[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Drapak, nie żona.- Smażę ryby - zawiadomiła Jadwiga.- Śledź i stynka.Zjedzą państwo?Jeśli szło o ryby, państwo zdołaliby zjeść zapewne całypołów Waldemara i oprócz tego jeszcze trochę, szczególniestynki.Z zapałem przyjęliśmy propozycję.Oderwałam się odfutryny drzwiowej i przestałam myśleć wielowarstwowo.Przyszedł sztorm, rzetelny, z wiatrem pomocnym, docią-gnął do jedenastki i trwał dwa dni.Zważywszy iż była towczesna wiosna, zmiana nastąpiła znienacka, morze zaczęłosiadać w ciągu jednej nocy, a wiatr ucichł i odwrócił się napołudniowo-wschodni.Wszyscy wiedzieli, co z tego powinnowyniknąć, teraz już nawet ja.Rzecz oczywista, znaleźliśmy się na plaży o wpół do szós-tej rano, tuż po wschodzie słońca.Szaleńczo i namiętniechciałam znów iść w dwóch przeciwnych kierunkach, ale niemiało to żadnego sensu.Związek Radziecki pozbawiony byłszans, cokolwiek wyrzucało, to tylko w strome zachodniej.Śmieci leżały grubą warstwą, fala była już średnia i cichłaz chwili na chwilę.Razem poszliśmy na zachód.Ślady wskazywały, że w tymrejonie jesteśmy pierwsi.Wymienialiśmy się mniej więcej uczci-64 Złota muchawie, to ja zbierałam, a on leciał pierwszy, to znów on grzebał,ja zaś wyprzedzałam go, utrzymując taktowny i przyzwoitydystans, żeby nie chwytać mu spod ręki.Wygrałam sprawęna brzegu, kiedy on wszedł do wody po kłębiące się śmieci.Łupy wprost z morza nie były mi chwilowo dostępne,bo jeszcze trochę za mocno chlupotało i fala zalewała czło-wieka wysoko, bez kombinezonu nie miałam się co wygłu-piać, chyba że postąpiłabym tak, jak ta facetka przed laty.Śmieci przy tym nie trwały na dnie w bezruchu, tylko prze-mieszczały się dość gwałtownie i kłębiły czarną chmurą.Na-leżało je łapać, ostro machając siatką w wodzie, a taką siłąnie dysponowałam, lekka ta siatka była, bo lekka, ale wodastawia opór i dawał temu radę wyłącznie silny chłop.Przed nami, bliżej Leśniczówki, pojawili się ludzie,a obok przeleciał Waldemar na motorze.Ze trzysta metrówdalej też wszedł do wody.Ślamazarność tym razem nie po-płacała, wieżyczkę w Leśniczówce ledwo było widać, a terenku niej kusił urodzajnością, rozsądek, ściśle połączony z za-chłannością, kazał pędzić przed siebie.Jałowy teren międzyśmieciami przemierzałam marszowym krokiem, przyśpiewu-jąc sobie pod drodze pieśni masowe Wojska Polskiego, niewiadomo dlaczego ograniczone do utworu: „Wczoraj łach,mundur dziś".Waldemar pojechał dalej, zanim się do niegozbliżyłam, wiedziałam jednak, że poluje tylko na okazowesztuki, zatem to, co zostawia, mnie może uszczęśliwić.Nie zwracałam na niego zbytniej uwagi, ale dostrzegłam, żewmieszał się w rosnącą kupę ludzi jeszcze z kilometr dalej.Z irytacją naliczyłam tam co najmniej siedem osób, konkurencjapotworna.Zajęłam się znów kolejnym bogactwem wokół kupyWaldemara, zatrzymałam się przy niej i ten mój mnie dogonił.- Straszny tłok - powiedziałam z niesmakiem, wskazującdalszy ciąg brzegu machnięciem ręki.- Wygarną wszystko.- Nie szkodzi, dam sobie radę - odparł spokojnie i po-szedł do przodu.Joanna Chmielewska 65Po drodze, ze dwadzieścia metrów przede mną, schyliłsię i podniósł coś ze śmieci.Nie rybi szkielet przecież, bur-sztyn, oczywiście.Mnie sprzed nosa.!I ja go miałam kochać.?Dopiero na końcu czarnego wału, ruszając ku następ-nemu, popatrzyłam, co się tam dzieje w przedzie.Pokony-wałam akurat jałowy kawałek plaży i co najmniej jednymokiem mogłam oglądać tłum, wyraźnie rosnący.Zdziwiłomnie, że wszyscy kłębią się na brzegu i nikt nie wchodzi dowody, zjawisko nietypowe.Nikt się przy tym zbieraniu nietrzyma stada, chyba że obfitość śmieci w jednym miejscuw morzu zaspokoi tuzin łowców, ale wtedy przecież łowią.Cóż oni tam znaleźli takiego, co ich trzyma na uwięzi?Ruszyłam nieco szybszym krokiem.Od tłumu oderwała się jedna sylwetka, do której nienabrałam natychmiastowej żywej niechęci tylko dzięki temu,że trafiłam na kolejny nie tyle wał, ile wałek, a ten tam jakiś,idący w moim kierunku, nie mógł do niego zdążyć przedemną.Wałek był dość krótki, zetknęliśmy się na jego końcu.- Chciwiec cholerny - usłyszałam nad głową.- Musijeszcze komuś się naraził.Spojrzałam na faceta.Rybak, tutejszy, ale bez kombine-zonu, w długich gumiakach, z małą siatką w prawej ręce,z lewą ręką w gipsie i na temblaku.Oglądał się do tym.- Jezus Mario, z tym pan łowi? - spytałam z niedowie-rzaniem i zgorszeniem, wskazując temblak.- Przy tej fali?- W południe całkiem siądzie, zawsze coś tam się złapie.A co mam robić, jak mi ten skur.- łypnął na mnie okiem-.czysyn - dokończył po namyśle - rękę złamał?- Jak to.? - wyrwało mi się dosyć głupio, ale szczerze.- A tak to.Miesiąc będzie, więcej, pięć tygodni łapiduchyliczą, jak był pierwszy dobry wyrzut po zimie i wszyscy nabrzegu.To się leciało, kto pierwszy.Już sięgałem po taki,sześć i pół deka, potem zważyłem.Jak ten z tym nadleciał,66 Złota muchagonił mnie i tak siatką walnął, o.! Jak raz mnie tu w rękętrafił, ale bursztyn już miałem w garści i nie puściłem.Swoimkaczorkiem tylko zawinąłem, w mordę dostał samą smołą,więc się odpier.nieżyt.Ale mnie rękę złamał.Gestami wskazywał, jak to było, i mogłam sobie dosko-nale wyobrazić scenę.Ten pewnie klęczał, bo w urodzajnejkupie człowiek zbiera na czworakach, względnie w kucki,wyciągnął rękę po dużą bryłę, a tamten z tyłu, nie mając juższans na pierwszeństwo, spróbował sięgnąć siatką na długimdrągu i chwycić ją pierwszy.Rąbnął go w przedramię ciężkimżelastwem.- Powiedziałem sobie, że nie daruję gnidzie, niech mi siętylko ręka zrośnie, ale teraz już nie ma co.Kto inny mu niedarował [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl