowej komisarzowi Ordżonikidzemui otrzymałem ciepłą odpowiedz.Podczas studiów podtrzymywałem nasze wzajemne kontakty.Niedostrzegalnie oficjalne relacje przerodziły się w osobistą przyjazń.W 1933 roku wpadłem na pomysł stałej Radzieckiej Wystawy Przemysłowej, podobnejdo wystaw organizowanych w Niemczech.Przedstawiłem tę propozycję w artykułach, któregazety wydrukowały wraz z moją fotografią i redakcyjną pochwałą bolszewickiej inicjatywy.Wówczas sporządziłem dokładny plan, uzupełniłem go szkicami i przedłożyłemOrdżonikidzemu.Nic nie wyszło z tej idei, ale mój kremlowski patron był zadowolony i na swójwylewny, kaukaski sposób dał mi to odczuć.Wystąpiłem z podobną propozycją wystawyrolniczej, z którą los obszedł się łaskawiej; jakiś czas pózniej rzeczywiście doczekała sięrealizacji, chociaż o mojej inicjatywie nigdzie nie wspomniano.Mogłem się zwrócić o stanowisko bezpośrednio do Ordżonikidzego, jako człowiekanumer jeden w radzieckim przemyśle, ale wolałem nie nadużywać jego przyjazni.Oddałem sięwięc do dyspozycji Trubostalu, trustu metalurgicznego zajmującego się produkcją wszelkiegorodzaju rur i innych wyrobów stalowych dla całego kraju.Kierował nim Jakow Iwanczenko,który przez jakiś czas był dyrektorem zakładów im.Pietrowskiego i Lenina i dlatego dobrze mnieznał.Na konferencji w jego charkowskim biurze zdecydowano, że zostanę przydzielonydo nowego kombinatu metalurgicznego w Nikopolu, który miał rozpocząć działalnośćw kwietniu.Nie zapomniałem brudu, bałaganu i rozgoryczenia, które widziałem w Nikopolu jakoczłonek partyjnej komisji, i było to przygnębiające wspomnienie.Wydawało się niewiarygodne,by ten zakład mógł rozpocząć produkcję, na przekór całemu marnotrawstwu i ludzkimcierpieniom.Uważałem, że Nikopol to symbol całej industrializacji rozrzutny w szafowaniużyciem i materiałami, barbarzyński w swojej nieskuteczności, a mimo to jakoś funkcjonujący.Moja matka i Jelena machały do mnie z przystani, dopóki statek wiozący mniedo Nikopola nie skręcił w zakole Dniepru.Byłem głęboko świadom, że rozpoczyna się nowyetap w moim życiu.Miałem dwadzieścia dziewięć lat, zaawansowany wiek jak na początekinżynierskiej kariery, ale zaczynałem wysoko jako jeden z kierowników w wielkimprzedsiębiorstwie przemysłowym.W ciągu jednej nocy wszedłem do elity radzieckiegospołeczeństwa, stając się jednym z około miliona wysokich urzędników partyjnych, kierownikówprzemysłowych i funkcjonariuszy tajnej policji, którzy tworzyli nową rosyjską arystokrację.Nikopol jest starym naddnieprzańskim miastem, pachnącym rzeką, otoczonym gęstymilasami i polami pszenicy.Ten region słynął na cały świat ze swoich bogatych złóż manganu,metalu niezbędnego do produkcji stali.W pobliżu znajdują się również bogate pokłady żelaza,które czynią z miasta naturalny ośrodek metalurgiczny.Ulice i domy Nikopola przywołałynostalgiczne echa mojego dzieciństwa u dziadka Fiodora Pantielejewicza w sąsiednimAleksandrowsku, znanym obecnie jako Zaporoże.Niestety, sam zakład leżał daleko od miasta, na smętnym pustkowiu.Pięć tysięcyrobotników nadal mieszkało w większości w prymitywnych barakach, lepszych niż te, któreoglądałem z przerażeniem podczas pierwszej wizyty, ale i tak bardziej odpowiednich dla zwierzątniż dla ludzi.Zwykli robotnicy jadali w wielkiej, niehigienicznej stołówce; czystsza i lepiejzaopatrzona restauracja służyła brygadzistom i inżynierom; trzecia i dosyć nowoczesnarestauracja została oddana do dyspozycji garstce najważniejszych kierowników, którzy ponadtobyli zaopatrywani w produkty hodowane na terenie fabryki.Takie rozróżnienie klasowe byłow Rosji czymś tak głęboko zakorzenionym, iż jedynie cudzoziemcy uważali je za paradoksalnew proletariackim kraju.Mnie zakwaterowano w obszernym, pięciopokojowym domu około półtora kilometraod fabryki.Był to jeden z ośmiu takich domów przeznaczonych dla kadry kierowniczej.Mój stałwśród wysokich drzew i miał ładny, dobrze utrzymany ogród oraz mały sad na tyłach.Byłwyposażony w wannę, radio, a nawet dużą lodówkę.W garażu stał samochód, do mojejdyspozycji oddano też parę pięknych koni były własnością fabryki, oczywiście, ale dopókiw niej pracowałem, praktycznie należały do mnie.Wraz z domem przydzielono mi kierowcę,stajennego i rosłą wieśniaczkę, która zajmowała się sprzątaniem i gotowaniem; kobieciepłaciłem, natomiast kierowca i stajenny figurowali na fabrycznej liście płac.Moje wynagrodzenie wynosiło od 1500 do 1800 rubli miesięcznie, chociaż często, razemz premią, sięgało 2000, a nawet więcej.Aatwo ocenić, co to oznaczało w warunkach radzieckich,jeśli powiem, że brygadziści i wykwalifikowani robotnicy rzadko zarabiali więcej niż 400 rubli,natomiast pracownicy bez żadnych kwalifikacji od 120 do 175 rubli.Proletariusze, w którychimieniu rządzono radzieckim państwem, nie korzystali z żadnych przywilejów, zarezerwowanychdla mnie i może jeszcze dziesięciu innych osób w całym kombinacie.Pracowałem intensywnie, zawsze pod straszną presją.Dzień, kiedy spędzałemw zakładzie mniej niż dwanaście godzin, wydawał się niemal wakacjami, a zdarzało się, że nieopuszczałem fabryki przez dwie albo nawet trzy doby, ucinając sobie jedynie kilkugodzinnądrzemkę na kanapie w swoim gabinecie.Mimo to czasem, sam w swoim pięknym domu, z hożą,rumianą Paszą przygotowującą dla mnie dobry posiłek w kuchni, z państwowym ogrodnikiempodlewającym mój ogród, z lodówką pełną świeżych warzyw, melonów, kawioru i śmietany,miałem wyrzuty sumienia.Myślałem o ludziach w barakach, o ich dzieciach, o ich ponurej egzystencji.Czy mogłemich winić za to, że, jak przypuszczałem, żywią do mnie urazę, a nawet mnie nienawidzą jakojednego ze swoich nowych panów? Jak miałem ich przekonać, że kontrast pomiędzy ich nędząa moim komfortem to nie jest mój wybór, że ja też jestem tylko bezradnym trybikiemw ogromnej maszynie, że mój dobrobyt jest darem radzieckiego państwa i może zostać odebranybez żadnego ostrzeżenia?Szczerze pragnąłem nawiązać przyjacielskie stosunki z robotnikami.Rozumiałem ich; ichpotrzeby i nadzieje były mi bliskie.Ale gdyby inżynier na moim stanowisku spoufalał sięze zwykłymi robotnikami, mogliby się poczuć urażeni w swojej dumie, pomyśleć, że traktuję ichprotekcjonalnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.Spodziewała się przeniesienia do Charkowa, a wszystko wskazywało na to, że jaotrzymam przydział do jakiegoś odległego ośrodka metalurgicznego.%7ładne za nas nie byłowolnym człowiekiem.Nasz związek, oscylujący pomiędzy ekstazą a smutkiem, musiał przejśćszereg prób.Chociaż bardzo się starałem ją odpędzić, świadomość, że jest agentem tajnej policji,wciąż pojawiała się jak duch na bankiecie naszych uczuć.Wysłałem egzemplarz swojej pracy dyplomowej komisarzowi Ordżonikidzemui otrzymałem ciepłą odpowiedz.Podczas studiów podtrzymywałem nasze wzajemne kontakty.Niedostrzegalnie oficjalne relacje przerodziły się w osobistą przyjazń.W 1933 roku wpadłem na pomysł stałej Radzieckiej Wystawy Przemysłowej, podobnejdo wystaw organizowanych w Niemczech.Przedstawiłem tę propozycję w artykułach, któregazety wydrukowały wraz z moją fotografią i redakcyjną pochwałą bolszewickiej inicjatywy.Wówczas sporządziłem dokładny plan, uzupełniłem go szkicami i przedłożyłemOrdżonikidzemu.Nic nie wyszło z tej idei, ale mój kremlowski patron był zadowolony i na swójwylewny, kaukaski sposób dał mi to odczuć.Wystąpiłem z podobną propozycją wystawyrolniczej, z którą los obszedł się łaskawiej; jakiś czas pózniej rzeczywiście doczekała sięrealizacji, chociaż o mojej inicjatywie nigdzie nie wspomniano.Mogłem się zwrócić o stanowisko bezpośrednio do Ordżonikidzego, jako człowiekanumer jeden w radzieckim przemyśle, ale wolałem nie nadużywać jego przyjazni.Oddałem sięwięc do dyspozycji Trubostalu, trustu metalurgicznego zajmującego się produkcją wszelkiegorodzaju rur i innych wyrobów stalowych dla całego kraju.Kierował nim Jakow Iwanczenko,który przez jakiś czas był dyrektorem zakładów im.Pietrowskiego i Lenina i dlatego dobrze mnieznał.Na konferencji w jego charkowskim biurze zdecydowano, że zostanę przydzielonydo nowego kombinatu metalurgicznego w Nikopolu, który miał rozpocząć działalnośćw kwietniu.Nie zapomniałem brudu, bałaganu i rozgoryczenia, które widziałem w Nikopolu jakoczłonek partyjnej komisji, i było to przygnębiające wspomnienie.Wydawało się niewiarygodne,by ten zakład mógł rozpocząć produkcję, na przekór całemu marnotrawstwu i ludzkimcierpieniom.Uważałem, że Nikopol to symbol całej industrializacji rozrzutny w szafowaniużyciem i materiałami, barbarzyński w swojej nieskuteczności, a mimo to jakoś funkcjonujący.Moja matka i Jelena machały do mnie z przystani, dopóki statek wiozący mniedo Nikopola nie skręcił w zakole Dniepru.Byłem głęboko świadom, że rozpoczyna się nowyetap w moim życiu.Miałem dwadzieścia dziewięć lat, zaawansowany wiek jak na początekinżynierskiej kariery, ale zaczynałem wysoko jako jeden z kierowników w wielkimprzedsiębiorstwie przemysłowym.W ciągu jednej nocy wszedłem do elity radzieckiegospołeczeństwa, stając się jednym z około miliona wysokich urzędników partyjnych, kierownikówprzemysłowych i funkcjonariuszy tajnej policji, którzy tworzyli nową rosyjską arystokrację.Nikopol jest starym naddnieprzańskim miastem, pachnącym rzeką, otoczonym gęstymilasami i polami pszenicy.Ten region słynął na cały świat ze swoich bogatych złóż manganu,metalu niezbędnego do produkcji stali.W pobliżu znajdują się również bogate pokłady żelaza,które czynią z miasta naturalny ośrodek metalurgiczny.Ulice i domy Nikopola przywołałynostalgiczne echa mojego dzieciństwa u dziadka Fiodora Pantielejewicza w sąsiednimAleksandrowsku, znanym obecnie jako Zaporoże.Niestety, sam zakład leżał daleko od miasta, na smętnym pustkowiu.Pięć tysięcyrobotników nadal mieszkało w większości w prymitywnych barakach, lepszych niż te, któreoglądałem z przerażeniem podczas pierwszej wizyty, ale i tak bardziej odpowiednich dla zwierzątniż dla ludzi.Zwykli robotnicy jadali w wielkiej, niehigienicznej stołówce; czystsza i lepiejzaopatrzona restauracja służyła brygadzistom i inżynierom; trzecia i dosyć nowoczesnarestauracja została oddana do dyspozycji garstce najważniejszych kierowników, którzy ponadtobyli zaopatrywani w produkty hodowane na terenie fabryki.Takie rozróżnienie klasowe byłow Rosji czymś tak głęboko zakorzenionym, iż jedynie cudzoziemcy uważali je za paradoksalnew proletariackim kraju.Mnie zakwaterowano w obszernym, pięciopokojowym domu około półtora kilometraod fabryki.Był to jeden z ośmiu takich domów przeznaczonych dla kadry kierowniczej.Mój stałwśród wysokich drzew i miał ładny, dobrze utrzymany ogród oraz mały sad na tyłach.Byłwyposażony w wannę, radio, a nawet dużą lodówkę.W garażu stał samochód, do mojejdyspozycji oddano też parę pięknych koni były własnością fabryki, oczywiście, ale dopókiw niej pracowałem, praktycznie należały do mnie.Wraz z domem przydzielono mi kierowcę,stajennego i rosłą wieśniaczkę, która zajmowała się sprzątaniem i gotowaniem; kobieciepłaciłem, natomiast kierowca i stajenny figurowali na fabrycznej liście płac.Moje wynagrodzenie wynosiło od 1500 do 1800 rubli miesięcznie, chociaż często, razemz premią, sięgało 2000, a nawet więcej.Aatwo ocenić, co to oznaczało w warunkach radzieckich,jeśli powiem, że brygadziści i wykwalifikowani robotnicy rzadko zarabiali więcej niż 400 rubli,natomiast pracownicy bez żadnych kwalifikacji od 120 do 175 rubli.Proletariusze, w którychimieniu rządzono radzieckim państwem, nie korzystali z żadnych przywilejów, zarezerwowanychdla mnie i może jeszcze dziesięciu innych osób w całym kombinacie.Pracowałem intensywnie, zawsze pod straszną presją.Dzień, kiedy spędzałemw zakładzie mniej niż dwanaście godzin, wydawał się niemal wakacjami, a zdarzało się, że nieopuszczałem fabryki przez dwie albo nawet trzy doby, ucinając sobie jedynie kilkugodzinnądrzemkę na kanapie w swoim gabinecie.Mimo to czasem, sam w swoim pięknym domu, z hożą,rumianą Paszą przygotowującą dla mnie dobry posiłek w kuchni, z państwowym ogrodnikiempodlewającym mój ogród, z lodówką pełną świeżych warzyw, melonów, kawioru i śmietany,miałem wyrzuty sumienia.Myślałem o ludziach w barakach, o ich dzieciach, o ich ponurej egzystencji.Czy mogłemich winić za to, że, jak przypuszczałem, żywią do mnie urazę, a nawet mnie nienawidzą jakojednego ze swoich nowych panów? Jak miałem ich przekonać, że kontrast pomiędzy ich nędząa moim komfortem to nie jest mój wybór, że ja też jestem tylko bezradnym trybikiemw ogromnej maszynie, że mój dobrobyt jest darem radzieckiego państwa i może zostać odebranybez żadnego ostrzeżenia?Szczerze pragnąłem nawiązać przyjacielskie stosunki z robotnikami.Rozumiałem ich; ichpotrzeby i nadzieje były mi bliskie.Ale gdyby inżynier na moim stanowisku spoufalał sięze zwykłymi robotnikami, mogliby się poczuć urażeni w swojej dumie, pomyśleć, że traktuję ichprotekcjonalnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]