Pokrewne
- Strona Główna
- Simak Clifford D Dzieci naszych dzieci (SCAN dal
- Bulyczow Kiryl Ludzie jak ludzie (SCAN dal 756
- Heyerdahl Thor Aku Aku (SCAN dal 921)
- Moorcock Michael Zwiastun Bur Sagi o Elryku Tom VIII (SCAN da
- McCaffrey Anne Lackey Mercedes Statek ktory poszukiwal (SCAN d
- Moorcock Michael Znikajaca Wi Sagi o Elryku Tom V (SCAN dal 8
- Kaye Marvin Godwin Parke Wladcy Samotnosci (SCAN dal 108
- Norton Andre Lackey Mercedes Elfia Krew (SCAN dal 996)
- Eco Umberto Imie Rozy
- Shaw Bob Cicha inwazja
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- wpserwis.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Istnieje znana legenda, że pociąg ten w jednym tylko miejscu zatacza półkole — tam mianowicie, gdzie car, rysując trasę na mapie, przytrzymywał palcem linijkę.Nie wiem, czy to prawda.W Petersburgu dużo się działo.Mieszkałem w hotelu naprzeciw wspaniałego Isaakijewskiego soboru, a pokój wyglądał tak, jakby przed chwilą wyszedł z niego carski oficer: adamaszki i tak dalej.Bracia Strugaccy brali mnie pod włos: kiedy rozmawialiśmy, postawili na stole butelkę koniaku z trzema gwiazdkami i gdy tylko się opróżniała, czarodziejskim sposobem zjawiała się następna.Ale nie dali rady, nie pozwoliłem się od tej strony złapać i uszedłem z honorem.— A czy pańscy rosyjscy znajomi prowadzili z panem korespondencję?— Nie, ale na przykład noblista profesor Frank, kiedy przyjechał do Krakowa, przyszedł mnie odwiedzić.— Znał pan też innego noblistę, profesora Kapicę.— Owszem, choć on już nie podróżował — w Krakowie był po latach jego syn.Sam Kapica przyjął mnie w Moskwie; zamknął się ze mną w gabinecie i rozmawialiśmy godzinkę.Jego współpracownicy czekający na korytarzu byli bardzo rozczarowani, powiedziałem więc lekkomyślnie: — Kto sobie życzy, może mnie odwiedzić w hotelu „Pekin”.I wieczorem przyszło tylu gości, że musieli stać, chociaż pokój był wielki, a kameralne w zamyśle spotkanie przekształciło się w rodzaj mityngu.Zupełnie się tego nie spodziewałem.Innym razem fizycy zaprosili mnie na kolację do restauracji na Nowym Arbacie.Olbrzymia hala, jak na zeppeliny, kelnerzy powinni w niej jeździć nawet nie na wrotkach, ale na rowerach.Popatrzyłem do karty i poprosiłem o kuropatwę.Ponieważ w Związku Radzieckim wszystko było wielkie, kuropatwa okazała się być rozmiarów wielkiej starej kury.Siedzieliśmy długo, w końcu zacząłem się kręcić niespokojnie, bo o wpół do jedenastej zamówił się do mnie na wizytę w hotelu członek korespondent Akademii Nauk.Niepokoiłem się słusznie, bo kiedy wyszliśmy, okazało się, że łatwiej o Królewnę Śnieżkę niż o taksówkę, choć moi gospodarze z wielką ofiarnością próbowali ją zdobyć, rzucając się niemal pod koła przejeżdżających aut.Dotarłem w końcu do hotelu o wpół do dwunastej — przed drzwiami mego apartamentu siedział akademik na własnej teczce, położonej na dywanie.Obaj staraliśmy się udawać, że to zupełnie normalne i że akademicy niczego innego nie robią, tylko wysiadują na podłodze na teczkach.Przed drugą wizytą w Moskwie przyjaciele poradzili mi zabrać neskę i skondensowane słodzone mleko.Przyjeżdżam do hotelu — tym razem był to hotel „Warszawa” na prospekcie Lenina — i nazajutrz rano dowiaduję się, że nie ma mleka do kawy.Nie szkodzi — mam puszkę z mlekiem skondensowanym.Na piętrze znajduje się niewielkie okienko, przez które wydają śniadania, a przed nim stoi długi ogonek, składający się częściowo z gości z NRD.Pewien inżynier z NRD z żoną mieszkał naprzeciw mnie.Jeździłem z nimi często windą i zauważyłem, że zwłaszcza jego żona bardzo była przestraszona ogólną radzieckością.Na śniadanie bywały całkiem dobre parówki, ale zwykle nie chciało mi się stać w kolejce.Byłem zresztą w rozmaite produkty żywnościowe zaopatrywany: jeden Rosjanin przyniósł mi jabłka, zielone i twarde jak kamień, inny — jeszcze jedną puszkę mleka, i jakoś się żyło.W apartamencie oprócz trzech telewizorów — dlaczego aż trzy? — bo któryś może się zepsuć, tłumaczyła mi hotelowa obsługa — stała też olbrzymia lodówka; nie wiedziałem po co, szybko jednak zrozumiałem…ZSRR nie przestrzegał wtedy konwencji o prawach autorskich, i tłumaczono tam bez ograniczeń zachodnią literaturę z dziedziny fizyki czy astronomii.Nie miałem takich zdolności w jej pozyskiwaniu jak Choynowski, ale na przykład całego Feynmana mam do dziś na półce po rosyjsku.Zresztą i sami Rosjanie mieli, trzeba to powiedzieć, pierwszorzędną naukę.Mówię o naukach ścisłych;filozofia to był jeden nonsens.Zarówno w Rosji, jak i w krajach przez nią kontrolowanych.Podczas jednej z moich ostatnich przejażdżek do NRD zostałem zaproszony przez prezydium tamtejszego związku literatów.Spotkanie miało przebieg całkowicie surrealistyczny: ja mówiłem pewne rzeczy — po niemiecku oczywiście! — oni jednak udawali, że ich nie słyszą, i odpowiadali na zupełnie inny temat, chociaż także po niemiecku.Wyszedłem po dwóch godzinach, wściekły i okropnie opity herbatą, którą, słuchając ich bredzenia nieprzytomnego, wciąż popijałem.— W NRD, mimo popularności, nie miał pan tak bliskich kontaktów z ludźmi?— Bliskich kontaktów może mniej, ale popularność nadludzką! Kiedy podpisywałem książki u mego wydawcy, w wydawnictwie Volk und Welt, ogonek ciągnął się przez schody, wychodził na ulicę i tam zakręcał.Przede mną piętrzył się stos tomów, w których jak maszyna składałem autografy, a tymczasem co jakiś czas z kolejki wyciągano za kołnierz następnego delikwenta, który nie miał pieniędzy na książkę i próbował ją po prostu ukraść.Jak się potem dowiedziałem, jeden wracał trzykrotnie! Bardzo żałowałem, że powiedziano mi o tym za późno; należała mu się nagroda za wytrwałość.Podczas kolejnej wizyty, którą odbywałem już z żoną, dyrektor wydawnictwa, pan Gruner, zaprosił nas do siebie i tam w domowym zaciszu skarżył się, że kiedy wyjeżdża na targi książki do Frankfurtu, jego małżonka zostaje we wschodnim Berlinie jako zakładnik.Z wschodniego Berlina przenieśliśmy się potem do zachodniego, mieszkaliśmy w hotelu „Sylter Hof”.Miałem sporo pieniędzy, bo wydawano mnie już obficie w obu częściach Niemiec, wynająłem więc taksówkę na pół dnia, by nas po całym Berlinie Zachodnim obwiozła.Taksówkarz zawiózł nas pod sam mur, tak daleko, jak było można, pokazał specjalny punkt widokowy i ze zgrozą pokazywał wypalony czarny Reichstag, który jak trupi szkielet stał po drugiej stronie.Innym razem, kiedy odwiedziłem Berlin z krewnym żony, profesorem Olgierdem Czemerem, architektem, który Wrocław z gruzów podnosił, przejeżdżaliśmy przez granicę stref S–Bahnem, oglądając z góry zabezpieczenia od wschodniej strony: pasy śmierci, zaoraną ziemię, spirale drutu kolczastego i słupy z urządzeniami samostrzelającymi.Propaganda enerdowska twierdziła, że po zachodniej stronie dzieją się rzeczy straszne [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.Istnieje znana legenda, że pociąg ten w jednym tylko miejscu zatacza półkole — tam mianowicie, gdzie car, rysując trasę na mapie, przytrzymywał palcem linijkę.Nie wiem, czy to prawda.W Petersburgu dużo się działo.Mieszkałem w hotelu naprzeciw wspaniałego Isaakijewskiego soboru, a pokój wyglądał tak, jakby przed chwilą wyszedł z niego carski oficer: adamaszki i tak dalej.Bracia Strugaccy brali mnie pod włos: kiedy rozmawialiśmy, postawili na stole butelkę koniaku z trzema gwiazdkami i gdy tylko się opróżniała, czarodziejskim sposobem zjawiała się następna.Ale nie dali rady, nie pozwoliłem się od tej strony złapać i uszedłem z honorem.— A czy pańscy rosyjscy znajomi prowadzili z panem korespondencję?— Nie, ale na przykład noblista profesor Frank, kiedy przyjechał do Krakowa, przyszedł mnie odwiedzić.— Znał pan też innego noblistę, profesora Kapicę.— Owszem, choć on już nie podróżował — w Krakowie był po latach jego syn.Sam Kapica przyjął mnie w Moskwie; zamknął się ze mną w gabinecie i rozmawialiśmy godzinkę.Jego współpracownicy czekający na korytarzu byli bardzo rozczarowani, powiedziałem więc lekkomyślnie: — Kto sobie życzy, może mnie odwiedzić w hotelu „Pekin”.I wieczorem przyszło tylu gości, że musieli stać, chociaż pokój był wielki, a kameralne w zamyśle spotkanie przekształciło się w rodzaj mityngu.Zupełnie się tego nie spodziewałem.Innym razem fizycy zaprosili mnie na kolację do restauracji na Nowym Arbacie.Olbrzymia hala, jak na zeppeliny, kelnerzy powinni w niej jeździć nawet nie na wrotkach, ale na rowerach.Popatrzyłem do karty i poprosiłem o kuropatwę.Ponieważ w Związku Radzieckim wszystko było wielkie, kuropatwa okazała się być rozmiarów wielkiej starej kury.Siedzieliśmy długo, w końcu zacząłem się kręcić niespokojnie, bo o wpół do jedenastej zamówił się do mnie na wizytę w hotelu członek korespondent Akademii Nauk.Niepokoiłem się słusznie, bo kiedy wyszliśmy, okazało się, że łatwiej o Królewnę Śnieżkę niż o taksówkę, choć moi gospodarze z wielką ofiarnością próbowali ją zdobyć, rzucając się niemal pod koła przejeżdżających aut.Dotarłem w końcu do hotelu o wpół do dwunastej — przed drzwiami mego apartamentu siedział akademik na własnej teczce, położonej na dywanie.Obaj staraliśmy się udawać, że to zupełnie normalne i że akademicy niczego innego nie robią, tylko wysiadują na podłodze na teczkach.Przed drugą wizytą w Moskwie przyjaciele poradzili mi zabrać neskę i skondensowane słodzone mleko.Przyjeżdżam do hotelu — tym razem był to hotel „Warszawa” na prospekcie Lenina — i nazajutrz rano dowiaduję się, że nie ma mleka do kawy.Nie szkodzi — mam puszkę z mlekiem skondensowanym.Na piętrze znajduje się niewielkie okienko, przez które wydają śniadania, a przed nim stoi długi ogonek, składający się częściowo z gości z NRD.Pewien inżynier z NRD z żoną mieszkał naprzeciw mnie.Jeździłem z nimi często windą i zauważyłem, że zwłaszcza jego żona bardzo była przestraszona ogólną radzieckością.Na śniadanie bywały całkiem dobre parówki, ale zwykle nie chciało mi się stać w kolejce.Byłem zresztą w rozmaite produkty żywnościowe zaopatrywany: jeden Rosjanin przyniósł mi jabłka, zielone i twarde jak kamień, inny — jeszcze jedną puszkę mleka, i jakoś się żyło.W apartamencie oprócz trzech telewizorów — dlaczego aż trzy? — bo któryś może się zepsuć, tłumaczyła mi hotelowa obsługa — stała też olbrzymia lodówka; nie wiedziałem po co, szybko jednak zrozumiałem…ZSRR nie przestrzegał wtedy konwencji o prawach autorskich, i tłumaczono tam bez ograniczeń zachodnią literaturę z dziedziny fizyki czy astronomii.Nie miałem takich zdolności w jej pozyskiwaniu jak Choynowski, ale na przykład całego Feynmana mam do dziś na półce po rosyjsku.Zresztą i sami Rosjanie mieli, trzeba to powiedzieć, pierwszorzędną naukę.Mówię o naukach ścisłych;filozofia to był jeden nonsens.Zarówno w Rosji, jak i w krajach przez nią kontrolowanych.Podczas jednej z moich ostatnich przejażdżek do NRD zostałem zaproszony przez prezydium tamtejszego związku literatów.Spotkanie miało przebieg całkowicie surrealistyczny: ja mówiłem pewne rzeczy — po niemiecku oczywiście! — oni jednak udawali, że ich nie słyszą, i odpowiadali na zupełnie inny temat, chociaż także po niemiecku.Wyszedłem po dwóch godzinach, wściekły i okropnie opity herbatą, którą, słuchając ich bredzenia nieprzytomnego, wciąż popijałem.— W NRD, mimo popularności, nie miał pan tak bliskich kontaktów z ludźmi?— Bliskich kontaktów może mniej, ale popularność nadludzką! Kiedy podpisywałem książki u mego wydawcy, w wydawnictwie Volk und Welt, ogonek ciągnął się przez schody, wychodził na ulicę i tam zakręcał.Przede mną piętrzył się stos tomów, w których jak maszyna składałem autografy, a tymczasem co jakiś czas z kolejki wyciągano za kołnierz następnego delikwenta, który nie miał pieniędzy na książkę i próbował ją po prostu ukraść.Jak się potem dowiedziałem, jeden wracał trzykrotnie! Bardzo żałowałem, że powiedziano mi o tym za późno; należała mu się nagroda za wytrwałość.Podczas kolejnej wizyty, którą odbywałem już z żoną, dyrektor wydawnictwa, pan Gruner, zaprosił nas do siebie i tam w domowym zaciszu skarżył się, że kiedy wyjeżdża na targi książki do Frankfurtu, jego małżonka zostaje we wschodnim Berlinie jako zakładnik.Z wschodniego Berlina przenieśliśmy się potem do zachodniego, mieszkaliśmy w hotelu „Sylter Hof”.Miałem sporo pieniędzy, bo wydawano mnie już obficie w obu częściach Niemiec, wynająłem więc taksówkę na pół dnia, by nas po całym Berlinie Zachodnim obwiozła.Taksówkarz zawiózł nas pod sam mur, tak daleko, jak było można, pokazał specjalny punkt widokowy i ze zgrozą pokazywał wypalony czarny Reichstag, który jak trupi szkielet stał po drugiej stronie.Innym razem, kiedy odwiedziłem Berlin z krewnym żony, profesorem Olgierdem Czemerem, architektem, który Wrocław z gruzów podnosił, przejeżdżaliśmy przez granicę stref S–Bahnem, oglądając z góry zabezpieczenia od wschodniej strony: pasy śmierci, zaoraną ziemię, spirale drutu kolczastego i słupy z urządzeniami samostrzelającymi.Propaganda enerdowska twierdziła, że po zachodniej stronie dzieją się rzeczy straszne [ Pobierz całość w formacie PDF ]