Pokrewne
- Strona Główna
- Simmons Dan Hyperion
- Dan Simmons Hyperion
- brown frideric mózg
- Edwards Eve Kronik rodu Lacey 02 Demony miłoci
- Demony czasu pokoju
- Erle Stanley Gardner Sprawa falszywego obrazu
- Sandemo Margit Saga o Czarnoksiezniku Tom 2
- Spellman Cathy Cash Malowane wiatrem 02
- TIJ2
- Thompson Poul, Tonya Cook Dra Zaginione Opowiesci t.3
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- oh-seriously.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Potem przez chwilę obiegał wzrokiem wnętrze kościoła, czy nie dostrzeże gdzieś ruchu.W końcu szepnął do dziewczyn– Jeśli ten facet gdzieś tu jest, to z pewnością to słyszał.Jesteś pewna, że nie chcesz zaczekać na Olivettiego?– Pomocnicza lewa apsyda – powtórzyła w odpowiedzi Vittoria.– Gdzie to jest?Langdon niechętnie się odwrócił, żeby ustalić swoje położenie.Terminologia stosowana w katedrach przypomina wskazówki sceniczne – jest zupełnie niezgodna z intuicją.Stanął twarzą do głównego ołtarza.Środek sceny.Potem wskazał kciukiem przez ramię do tyłu.Obydwoje się obejrzeli, żeby sprawdzić, na co wskazuje, Okazało się, że jest to trzecia z czterech wnęk po ich prawej stronie.Korzystne było to, że znajdowali się po właściwej stronie kościoła, ale niestety, na niewłaściwym końcu.Będą musieli przejść przez całą długość katedry, mijając po drodze dwie inne kaplice zakryte półprzejrzystymi osłonami.– Poczekaj – odezwał się Langdon.– Pójdę pierwszy.– Nie ma mowy.– To ja spieprzyłem sprawę w Panteonie.Odwróciła się.– Ale ja mam broń.Jednak w jej oczach mógł wyczytać, co naprawdę myśli To ja straciłam ojca.To ja pomogłam stworzyć broń masowej zagłady.Ten facet należy do mnie.Langdon wyczuł, że jego protesty na nic się nie zdadzą toteż pozwolił jej ruszyć pierwszej.Sam szedł czujnie obok.Kiedy mijali pierwszą zasłoniętą niszę, poczuł nagłe napięcie jakby brał udział w surrealistycznym teleturnieju.Wybieram bramkę numer trzy, pomyślał.W kościele panowała cisza, gdyż grube, kamienne ściany tłumiły wszelkie odgłosy z zewnątrz.Kiedy pędzili obok kaplic, widzieli za szeleszczącym plastykiem białe, podobne do ludzkich kształty poruszające się jak duchy.To marmurowe rzeźby, tłumaczył sobie Langdon, mając nadzieję, że się nie myli.Było już sześć po ósmej.Czy zabójca był punktualny i zdążył opuścić kościół, zanim oni tu weszli? A może nadal tu był? Sam nie wiedział, który scenariusz by wolał.Minęli drugą apsydę, sprawiającą złowieszcze wrażenie w powoli mroczniejącym wnętrzu.Teraz już szybko zapadał zmrok, pogłębiany jeszcze przez ponury odcień witrażowych okien.Kiedy tak szli, jedna z zasłon za nimi nagle się wydęła, jakby od przeciągu.Langdon zastanawiał się, czy przypadkiem ktoś nie otworzył drzwi.Gdy pojawiła się przed nimi trzecia nisza, Vittoria zwolniła kroku.Trzymając pistolet przed sobą, wskazała ruchem głowy stelę koło apsydy.Widniały tam dwa słowa wykute w granicie:CAPELLA CHIGILangdon skinął głową.Bezszelestnie przesunęli się do narożnika niszy i zajęli miejsce za szeroką kolumną.Vittoria wystawiła pistolet za narożnik, celując w folię, i dała Langdonowi sygnał, żeby odciągnął zasłonę.Pora zacząć się modlić, pomyślał.Z ociąganiem sięgnął ponad jej ramieniem i najostrożniej jak to możliwe zaczął odciągać folię na bok.Przesunęła się kawałek, po czym głośno zafalowała.Obydwoje zamarli.Cisza.Po chwili Vittoria pochyliła się naprzód i zajrzała przez wąską szparę.Langdon zerknął ponad jej ramieniem.Na moment obydwoje przestali oddychać.– Pusto – stwierdziła w końcu dziewczyna, opuszczając broń.– Przyszliśmy za późno.Langdon jednak jej nie słyszał.Trwał w nabożnym podziwie, przeniesiony na chwilę do innego świata.Nigdy w życiu nie wyobrażał sobie, że kaplica może tak wyglądać.Cała wyłożona kasztanowym marmurem, dosłownie zapierała dech w piersiach.Wyszkolone oczy Langdona pożerały ją porcjami.Niewątpliwie była to najbardziej ziemska kaplica, jaką można było sobie wyobrazić, zupełnie jakby Galileusz i jego iluminaci sami ją zaprojektowali.W górze widział kopułę ozdobioną świecącymi gwiazdami i siedmioma planetami.Poniżej umieszczono dwanaście znaków Zodiaku – pogańskich, ziemskich symboli, powiązanych z astronomią.Zodiak jest też bezpośrednio związany z Ziemią, Powietrzem, Ogniem i Wodą – poszczególne ćwiartki odpowiadają tym żywiołom, a jednocześnie reprezentują siłę, intelekt, zapał i emocje.Ziemia to siła, przypomniał sobie.Niżej na ścianie przedstawiono też cztery pory roku goszczące na Ziemi: primavera, estate, autunno, irvérno.Jednak największe wrażenie wywarły na nim dwie wielkie rzeźby zdecydowanie dominujące w tym pomieszczeniu.Wpatrywał się w nie w niemym zdumieniu.To niemożliwe, powtarzał sobie.Po prostu niemożliwe! Po obu stronach kaplicy wznosiły się marmurowe piramidy mniej więcej trzymetrowej wysokości, ustawione symetrycznie względem osi pomieszczenia.– Nie widzę kardynała – szepnęła Vittoria.– Ani zabójcy.– Odsunęła dalej foliową zasłonę i weszła do środka.Langdon nie mógł oderwać oczu od piramid.Co robią piramidy w chrześcijańskiej kaplicy? A to jeszcze nie było wszystko.W samym środku przedniej ściany każdej z nich znajdowały się złote medaliony.medaliony, jakich niewiele zdarzyło się Langdonowi widzieć.idealne elipsy.Ich wypolerowana powierzchnia błyszczała w promieniach zachodzącego słońca przesączających się przez kopułę.Elipsy Galileusza? Piramidy? Kopuła z gwiazdami? W tym pomieszczeniu było więcej nawiązań do iluminatów, niż mógłby sobie wyobrażać w najśmielszych marzeniach.– Robercie! – zawołała nagle Vittoria załamującym się głosem.– Spójrz!Odwrócił się gwałtownie i natychmiast powrócił do rzeczywistości, gdy zobaczył, co mu pokazuje.– Do diabła! – zaklął odskakując.Z podłogi uśmiechał się do nich szyderczo kościotrup – drobiazgowo wykonana, marmurowa mozaika przedstawiająca „śmierć w locie”.Kościotrup trzymał przed sobą tablicę, na której przedstawiono te same piramidy i gwiazdy, które widział w kaplicy.Jednak to nie ta mozaika zmroziła krew w żyłach Langdona.Przerażający był fakt, że płaski, okrągły kamień, na którym ją wykonano – cupermento – został wyjęty z posadzki, jak pokrywa włazu, i leżał teraz obok ciemnego otworu w podłodze.– Otwór demona – wykrztusił.Był tak pochłonięty widokiem sklepienia, że wcześniej go nie zauważył.Ostrożnie przesunął się w kierunku dziury, z której wydobywał się obezwładniający fetor.Vittoria zakryła dłonią usta.– Che puzzo.– To wyziewy z rozkładających się kości – wyjaśnił Langdon.Zasłonił usta i nos rękawem, po czym schylił się nad otworem, próbując coś w nim dojrzeć.Kompletna ciemność.– Nic nie widzę [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.Potem przez chwilę obiegał wzrokiem wnętrze kościoła, czy nie dostrzeże gdzieś ruchu.W końcu szepnął do dziewczyn– Jeśli ten facet gdzieś tu jest, to z pewnością to słyszał.Jesteś pewna, że nie chcesz zaczekać na Olivettiego?– Pomocnicza lewa apsyda – powtórzyła w odpowiedzi Vittoria.– Gdzie to jest?Langdon niechętnie się odwrócił, żeby ustalić swoje położenie.Terminologia stosowana w katedrach przypomina wskazówki sceniczne – jest zupełnie niezgodna z intuicją.Stanął twarzą do głównego ołtarza.Środek sceny.Potem wskazał kciukiem przez ramię do tyłu.Obydwoje się obejrzeli, żeby sprawdzić, na co wskazuje, Okazało się, że jest to trzecia z czterech wnęk po ich prawej stronie.Korzystne było to, że znajdowali się po właściwej stronie kościoła, ale niestety, na niewłaściwym końcu.Będą musieli przejść przez całą długość katedry, mijając po drodze dwie inne kaplice zakryte półprzejrzystymi osłonami.– Poczekaj – odezwał się Langdon.– Pójdę pierwszy.– Nie ma mowy.– To ja spieprzyłem sprawę w Panteonie.Odwróciła się.– Ale ja mam broń.Jednak w jej oczach mógł wyczytać, co naprawdę myśli To ja straciłam ojca.To ja pomogłam stworzyć broń masowej zagłady.Ten facet należy do mnie.Langdon wyczuł, że jego protesty na nic się nie zdadzą toteż pozwolił jej ruszyć pierwszej.Sam szedł czujnie obok.Kiedy mijali pierwszą zasłoniętą niszę, poczuł nagłe napięcie jakby brał udział w surrealistycznym teleturnieju.Wybieram bramkę numer trzy, pomyślał.W kościele panowała cisza, gdyż grube, kamienne ściany tłumiły wszelkie odgłosy z zewnątrz.Kiedy pędzili obok kaplic, widzieli za szeleszczącym plastykiem białe, podobne do ludzkich kształty poruszające się jak duchy.To marmurowe rzeźby, tłumaczył sobie Langdon, mając nadzieję, że się nie myli.Było już sześć po ósmej.Czy zabójca był punktualny i zdążył opuścić kościół, zanim oni tu weszli? A może nadal tu był? Sam nie wiedział, który scenariusz by wolał.Minęli drugą apsydę, sprawiającą złowieszcze wrażenie w powoli mroczniejącym wnętrzu.Teraz już szybko zapadał zmrok, pogłębiany jeszcze przez ponury odcień witrażowych okien.Kiedy tak szli, jedna z zasłon za nimi nagle się wydęła, jakby od przeciągu.Langdon zastanawiał się, czy przypadkiem ktoś nie otworzył drzwi.Gdy pojawiła się przed nimi trzecia nisza, Vittoria zwolniła kroku.Trzymając pistolet przed sobą, wskazała ruchem głowy stelę koło apsydy.Widniały tam dwa słowa wykute w granicie:CAPELLA CHIGILangdon skinął głową.Bezszelestnie przesunęli się do narożnika niszy i zajęli miejsce za szeroką kolumną.Vittoria wystawiła pistolet za narożnik, celując w folię, i dała Langdonowi sygnał, żeby odciągnął zasłonę.Pora zacząć się modlić, pomyślał.Z ociąganiem sięgnął ponad jej ramieniem i najostrożniej jak to możliwe zaczął odciągać folię na bok.Przesunęła się kawałek, po czym głośno zafalowała.Obydwoje zamarli.Cisza.Po chwili Vittoria pochyliła się naprzód i zajrzała przez wąską szparę.Langdon zerknął ponad jej ramieniem.Na moment obydwoje przestali oddychać.– Pusto – stwierdziła w końcu dziewczyna, opuszczając broń.– Przyszliśmy za późno.Langdon jednak jej nie słyszał.Trwał w nabożnym podziwie, przeniesiony na chwilę do innego świata.Nigdy w życiu nie wyobrażał sobie, że kaplica może tak wyglądać.Cała wyłożona kasztanowym marmurem, dosłownie zapierała dech w piersiach.Wyszkolone oczy Langdona pożerały ją porcjami.Niewątpliwie była to najbardziej ziemska kaplica, jaką można było sobie wyobrazić, zupełnie jakby Galileusz i jego iluminaci sami ją zaprojektowali.W górze widział kopułę ozdobioną świecącymi gwiazdami i siedmioma planetami.Poniżej umieszczono dwanaście znaków Zodiaku – pogańskich, ziemskich symboli, powiązanych z astronomią.Zodiak jest też bezpośrednio związany z Ziemią, Powietrzem, Ogniem i Wodą – poszczególne ćwiartki odpowiadają tym żywiołom, a jednocześnie reprezentują siłę, intelekt, zapał i emocje.Ziemia to siła, przypomniał sobie.Niżej na ścianie przedstawiono też cztery pory roku goszczące na Ziemi: primavera, estate, autunno, irvérno.Jednak największe wrażenie wywarły na nim dwie wielkie rzeźby zdecydowanie dominujące w tym pomieszczeniu.Wpatrywał się w nie w niemym zdumieniu.To niemożliwe, powtarzał sobie.Po prostu niemożliwe! Po obu stronach kaplicy wznosiły się marmurowe piramidy mniej więcej trzymetrowej wysokości, ustawione symetrycznie względem osi pomieszczenia.– Nie widzę kardynała – szepnęła Vittoria.– Ani zabójcy.– Odsunęła dalej foliową zasłonę i weszła do środka.Langdon nie mógł oderwać oczu od piramid.Co robią piramidy w chrześcijańskiej kaplicy? A to jeszcze nie było wszystko.W samym środku przedniej ściany każdej z nich znajdowały się złote medaliony.medaliony, jakich niewiele zdarzyło się Langdonowi widzieć.idealne elipsy.Ich wypolerowana powierzchnia błyszczała w promieniach zachodzącego słońca przesączających się przez kopułę.Elipsy Galileusza? Piramidy? Kopuła z gwiazdami? W tym pomieszczeniu było więcej nawiązań do iluminatów, niż mógłby sobie wyobrażać w najśmielszych marzeniach.– Robercie! – zawołała nagle Vittoria załamującym się głosem.– Spójrz!Odwrócił się gwałtownie i natychmiast powrócił do rzeczywistości, gdy zobaczył, co mu pokazuje.– Do diabła! – zaklął odskakując.Z podłogi uśmiechał się do nich szyderczo kościotrup – drobiazgowo wykonana, marmurowa mozaika przedstawiająca „śmierć w locie”.Kościotrup trzymał przed sobą tablicę, na której przedstawiono te same piramidy i gwiazdy, które widział w kaplicy.Jednak to nie ta mozaika zmroziła krew w żyłach Langdona.Przerażający był fakt, że płaski, okrągły kamień, na którym ją wykonano – cupermento – został wyjęty z posadzki, jak pokrywa włazu, i leżał teraz obok ciemnego otworu w podłodze.– Otwór demona – wykrztusił.Był tak pochłonięty widokiem sklepienia, że wcześniej go nie zauważył.Ostrożnie przesunął się w kierunku dziury, z której wydobywał się obezwładniający fetor.Vittoria zakryła dłonią usta.– Che puzzo.– To wyziewy z rozkładających się kości – wyjaśnił Langdon.Zasłonił usta i nos rękawem, po czym schylił się nad otworem, próbując coś w nim dojrzeć.Kompletna ciemność.– Nic nie widzę [ Pobierz całość w formacie PDF ]