[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na wolnych blokach nikt nie umierał na bloku, tylko w szpitalu.W K.K.też nikt na bloku nie umierał - umierali wykańczani przy pracy albo widząc, że ich wykańczają, szli na linię posterunków i nie było dnia, żeby kilku nie było zabitych przez posterunki otaczające K.K.Na wolnych blokach praca w sobotę trwała tylko do obiadu, a niedziela była wolna od pracy.W K.K.praca trwała okrągły tydzień oraz niedzielę i święta od rana do wieczora.W niedzielę zaraz po śniadaniu, tj.po kawie, prowadzono nas do kąpieli i do roboty.Apele odbywaliśmy przed swoimi blokami.W czasie pracy nie wolno nam było z sobą rozmawiać i za to dostałem wiele razy solidne bicie, nie mówiąc już o zwykłym biciu po twarzy.Pierwszego dnia po południu sztubowy przydzielił nam łóżka i szafki oraz wydał nam kółka z czarnego i białego materiału.Białe kółka miały 8 cm średnicy, czarne 4 cm średnicy.W środku białego kółka przyszywało się czarne i takie bukiety przyszywało się do marynarki i spodni.Jeden po lewej stronie na piersi pod numerem, drugi na plecach i dwa na spodniach, z boków powyżej kolana.Niektórzy starzy więźniowie mieli jeszcze czerwone punkty.Oznaczały one, że posiadacz takiego punktu uciekał z obozu.Niektórzy mieli znów nad winklem pasek tego samego koloru, co winkiel.Pasek ten wskazywał na to, że właściciel jego znajduje się już drugi raz w obozie.Tym razem znaleźliśmy się z Heńkiem B.na tej samej sztubie.W południe więźniowie powrócili z pracy na obiad, a po obiedzie już i my razem ze wszystkimi poszliśmy do pracy.Teren naszej pracy otoczony był murem, tak że nikt z wolnych bloków nie widział nas przy pracy.Przy murze otaczającym teren naszej pracy znajdował się obóz z barakami mieszkalnymi.Gdy uczyliśmy się śpiewać - będąc jeszcze na wolnych blokach - często słyszeliśmy strzały za murem, i wiedzieliśmy, że każdy strzał oznacza śmierć jednego z więźniów K.K.Każdy z nas myślał wtedy o tym, co też tam się dzieje za murem i co ci ludzie tam przeżywają.Teraz przyszło mi z bliska zapoznać się z tym wszystkim.Po przyjściu na teren pracy z “radosnym śpiewem” na ustach obliczono nas.i gwizdek do roboty.To, co się w tym momencie zaczęło, można było nazwać krótko domem wariatów.Przy akompaniamencie wrzasków, bici przez wszystkich kapów, rozlecieli się wszyscy we wszystkich kierunkach tak, jakby w środek wpadła bomba albo piorun strzelił.Starzy więźniowie wiedzieli, gdzie należy pędzić, za co się łapać i do jakiej roboty się brać.Następnego dnia i ja już wiedziałem, co mam robić.Tego dnia jednak zacząłem kręcić się jak patyk w przerębli i nie wiedziałem, co mam z sobą robić.Oberwałem kilka razy kijem i w końcu wszystkich nas nowych zaprowadzono do kupy taczek i kazano każdemu brać się za taczki, z którymi zaprowadzono nas do kopalni żwiru.Tu dopiero rozpoczął się taniec.Gdy patrzyłem na pracę w kopalni żwiru, przypominały mi się filmy amerykańskie pokazujące pracę katorżników w ciężkich więzieniach.Kopalnia żwiru był to olbrzymi dół głębokości około 20 metrów.Na jednej ścianie były od dołu do góry platformy i na każdej platformie stało dwóch więźniów.Na samym dole więźniowie podrzucali żwir do pierwszej platformy i tak kolejno z jednej platformy na drugą, aż do samej góry.Takich taśm było kilkanaście.Na samej górze inni więźniowie ładowali żwir w taczki i taczkami odwozili go na odległe od kopalni o 100 metrów usypisko.Usypisko to była już duża góra żwiru, więc trzeba było po ułożonych deskach wjeżdżać na samą górę i tam sypać dopiero żwir.Z pustymi taczkami schodziło się po żwirze, bo deskę trzeba było zwolnić dla następnych wjeżdżających.Wożenie odbywało się biegiem, ponieważ kapowie krzyczeli i bili bez przerwy, jeżeli ktoś tylko na chwilę stanął lub zwolnił tempo.Do takich właśnie taczek dostałem się zaraz na przywitanie w K.K.Przez całe popołudnie ganiałem uczciwie z taczkami, bo widząc, jak kapowie bili innych, bałem się, żeby i mnie tak nie zbili.Przez pół dnia jazdy taczkami kilka razy oberwałem solidnie od kapa kijem po plecach za zwolnienie tempa i kilka razy po twarzy za rozmawianie z innymi więźniami.Wyszło mi to jednak na zdrowie, bo porozumiałem się z jednym warszawiakiem z Woli - Władek miał na imię - i ten na pytanie, co robić, żeby się urwać od tych taczek, kazał mi na drugi dzień rano szybko pędzić do skrzyń z łopatami, bo taczki biorą ci, dla których już nie ma łopat.Łopaty te - to szufle o specjalnie wygiętych rękojeściach.Miały one różne wymiary i należało złapać jak najmniejszą.Wieczorem, gdy po pracy wracaliśmy do obozu, czułem, że nogi moje były takie jakieś miękkie, no i miałem już pęcherze na rękach.Szliśmy raźnym krokiem, śpiewając, ile sił w gardle.Szybko miałem się przekonać, co się robi w wypadku, gdy kolumna nie idzie raźno albo za cicho lub nierówno śpiewa.Ganiali nas wtedy przez całą przerwę obiadową po placu apelowym.Biegi, żabki, turlanie, maszerowanie i znów śpiew [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl