[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Diagramma.– Uśmiechnął się do dziewczyny.– Dobra robota.Pomóż mi to wyciągnąć.Vittoria uklękła przy nim i wspólnie pociągnęli.Metalowa półka, na której stał pojemnik, wysunęła się ku nim na rolkach, odsłaniając jego wieko.– Nie ma kłódki ani zamka?– Nigdy.Utrudniałyby szybką ewakuację w czasie pożaru lub powodzi.– Więc otwórz.Langdonowi niepotrzebne były żadne zachęty.Nie miał zamiaru się ociągać, mając przed sobą spełnienie swych naukowych marzeń, tym bardziej że powietrze w boksie było coraz gorsze.Odsunął skobel i podniósł wieko.Płasko na dnie leżał czarny woreczek z tkaniny drelichowej, która musiała mieć ściśle określoną zdolność przepuszczania powietrza.Sięgnął do środka obydwoma rękami i trzymając woreczek poziomo, wyjął go z pojemnika.– Spodziewałam się skrzyni ze skarbami – odezwała się Vittoria – a to wygląda jak poszewka na poduszkę.– Idź za mną – poprosił.Trzymając przed sobą woreczek jak świętą ofiarę, podszedł do umieszczonego w środkowej części boksu stołu o szklanym blacie.Centralne umieszczenie stołu było podyktowane chęcią ograniczenia odległości, na jaką będą przenoszone dokumenty, ale naukowcy cenili to sobie również z tego powodu, że stojące wokół regały zapewniały im odosobnienie.Dzięki badaniom prowadzonym w takich archiwach można było dokonać przełomowych odkryć, toteż nie chcieli, by ktoś zerkał przez szybę na ich pracę.Langdon położył woreczek na stole i otworzył.Vittoria stała obok.Na tacy z narzędziami, jakimi posługują się archiwiści, wyszperał wykładane filcem szczypczyki – wyjątkowo dużych rozmiarów pęsetę z płaskimi krążkami na końcu.Czuł narastające podniecenie, ale jednocześnie obawę, że za chwilę obudzi się z powrotem w Cambridge, mając przed sobą stos sprawdzianów do poprawienia.Wciągnął głęboko powietrze i rozchylił woreczek.Trzęsącymi się palcami wsunął do środka szczypce.– Spokojnie – odezwała się Vittoria.– To tylko papier, nie pluton.Langdon objął końcami szczypców stos kartek w środku, starając się stosować równomierny nacisk.Potem, trzymając dokumenty, zaczął z nich zsuwać worek, co jest jednym ze sposobów stosowanych przez archiwistów, by zmniejszyć siły działające na cenne egzemplarze.Dopiero, kiedy tkanina zsunęła się z kartek i zapalił światło pod stołem, zaczął ponownie oddychać.Vittoria, podświetlona blaskiem lampy znajdującej się pod szkłem, wyglądała teraz jak zjawa.– Małe kartki – odezwała się pełnym nabożeństwa głosem.Kiwnął potakująco głową.Leżące przed nimi kartki wyglądały, jakby wypadły z kieszonkowego wydania jakiejś powieści.Zauważył, że kartka na wierzchu jest stroną tytułową – bogato zdobioną ornamentami wykonanymi piórem i atramentem, z tytułem, datą i nazwiskiem autora wypisanymi jego ręką.W tej chwili Langdon zapomniał o ciasnocie pomieszczenia, zapomniał o wyczerpaniu i o przerażającej sytuacji, która ich tu przywiodła.Patrzył tylko z zachwytem.Bliskie zetknięcie z historią zawsze wprawiało go w niemy podziw.jak widok śladów pędzla na portrecie Mony Lisy.Wyblakły, żółty papirus był niewątpliwie autentyczny, a jednocześnie zdumiewająco dobrze zachowany, poza nieuniknionym zblaknięciem atramentu.Lekko wyblakły barwnik, nieznaczne rozwarstwienie papirusu.Ale ogólnie.w zadziwiająco dobrym stanie.Przyglądał się niezwykle ozdobnej grafice, którą ręcznie pokryto okładkę, lecz z powodu małej wilgotności powietrza widział coraz mniej wyraźnie.Vittoria nie odzywała się.– Proszę, podaj mi łopatkę.– Wskazał na znajdującą się koło dziewczyny tacę z wykonanymi ze stali nierdzewnej narzędziami używanymi przez archiwistów.Wybrała jedną i wręczyła mu.Trzymał ją przez chwilę w dłoni.Dobra.Przesunął palcami w rękawiczce po twarzy, żeby usunąć z nich ładunki elektrostatyczne, a potem niezwykle ostrożnie wsunął narzędzie pod okładkę.Następnie, unosząc łopatkę, odwrócił ją.Pierwsza strona była napisana ręcznie, drobnymi, ozdobnie kaligrafowanymi literami, niemal niemożliwymi do odczytania.Langdon natychmiast zauważył, że nie ma na niej żadnych wykresów ani liczb.To był traktat.– Heliocentryzm – odezwała się Vittora, tłumacząc tytuł.Przejrzała szybko cały tekst.– Wygląda na to, że Galileusz raz na zawsze odrzuca model geocentryczny.Jednak to jest pisane dawnym włoskim, więc nie gwarantuję przekładu.– Nie szkodzi, szukamy matematyki – odparł Langdon.– Czystego języka.– Odłożył łopatką kolejną kartkę.Znowu traktat.Żadnych liczb ani diagramów.Poczuł, że dłoń w rękawiczce zaczyna mu się pocić.– Ruchy planet – stwierdziła Vittoria.Langdon skrzywił się.W normalnej sytuacji byłby zachwycony, że może to przeczytać.Niewiarygodne, ale posiadany przez NASA, współczesny model orbit planetarnych, obserwowanych przez niezwykle silne teleskopy, jest prawdopodobnie niemal identyczny z przewidywanym przez Galileusza.– Nie ma tu liczb – stwierdziła Vittoria.– Galileusz pisze o ruchach wstecznych i eliptycznych orbitach czegoś tam.Eliptyczne orbity.Langdon przypomniał sobie, że początkiem kłopotów Galileusza z prawem było opisanie przez niego ruchów planet jako eliptycznych.Kościół zachwycał się doskonałością koła i twierdził, że ruchy ciał niebieskich muszą odbywać się po okręgu.Jednak Galileusz i iluminaci dostrzegali doskonałość również w kształcie elipsy, podziwiając matematyczny dualizm jej podwójnych ognisk.Elipsa iluminatów była wyraźnie widoczna również dzisiaj w masońskich tablicach przedstawiających rytuały kolejnych wtajemniczeń i w inkrustacjach fundamentów.– Następna – powiedziała Vittoria.Langdon odwrócił kartkę.– Fazy Księżyca i pływy.Żadnych liczb.Żadnych diagramów.Przełożył następną.Nic.Przełożył kilkanaście kolejnych kartek.Nic.Nic.Nic.– Myślałam, że ten facet był matematykiem – zauważyła Vittoria – a tu przez cały czas jest tekst.Langdon czuł, że w pomieszczeniu jest coraz mniej tlenu.Jego nadzieje równie szybko malały.Stosik kartek był coraz niższy.– Nic tu nie ma – stwierdziła Vittoria.– Nic matematycznego.Trochę dat, kilka standardowych liczb, ale nic, co by wyglądało na wskazówkę.Langdon odwrócił ostatnią kartkę i westchnął, Tu również był tylko tekst.– Krótka ta książka – skrzywiła się Vittoria.Kiwnął potakująco głową.– Merda, jak mówimy w Rzymie.Gówno, to dobre określenie, pomyślał Langdon.Własne odbicie, które widział w szybie, zdawało się go przedrzeźniać, tak jak to, które wpatrywało się w niego dzisiejszego ranka w domu.Starzejący się duch.– Musi coś być – upierał się, a ton desperacji w jego głosie zaskoczył nawet jego samego.– Segno gdzieś tu jest.Jestem tego pewien!– Może to nie chodziło o DIII?Odwrócił się i zmierzył ją spojrzeniem.– No, dobrze – zgodziła się.– To, co mówiłeś, jest logiczne.Ale może wskazówka nie ma postaci matematycznej.– Lingua pura.Co innego mogłoby to oznaczać?– Sztukę?– Tyle że w tej książce nie ma żadnych wykresów ani rysunków.Jedyne, co wiem, to że lingua pura odnosi się do czegoś innego niż język włoski.Matematyka wydawała się logicznym rozwiązaniem.– Zgadzam się.Langdon nie zamierzał się poddawać.– W takim razie liczby muszą być napisane słownie.Matematyka wyrażona słowami, a nie równaniami.– Przeczytanie tych kartek zajmie mi trochę czasu.– Czasu to akurat nie mamy.Będziemy musieli podzielić się pracą.– Langdon odwrócił cały stosik kartek, tak że okładka znalazła się znów na wierzchu [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl