[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Te sukinsyny z PSS przesiadują tu całymi dniami i nocami, nic nie płacą, żłopią własny bimber i czekają na koniec świata.Moim zdaniem, tylko go patrzeć.Mała grupka stała na wysokim podeście nad wejściem.Rzucony byle jak na podłogę bagaż tylko nieznacznie spotęgował panujący wszędzie bałagan.Przeciskający się obok mężczyźni taksowali nowo przybyłych uważnymi spojrzeniami.Szczególnym obiektem zainteresowania była Brawne Lamia, która jednak nic sobie z tego nie robiła, miażdżąc lodowatym wzrokiem każdego, kto zbyt długo jej się przyglądał.Leweski przez chwilę wpatrywał się z namysłem w kon­sula.- To znaczy, mam taki jeden stolik na tarasie.Od tygodnia okupuje go pięciu idiotów z PSS, którzy rozpowia­dają wszem wobec, jak to pogonią Intruzów gołymi rękami.Jeśli chcecie, z rozkoszą wywalę ich na zbity pysk.- Chcemy - powiedział konsul.Leweski odwrócił się bez słowa, ale nie zdążył odejść, gdyż Lamia położyła mu rękę na ramieniu.- Może ci pomóc? - zapytała.Stan Leweski wzruszył ramionami i uśmiechnął się.- To nie jest konieczne, ale myślę, że z przyjemnością popatrzę, jak sobie radzisz.Chodźmy.Zniknęli w tłumie.Balkon na drugim piętrze okazał się tak mały, że tylko z najwyższym trudem mieścił się na nim obdrapany stół i sześć krzeseł.Pomimo niesłychanego ścisku, jaki panował na wszystkich piętrach, schodach i podestach, nikt nie próbował zająć zwolnionego miejsca, kiedy Leweski i Lamia wyrzucili protestujących komandosów za barierkę, do płynącej dziewięć metrów niżej rzeki.Leweskiemu udało się nawet postawić na stole dzban piwa oraz koszyk z chlebem i zimnym pieczystym.Jedli w milczeniu.Głód, przygnębienie i zmęczenie, charakterystyczne dla okresu po przebudzeniu z krio­genicznego snu, dawały im się we znaki znacznie bardziej, niż to zazwyczaj bywało.Balkon był pogrążony w ciemno­ści, którą rozpraszał nieco blask docierający z wnętrza oberży oraz słaba poświata rzucana przez światła pozycyjne rzecznych barek.Większość domów nad brzegami Hoolie była zupełnie ciemna, ale od niskich chmur odbijało się wystarczająco dużo świateł miasta, by konsul mógł bez trudu dojrzeć ruiny świątyni Chyżwara położone pół kilometra w górę rzeki.- No cóż.- odezwał się ojciec Hoyt.Wrócił już do równowagi po dużej dawce ultramorfiny i teraz balansował na wąskiej granicy między cierpieniem a otępieniem.- Co teraz zrobimy?Mijały chwile, lecz nikt nie kwapił się z odpowiedzią.Konsul zamknął oczy.Nie miał najmniejszego zamiaru obejmować przywództwa.Teraz, kiedy znowu siedział na balkonie u “Cycerona”, jakże łatwo byłoby wrócić do dawnych zwyczajów: pić do świtu, podziwiać poranny deszcz meteorów, zataczając się wrócić do pustego apar­tamentu w pobliżu rynku, a cztery godziny później zjawić się w konsulacie - wykąpany, ogolony i nawet z grubsza podobny do człowieka, tyle tylko że z mocno przekrwiony­mi oczami i potwornym bólem głowy.Theo - ten spokoj­ny, przygotowany na każdą niespodziankę Theo - prze­holowałby go jakoś przez cały ranek.Przy odrobinie szczęścia udałoby się bez większych problemów dotrwać do wieczora, kiedy znowu zacząłby pić u “Cycerona”, żeby jakoś przetrzymać noc.W ten sposób mógłby przetrwać nawet całe życie, dziękując Bogu za to, że umieścił go w tak mało ważnym miejscu wszechświata.- Czy wszyscy jesteście gotowi wyruszyć na pielg­rzymkę?Konsul otworzył oczy.W drzwiach balkonowych stała jakaś zakapturzona postać.Konsulowi wydawało się przez chwilę, że to Het Masteen, ale szybko uświadomił sobie, iż ten człowiek jest znacznie niższy od kapitana, a w dodatku mówi bez charakterystycznego dla templariuszy akcentu.- Jeśli tak, to musimy już iść - powiedziała tajemnicza postać.- Kim jesteś? - zapytała Brawne Lamia.Człowiek w kapturze puścił pytanie mimo uszu.- Pośpieszcie się [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl