[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Powiedz, że za pięć złotych - zaproponował Maniek.- No więc dobrze, powiem ciotce, że trafia mi się tanio taki ładny piesek, za jedne pięć złotych.Ale ja nie mam pieniędzy, więc niech kochana ciotunia pożyczy do jutra.Powiem ciotce, że mam być jeszcze w kilku miejscach, więc nie będę psa z sobą woził.- No, a co dalej? - zapytałem, ciekawy, co też on wymyślił.- Co dalej? - powtórzył Bolek z namysłem.- Jutro po pracy przychodzę do cioci, oddaję pięć złotych, biorę psa pod pachę, przynoszę do Mańka i puszczam w tym samym miejscu, z którego dzisiaj zabiorę.No co? Zły plan? - zapytał uradowany, że wszystko to przecież takie proste i prawie uczciwe.Wypożyczy się tylko pieska na dobę, przecież Maniek mówi, że on tu już kilka dni tak siedzi pod płotem.- Więc sprawa załatwiona.Skocz, Maniek, do domu i przynieś kawałek sznurka.Trzeba psa uwiązać, żeby nam nie uciekł.Maniek wrócił po chwili, na rękach niósł psa.Zawiązaliśmy na jego szyi sznur odcięty z dużego kłębka; służył matce Mańka do wieszania bielizny.Teraz już wszyscy razem poszliśmy na Mokotów.Pod bramą Maniek postawił psa na chodniku, a Bolek wziął sznur do ręki, aby z psem wejść na klatkę schodową.Ale on zaparł się nogami w ziemię.A ciocia mieszka na trzecim piętrze.Gdy Bolek chciał go wziąć na ręce, pies zaczął warczeć ostrzegawczo i kłapnął kilka razy zębami.- Ja się boję brać tego drania na ręce! - woła Bolek.- Chodź, Maniek, ze mną na górę do ciotki.Powiesz, że to ty sprzedajesz tego psa, on z tobą pójdzie.- Nie chcę! - odpowiedział Maniek szybko.- Mam iść po to, żeby od ciotki dostać pogrzebaczem po łbie? Nie ma głupich, idź sam, ty już wiesz, jak z nią gadać.- Ale on ze mną nie chce iść! Nie widzisz, co to szczenię wyrabia? Z zębami skacze! Ciekawe, dlaczego za tobą idzie?- Bo mnie suką czuć, frajerze, nie rozumiesz tego?Maniek wszedł do bramy, a pies za nim, tuż przy nodze.Wyszedł z powrotem - pies także.A gdy ciągnie go Bolek, nie chce iść i warczy.- Dobrze, pójdę z tobą - zdecydował się Maniek - ale tylko do drzwi.Dalej już musisz sobie radzić sam.Bolek trzymał sznur, a pies poszedł za Mankiem, jak wąż za czarodziej­ską fujarką.Gdy podeszli pod drzwi, Bolek zapukał, a Maniek szybko uciekł na dół.Z niższego piętra widział tylko, że drzwi się otworzyły i że Bolek siłą wciągnął psa do mieszkania.Przyniesie forsę czy nie przyniesie? Będzie wódka czy nie będzie? - zastanawialiśmy się, spacerując pod bramą.Minęło już dwadzieścia minut, a Bolek nie wychodzi.- Może dostał forsę i zastanawia się, czy warto teraz wyjść do nas? - powiedział Edek.- Nie wygłupiaj się - zgasił go Maniek.- Bolka nie znasz? Taki siup to nie na jego charakter.Zobaczycie, forsa będzie.Posłyszeliśmy szybki tupot nóg na schodach i już po chwili Bolek był z nami, z zadowoleniem podrzucając na dłoni pięciozłotową monetę.Wrzasnęliśmy z radości.- Jak poszło z ciocią? - zapytałem.- Wszystko dobrze.Obiecałem, że jutro odniosę pieniądze i zabiorę psa do domu, do Piastowa.Ciotka dała mu jeść i dziwiła się, dlaczego on taki głodny.Gdy wychodziłem, to już grzała wodę, żeby go wykąpać.Uwiązała psa do nogi łóżka, a swojego do szafy, żeby się nie pogryzły, ale chyba niepotrzebnie, bo merdały do siebie ogonami.Kota też nasz pies się nie bał.To jest na pewno pies z dobrego domu.No nic, jutro go odbiorę i niech sobie idzie do swojego domu.Gdy spotkałem Bolka po dwóch tygodniach, zapytałem go, czy prawidło­wo załatwił sprawę pieska i cioci.- Daj mi spokój z pieskiem! - odpowiedział zakłopotany.- Zmartwie­nia sobie tylko narobiłem.Wyobraź sobie, następnego dnia, tak jak było umówione, oddałem cioci forsę i zabrałem psa, którego przyniosłem i wypuściłem pod bramą Mańka.Był przez ciocię umyty, wyczesany i nakarmiony.Aż żal mi było puszczać go na ulicę - taki był śliczny.I wyobraź sobie, w niedzielę zjawia się u nas w Piastowie ciocia i prowadzi na smyczy tego psa.- Co jest z tym twoim psem? - pyta mnie.- Jakim sposobem on zjawił się u mnie?Powiedziałem ciotce, że na ulicy pies mi uciekł i nie dał się złapać, więc nic już w domu nie mówiłem, że kupiłem psa.- Po co nam pies? - wołali rodzice.- Kto go będzie wyprowadzał dwa razy dziennie?W poniedziałek zabrałem psa i wypuściłem w tym samym miejscu, a przedwczoraj znów ciocia przywiozła go do mnie do Piastowa.Mówiłem, że mi znowu uciekł, ale czuję, że mi nie wierzą.Przekonałem starych, zgodzili się, żeby pies został w domu.- Wyszło tak - zakończył Bolek - że wódkę piliśmy razem, a psa będę chował sam.No i w dodatku okazało się, że ja tego psa ukradłem.Przysposobienie wojskoweNie znosiłem bezwzględnej dyscypliny, która pozbawia człowieka włas­nej inicjatywy.Dyscypliny, która każe prężyć się przed innym człowiekiem, mimo że uważa się go za głupszego od siebie.Natomiast chętnie podporząd­kowuję się poleceniom takiego człowieka, który potrafi zaimponować mi wiedzą i twardym charakterem.Toteż nigdy dobrowolnie nie należałem do żadnej organizacji, która mogłaby w czymkolwiek krępować moją swobo­dę.W latach dziecięcych namówiono mnie, żebym się zapisał do harcerzy.Byłem tylko na jednej zbiórce, i to nie na całej.Nie podobało mi się stawanie na baczność przed takim samym jak ja oraz nauka meldowania i salutowania.W grupie swoich rówieśników byłem zawsze prowodyrem - wtedy gdy bawiliśmy się w policjantów i złodziei, jak również wtedy, gdy naprawdę robiliśmy rozróbkę.Chłopaki wierzyli we mnie, że nigdy nie nawalę, nie wydam i że nie wysiadam w momentach grożącego niebezpie­czeństwa.A tu każą stawać na baczność i meldować się "posłusznie" przed jakimś maminsynkiem, którego na ulicy nie chciałbym uznać za swego kolegę.Więc po godzinie takiej zabawy ulotniłem się i więcej mnie na zbiórce nie zobaczyli.Po raz drugi z bezwzględną dyscypliną zetknąłem się w fabryce.Przy przyjmowaniu do pracy automatycznie zostałem wciągnięty do przysposo­bienia wojskowego, do którego musieli należeć wszyscy pracownicy przed­poborowi.Był więc pierwszy i drugi stopień oraz tak zwana rezerwa, tak że do czasu rozpoczęcia służby wojskowej każdy z nas miał zagwarantowane zajęcie w sobotę, dwie godziny, i w czasie każdego urlopu, bo obowiązkowo wysyłano wszystkich na obóz.Przez pięć lat pracy w fabryce nie wyszedłem z pierwszego stopnia.Wiedziałem, że muszę należeć do przysposobienia aż do służby wojskowej, więc było mi obojętne, na którym jestem stopniu, a żeby "awansować", należało przychodzić na każde ćwiczenia i wykazać się dobrymi wynikami.Migałem się więc od zbiórek, ćwiczeń i obozów, a jak byłem już na obozie, to tam też migałem się od wszelkich zajęć.Nie chciałem też chodzić w mundurze.Bo to niby wojsko, a właściwie zabawa w wojsko.Trzeba było salutować oficerom, a w ogóle wyglądało to bardzo dziecinnie i niepoważ­nie.Mundur zakładałem tylko na zbiórki.Trzymałem go zawsze w swojej szafce na oddziale, a po ćwiczeniach przebierałem się i już po cywilnemu wracałem do domu.Najlepiej było wtedy, gdy zamiast ćwiczeń robiono wykłady.Zawsze znalazłem sobie zajęcie ciekawsze od słuchania tego, co nam wykładano.Przeważnie siadałem w kącie za jakimś dryblasem i czyta­łem książkę.Jak wspominałem, wszyscy przedpoborowi pracownicy fabryki musieli spędzać urlop na obozach szkolenia wojskowego.Tak więc w zasadzie wszystkie urlopy były stracone.Czy naprawdę stracone? Nie.Mnie dały one bardzo dużo.Siedząc w Warszawie nigdy nie dowiedziałbym się tego, czemu miałem możność przyjrzeć się dokładnie na obozach.Przyjrzeć się i [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl