[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Paul dokonał wstrząsającego odkrycia, że to nie on był celem całej tej retoryki.To trapiące dwór nieszczęście wygłaszało mowy na użytek innych - przemawiało do Stilgara, do straży zamkowej, może nawet do krępego adiutanta.- Narzucono mi religijną mana - powiedział.- Ja jej nie szukałem."A masz! - pomyślał.- Niech ta ryba myśli, że wygrała naszą bitwę na słówka."- Czemu wiec nie zaprzeczyłeś temu, panie? - zapytał Edric.- Z powodu mojej siostry, Alii - Paul uważnie przyglądał się Edricowi.- Ona jest boginią.Pozwól, że ci doradzę ostrożność, jeśli chodzi o Alię, bo jedno jej spojrzenie mogłoby położyć cię trupem.Uśmiech samozadowolenia, rozkwitający dotąd na wargach Edrica, zamarł, zgaszony przez osłupienie.- Mówię to śmiertelnie poważnie - dodał Paul, obserwując, jak szok się rozprzestrzenia.Zauważył aprobujący ruch głowy Stilgara.- Zraniłeś moją wiarę w ciebie, Sire - powiedział słabo Edric.- I nie wątpię, że taki był twój zamiar.- Nie bądź taki pewien, że znasz moje zamiary - odparł Paul i dał znak Stilgarowi, że posłuchanie dobiegło końca.Nieme pytanie Stilgara, czy trzeba Edrica zgładzić, skwitował przeczącym gestem, dla wzmocnienia dodając kategoryczny nakaz, by Stilgar nie załatwił sprawy po swojemu.Adiutant Scytalus podszedł do tylnego rogu zbiornika i popchnął go w kierunku drzwi.Znalazłszy się naprzeciw Paula zatrzymał się i spoglądając na niego roześmianymi oczyma, zagadnął:- Czy mój pan pozwoli?- Tak, o co chodzi? - rzekł Paul, widząc, jak Stilgar zbliża się, zaniepokojony ukryta groźbą promieniującą od tego człowieka.- Niektórzy mówią - powiedział Scytalus - że ludzie gamą się pod berło Imperatora dlatego, że kosmos jest nieskończony.Bez jednoczącego symbolu czują się samotni.Dla osamotnionych jest on pewnym oznaczonym miejscem.Mogą się zwrócić ku niemu i powiedzieć: "Patrzcie, tam jest On.On czyni z nas jedno".Być może religia służy do osiągnięcia tego samego celu, mój panie.Scytalus ukłonił się grzecznie i wymierzywszy kapsule kolejnego szturchańca, opuścił salon wraz z Edricem, spoczywającym w zbiorniku na wznak, z zamkniętymi oczyma.Nawigator wydawał się ledwie żywy, jak gdyby wyczerpał całą swą życiową energię.Paul patrzył w ślad za powłóczącym nogami adiutantem, rozmyślając nad jego słowami."Dziwny typ, ten Scytalus" - zawyrokował.Gdy mówił, przypominał na raz wielu ludzi, jak gdyby całe jego genetyczne dziedzictwo leżało odkryte na skórze.- To było zastanawiające spotkanie - rzucił w przestrzeń Stilgar.Paul wstał z otomany, gdy tylko strażnik zamknął drzwi za Edrickiem i jego eskortą.- Zastanawiające spotkanie - powtórzył Stilgar.Na skroni pulsowała mu żyłka.Paul przygasił lampy i podszedł do okna wychodzącego na prostopadłą skarpę jego Cytadeli.Daleko w dole migotały światełka i poruszały się maleńkie sylwetki ludzi.Brygada robocza uwijała się przy transporcie gigantycznych bloków plazmeldu, które miały być użyte przy naprawie fasady świątyni Alii, uszkodzonej przez kapryśne wiry burzy piaskowej.- To było głupie, Usul, zapraszać to stworzenie na pokoje - powiedział Stilgar."Usul - pomyślał Paul.- Moje siczowe imię.Stilgar chce mi przypomnieć, że kiedyś miał nade mną władzę, że ocalił mnie od pustyni."- Dlaczego to zrobiłeś? - zapytał się Stilgar, stojąc tuż za nim.- Dane - powiedział Paul.- Potrzeba mi więcej danych.- Czy to bezpieczne, próbować stawić czoła temu zagrożeniu t y l - k o jako mentat?"Celne spostrzeżenie" - pomyślał Paul.Kalkulacja mentata miała ograniczony zasięg.Nie sposób analizować coś bezgranicznego, poruszając się w granicach jakiegokolwiek języka.Mentackie zdolności były jednak przydatne.Wyjaśnił to natychmiast, prowokując Stilgara, by ten odpierał jego argumenty.- Zawsze jest jeszcze coś poza tym - rzekł Stilgar.- To coś lepiej pozostawić na zewnątrz.- Albo wewnątrz - dopowiedział Paul.Na moment dopuścił do siebie efekt własnej proroczo - mentackiej analizy.Na zewnątrz, tak.A wewnątrz: tu gnieździł się prawdziwy koszmar.Jak mógłby obronić się przed samym sobą? Z pewnością prowadzono go ku samozagładzie, ale na skraju tej możliwości czaiły się inne, jeszcze bardziej przerażające.Rozważania przerwał odgłos szybkich kroków.W drzwiach, ciemna na tle rzęsiście oświetlonego korytarza, ukazała się postać Kwizara Korby.Wpadł, jak gdyby był ścigany przez niewidzialnego prześladowcę i zatrzymał się jak wryty w ciemnym salonie.Ręce miał pełne nawiniętych na szpule szigastrun.Zamigotały w świetle padającym z hallu jak dziwaczne, małe, okrągłe klejnoty i w jednej chwili zgasły, gdy ręka strażnika zamknęła drzwi.- Czy to ty, mój panie? - zapytał Korba, rozglądając się w mroku.- O co chodzi? - odezwał się Stilgar.- Stilgar?- Obaj tu jesteśmy.O co chodzi?- Martwi mnie to przyjęcie na cześć Gildianina.- Martwi? - zapytał Paul.- Ludzie mówią, mój panie, że honorujesz wrogów.- I to wszystko? - spytał Paul.- Czy to są te szpule, które kazałem ci przynieść wcześniej? - Wskazał na krążki szigastrun w dłoniach Korby.- Szpule.Och! Tak, panie.To te wykłady z historii.Czy zechcesz je przejrzeć tutaj?- Widziałem już je.Chcę, żeby Stilgar je obejrzał.- Ja? - zdziwił się Stilgar [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl