[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Aha.- Wciąż nie wiedziałem, o co mu chodzi, ale nie miałem zamiaru tego wyjaśniać.Nie musiałem; zrobił to za mnie.- Zachowuje się zupełnie normalnie, opowiada o swoim ogródku, sukni, którą widziała w katalogu, albo o tym, że słuchała w radiu Roosevelta i że facet ma piękny głos, a potem, ni z tego, ni z owego zaczyna mówić najbardziej paskudne rzeczy, najbardziej paskudne.słowa.Nie podnosi głosu.By­łoby chyba lepiej, gdyby to robiła, bo wtedy.rozumiesz.wtedy.- Bo wtedy nie przypominałaby tak bardzo tej Melindy, którą znasz.- No właśnie - przytaknął wdzięczny, że mu podpowie­działem.- Ale kiedy słyszę, jak powtarza słodkim głosem te słowa prosto z rynsztoka.wybacz, Paul.- Na chwilę umilkł i usłyszałem, jak chrząka.A potem odezwał się ponownie, trochę głośniej, lecz tak samo zrozpaczonym tonem.- Chce, żebym sprowadził pastora Donaldsona, i wiem, że dodałby jej otuchy, ale jak mogę go zaprosić? Co będzie, jeśli on siądzie razem z nią i zacznie czytać Pismo Święte, a ona mu ubliży? Może to zrobić; ubliżyła mi wczoraj wieczorem.“Możesz mi podać ten egzemplarz »Liberty«, ty chuju złamany?”, powie­działa.Skąd ona zna taki język, Paul? Gdzie poznała takie słowa?- Nie wiem.Czy będziesz w domu dziś wieczorem?Kiedy czuł się dobrze i nie dręczył go smutek lub zmartwienie, Hal Moores odznaczał się jadowitym i sarkastycznym poczu­ciem humoru i myślę, że jego podwładni bali się tego sarkazmu bardziej niż gniewu bądź pogardy.Jego kąśliwe uwagi, niecier­pliwe i często bezlitosne, potrafiły czasem zaboleć jak ukąszenie osy.Coś podobnego spotkało mnie w tym momencie.Nie spodziewałem się tego, ale właściwie mnie to ucieszyło.Wy­glądało na to, że nie poddał się jeszcze do końca.- Nie - odparł.- Zabieram Melindę na tańce.Obrócimy się dwa razy, złapiemy za ręce i powiemy skrzypkowi, że jest głupim kutasem.Zasłoniłem dłonią usta, żeby stłumić śmiech.Na szczęście, szybko mi przeszło.- Przepraszam - powiedział.- Niewiele ostatnio spałem.Dlatego jestem taki drażliwy.Oczywiście, że będziemy w domu.Czemu pytasz?- Tak tylko.- Nie zamierzasz chyba nas odwiedzić? Bo skoro miałeś dyżur wczoraj, masz go i dzisiaj.Chyba że się z kimś zamieniłeś?- Nie, nie zamieniłem się.Dziś wieczorem jestem na bloku.- Tak czy owak, nie byłby to najlepszy pomysł ze względu na stan, w jakim teraz się znajduje.- Chyba nie.Dziękuję za wiadomości.- Nie ma za co.Módl się za moją Melindę, Paul.Przyrzekłem, że będę się modlił, dodając w duchu, że być może zrobię dla niej coś więcej.Bóg pomaga tym, którzy sami sobie pomagają, powiadają w Kościele Czcicieli Jezusa, który jest Naszą Ostoją.Odwiesiłem słuchawkę i spojrzałem na Janice.- Jak się czuje Melly? - zapytała.- Niedobrze.Powtórzyłem jej, co usłyszałem od Hala, łącznie z tym, co powiedział o przeklinaniu, pomijając jedynie chuja złamanego i głupiego kutasa.Ona tonie, powtórzyłem na koniec słowa Hala i Jan pokiwała ze smutkiem głową.A potem bacznie mi się przyjrzała.- Co ty chcesz zrobić? Coś chcesz zrobić, coś niezbyt mąd­rego, widzę to po twojej twarzy.Nie mogłem jej okłamać; coś takiego było między nami wykluczone.Oświadczyłem po prostu, że przynajmniej na razie nie powinna o niczym wiedzieć.- Czy możesz wpaść przez to w kłopoty? - Nie wydawała się specjalnie przerażona tą ewentualnością.bardziej zacieka­wiona.i była to jedna z rzeczy, które tak bardzo w niej kochałem.- Może - odparłem.- Czy to coś dobrego?- Może - powtórzyłem, obracając jednym palcem korbkę telefonu i przytrzymując palcem drugiej dłoni przycisk centrali.- Czy chcesz, żebym zostawiła cię samego, kiedy będziesz dzwonił? - zapytała.- Żebym była taka miła i wyniosła się stąd? Pozmywała naczynia albo zrobiła coś na drutach?Pokiwałem głową.- Nie ująłbym tego w ten sposób, ale.- Czy ktoś przyjdzie dziś do nas na lunch, Paul?- Mam nadzieję, że tak - powiedziałem.9Skontaktowałem się z Brutalem i Deanem bez żadnego prob­lemu, ponieważ obaj mieli telefony.Dom Harry’ego nie był jeszcze podłączony do centrali, ale miałem numer jego najbliż­szego sąsiada.Harry zadzwonił po jakichś dwudziestu minu­tach, komunikując z zakłopotaniem, że musi obciążyć mnie kosztami rozmowy i obiecując, że “ureguluje wszystkie należ­ności”, gdy tylko dostanę rachunek.Odparłem, że będziemy liczyć kurczaki, kiedy się wyklują, tymczasem zaś zapraszam go na lunch.Przyjdą Brutal i Dean, a Janice obiecała zrobić swoją słynną sałatkę z kapusty.nie wspominając o jej jeszcze bardziej słynnym jabłeczniku.- Tak po prostu na lunch? - zapytał ze sceptycyzmem Harry.Przyznałem, że chcę z nimi o czymś porozmawiać, lepiej będzie jednak nie wspominać o tym przez telefon.Harry zgodził się przyjść.Odłożyłem słuchawkę na widełki, podszedłem do okna i przez dłuższą chwilę dumałem, wyglądając na dwór.Chociaż przed kilku godzinami wróciliśmy z nocnej zmiany, nie obudziłem ani Brutala, ani Deana.Harry również nie sprawiał wrażenia świeżo wyrwanego ze snu.Nie tylko ja miałem moralnego kaca po tym, co stało się nocą.Biorąc pod uwagę mój szalony pomysł, nie było to takie złe.Brutal, który mieszkał najbliżej, przybył kwadrans po jede­nastej.Dean zjawił się piętnaście minut później, a Harry - ubrany w służbowy mundur - mniej więcej piętnaście minut po nim.Janice podała nam w kuchni sandwicze z wołowiną, sałatkę z kapusty i mrożoną herbatę [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl