[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Z wyjątkiem zła, oczywiście.Kucharz nie chciał jednak dać za wygraną.- Oni są nie tylko głupi, ale i źli.Profesor pokiwał głową przecząco.- Nie wszyscy.Mieszkałem u nich długo, więc znam ich dobrze.Powiedziałbym nawet, że większość składa się z ludzi dobrych.Obecny ich król, a mój serdeczny przyjaciel, Salamandrus, jest tego najlepszym dowodem.- To dlaczego pozwalali, żeby rządził nimi ten łajdak, Największy Deszczowiec?- Ponieważ byli zastraszeni i stracili nadzieję na lepsze.Ale w końcu zrobili rewolucję i pozbawili go tronu.I są teraz naszymi przyjaciółmi.- Ja bym im jednak nie ufał za bardzo - upierał się kucharz.- Ty, Baltazarku, sam jesteś uosobieniem dobroci i dlatego patrzysz na świat przez różowe okulary.- Nie przeczę -^przyznał Gąbka.- Wolę patrzeć przez różowe niż przez czarne.Smok, który dotychczas nie zabierał głosu, włączył się do rozmowy.- Profesorek ma rację - powiedział swym dźwięcznym głosem.- Zło najczęściej wynika z głupoty i strachu.Czy jednak nie uważacie, że jest zbyt gorąco na prowadzenie tak poważnych dyskusji?- Słusznie - przyznał uczony.- Niepokoję się, dlaczego doktorek i Marcin tak długo nie wracają?- No cóż, widocznie nie mogą znaleźć wody.Ale bądź spokojny, trafią do nas, mają przecież Aresa.Tymczasem Bartolini wsunął się do samochodu i wydobył z kuferka kartkę papieru oraz ołówek.Skryty przed okiem towarzyszy jął pisać testament, w przekonaniu, że oto nadeszła już ostatnia chwila życia.„Ja, Bartłomiej Bartolini, herbu Zielona Pietruszka, mamma mia, będąc w pełni władz umysłowych, a zarazem czując bliski kres cnotliwego żywota, zapisuję mej ukochanej małżonce Balbinie cały majątek, składający się z domu przy ulicy Błędnych Rycerzy nr 3 w Grodzie Kraka, ogrodu z altanką, kurnika, gołębnika i studni.Zapisuję też żelazną skrzynię z czterdziestoma złotymi medalami, zdobytymi na międzynarodowych konkursach kucharskich.Zaś moim ukochanym dziatkom.Ledwo nakreślił te słowa, w oddali rozległo sięszczekanie psa.- Idą! - krzyknął Gąbka.- Idą!W kilka minut później spoza skał ukazały się sylwetki pozostałych członków wyprawy.- Mają wodę - Smok zerwał się z ziemi.- Widać, że niosą pełne kanistry.Hurra, jest woda!,Na widok samochodu Ares puścił się pędem i przypadł do nóg profesora.- Dobry piesek, dobry.O, jeszcze masz pysk mokry, widać, że piłeś.Już z daleka doktor i Marcin wołali jeden przez drugiego:- Jest woda! Znaleźliśmy źródło i znakomite miejsce na obóz.Korzystając z zamieszania, imć Bartolini zgniótł w dłoni kartkę z rozpoczętym testamentem i wziął udział w ogólnej radości.- Możemy więc jechać - ucieszył się Smok.- Czy to daleko?- Ależ nie, będziemy tam za dziesięć minut.To cudowne miejsce na biwak.- Spisaliście się na medal - rzekł wzruszony profesor.- To zasługa mypinga.Zdumienie uczonego nie miało granic.- Jak to?- Zachowywał się tak, jakby wiedział, o co chodzi.Co chwila stawał i węszył na wszystkie strony.W pewnej chwili krzyknął głośno: „Woda” - i razem z Aresem puścił się pędem w kierunku tych drzew.Zanim zdążyliśmy dojść do oazy, obydwa zwierzaki wróciły z pyskami mokrymi od wody.Myping podskakiwał wesoło i wciąż powtarzał: „Woda, woda.” A potem poprowadził nas prosto do źródła.Smok usiadł za kierownicą i rzekł do Koyota:- Siadaj przy mnie.Będziesz wlewał wodę bezpośrednio do silnika, tylko musisz ją najpierw posolić.Uważaj, by nie stracić ani kropli.W kwadrans później samochód wjechał na płaski teren, pokryty soczyście zieloną trawą.Tu i ówdzie wznosiły się skały, porośnięte krzewami o wielkich, jaskrawożółtych kwiatach, przypominających hiacynty.- Jesteśmy na miejscu - zawołał Koyot i zeskoczył na ziemię.- Źródło jest tam!I wskazał skałę wznoszącą się na przeciwległym skraju polanki.- Jeszcze nigdy nie piłem tak dobrej wody - dodał po chwili.- Niech żyje woda!Bartolini uśmiechnął się:- Czyżbyś i ty miał zamiar zostać Deszczowcem?***Po załataniu zbiornika i napełnieniu go świeżą wodą pięciu członków wyprawy udało się samochodem w kierunku północnym, aby zbadać wyżynę, zamkniętą na horyzoncie pasmem wzgórz.W obozie został jedynie Marcin Lebioda, który postanowił wykorzystać wolny czas na wypranie bielizny w źródle bijącym spod skały.Skała ta odznaczała się intensywnym kolorem marchewki, a woda miała barwę turkusu, co w połączeniu ze szmaragdem świeżej trawy dawało niezwykle miłe dla oka efekty.Nucąc najnowszy przebój zespołu The Krak Singers, pt.„Dziś wieczór muszę ci kupić zielone skarpetki”, Lebioda prał jedną sztukę bielizny po drugiej.Było mu przyjemnie i lekko na sercu; oglądał przecież dziwy, o jakich dawniej mógł jedynie marzyć, a ponadto cieszył się zaufaniem towarzyszy, którzy, mimo iż byli BARDZO WAŻNYMI OSOBISTOŚCIAMI, darzyli go prawdziwą przyjaźnią [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl