Pokrewne
- Strona Główna
- Chmielowski Benedykt Nowe Ateny (2)
- Chmielowski Benedykt Nowe Ateny
- chmielowski benedykt nowe ateny (3)
- Chmielewska Wiekszy kawalek swiata
- J. Chmielewska Wielkie zaslugi
- J. Chmielewska Florencja, corka
- J.Chmielewska Skarby
- Terry Pratchett 13 Pomniejsze
- Suworow Wiktor Kontrola (4)
- Henryk Sienkiewicz krzyzacy (2)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- metta16.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Istniała w rodzinie osoba, która autentycznie zginęła pod koniec wojny, ale to był krewny nie krewna.Chociaż… Nie.Nie miał dzieci, pomnik na grobie odpada…— Krewna, znaczy, zostaje?— Zostaje.Zapamiętaj sobie, to łatwe.Krewna należy do Goboli, a Dojda do siostry.I też nie musisz za dużo wiedzieć, bo to ja z nią rozmawiałam, a nie ty.— Dobra, to teraz ustalmy, co nam wychodzi i co robimy…O kolejności naszych dalszych działań zadecydowała milicja.Starszy sierżant MO znalazł nas w restauracji hotelowej, kiedy kończyliśmy śniadanie.Elegancko przeprosił, spytał o pozwolenie, usiadł przy stoliku i zaczął pytać.— Państwo może z Warszawy?Przyświadczyliśmy.— A dawno państwo przyjechali?Przyznaliśmy się, że wczoraj.— Wczoraj… A o jakiej porze?— Dokładnie o czternastej trzydzieści — odparłam samodzielnie.— A skąd? Znaczy, gdzie państwo przedtem byli?Zaczęłam się zastanawiać, o co mu może chodzić.Od początku byłam pewna, że o Gobolę i ten otwarty dom Piaskowskiego, musiał nas tam ktoś widzieć… Teraz nabrałam wątpliwości, jakąś dziwnie okrężną drogą zmierzał do celu.— Byliśmy w Wałbrzychu i przyjechaliśmy przez Złotoryję — powiedział Maciek.— Przez Złotoryję! — ucieszył się sierżant.— Piękna trasa.Żadnych przeszkód państwo nie mieli?— Owszem, mieliśmy — powiedziałam zgryźliwie.— Jeden objazd i jednego półgłówka.— Co proszę, słucham?— Półgłówka na motorze — uzupełnił Maciek.— Jak ktoś się upiera pompować dziurawą dętkę, to co on jest? Einstein?Sierżanta półgłówek zaciekawił wprost niebotycznie.Opisaliśmy ze szczegółami całe wydarzenie, podając dokładny czas oraz rysopis młodzieńca.Słuchał z szaloną uwagą.— Państwo zeznają to do protokółu?— Oczywiście.Dlaczego nie?— Możemy nawet zaraz — zaproponowałam.— Mam interes w waszej komendzie, załatwię go przy okazji i będzie z głowy.— Jaki interes?— A tam, taki drobiazg.To co, jedziemy?Pojechaliśmy.Złożyliśmy zeznania oddzielnie, ponownie opisując wysiłki chłopaka z junakiem.Zaczęłam przypuszczać, że może go ukradł.Kwestii Dojdy na razie jeszcze nie poruszałam, czekałam cierpliwie, aż skończą śledztwo.Dziwiło mnie tylko trochę, że w obliczu zbrodni zawracają sobie głowę takimi dyrdymałami.Podpisałam protokół i zostałam zaproszona do sąsiedniego pokoju.Siedziało tam pod ścianą trzech młodych ludzi, wśród nich zaś blada i zrozpaczona ofiara z szosy.Na mój widok smętne oblicze ofiary zmieniło wyraz i zapłonęło radosnym blaskiem, co z miejsca kazało mi zwątpić w kradzież.— O, to jest ten z szosy — powiedziałam, nie czekając na pytania, po czym powtórzyłam informację w bardziej oficjalnej formie.— Sądzę, że on mnie też poznaje.— O słodki Jezu… — powiedział pobożnie rozpromieniony młodzieniec.Operację powtórzono z Maćkiem, który również nie miał żadnych zaników pamięci.Uznałam, że wystarczy tej zabawy w zgaduj–zgadulę.— No dobrze, proszę panów — zwróciłam się do kierującego imprezą porucznika.— Wszystko pięknie, ale o co tu chodzi? Pogrążyliśmy tę podejrzaną niedojdę czy przeciwnie? Co on zrobił?— Nic właśnie — odparł bez najmniejszego oporu porucznik.— Państwo też nie mogą być podejrzani, bo tak się składa, że nasz pracownik przejeżdżał i widział przelotnie te ćwiczenia na szosie.Samochód, motor i trzy osoby.Żadna z tych osób nie mogła być sprawcą.— Czego sprawcą?!Porucznik najwidoczniej zapomniał, że w tej instytucji pytania zadaje tylko jedna strona, albo może spragniony był jakiejś odmiany, bo odpowiedział bez wahania.— Zabójstwa.Mamy tu zabójstwo i ten Wiśniewski sam się podłożył.— Jaki Wi… A, on się nazywa Wiśniewski?— Wiśniewski Leonard.Ale nie ma siły, spędził na tej szosie cały czas, przyjęty przez lekarza.Więcej pani nie powiem, śledztwo się dopiero zaczyna…Więcej usłyszeć nie musiałam.Przestałam mieć do niego jakiekolwiek interesy, przyszło mi jednakże do głowy, że konszachty z Dojdą mogą obudzić podejrzenia na nowo.Poprosiłam o chwilę rozmowy i poinformowałam go o zatroskanej siostrze, w którą już sama zaczynałam granitowo wierzyć.Uprzedziłam, że wykorzystam sytuację, wystąpię jako zbawczyni, a nie jako wtyczka rodziny.Porucznik przyjął komunikat do wiadomości i grzecznie odstawił mnie od piersi.Poczekaliśmy na Dojdę w samochodzie, w pobliżu komendy.Miał pewne kłopoty techniczne, usiłował bowiem we wnętrzu pojazdu paść na kolana [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.— Istniała w rodzinie osoba, która autentycznie zginęła pod koniec wojny, ale to był krewny nie krewna.Chociaż… Nie.Nie miał dzieci, pomnik na grobie odpada…— Krewna, znaczy, zostaje?— Zostaje.Zapamiętaj sobie, to łatwe.Krewna należy do Goboli, a Dojda do siostry.I też nie musisz za dużo wiedzieć, bo to ja z nią rozmawiałam, a nie ty.— Dobra, to teraz ustalmy, co nam wychodzi i co robimy…O kolejności naszych dalszych działań zadecydowała milicja.Starszy sierżant MO znalazł nas w restauracji hotelowej, kiedy kończyliśmy śniadanie.Elegancko przeprosił, spytał o pozwolenie, usiadł przy stoliku i zaczął pytać.— Państwo może z Warszawy?Przyświadczyliśmy.— A dawno państwo przyjechali?Przyznaliśmy się, że wczoraj.— Wczoraj… A o jakiej porze?— Dokładnie o czternastej trzydzieści — odparłam samodzielnie.— A skąd? Znaczy, gdzie państwo przedtem byli?Zaczęłam się zastanawiać, o co mu może chodzić.Od początku byłam pewna, że o Gobolę i ten otwarty dom Piaskowskiego, musiał nas tam ktoś widzieć… Teraz nabrałam wątpliwości, jakąś dziwnie okrężną drogą zmierzał do celu.— Byliśmy w Wałbrzychu i przyjechaliśmy przez Złotoryję — powiedział Maciek.— Przez Złotoryję! — ucieszył się sierżant.— Piękna trasa.Żadnych przeszkód państwo nie mieli?— Owszem, mieliśmy — powiedziałam zgryźliwie.— Jeden objazd i jednego półgłówka.— Co proszę, słucham?— Półgłówka na motorze — uzupełnił Maciek.— Jak ktoś się upiera pompować dziurawą dętkę, to co on jest? Einstein?Sierżanta półgłówek zaciekawił wprost niebotycznie.Opisaliśmy ze szczegółami całe wydarzenie, podając dokładny czas oraz rysopis młodzieńca.Słuchał z szaloną uwagą.— Państwo zeznają to do protokółu?— Oczywiście.Dlaczego nie?— Możemy nawet zaraz — zaproponowałam.— Mam interes w waszej komendzie, załatwię go przy okazji i będzie z głowy.— Jaki interes?— A tam, taki drobiazg.To co, jedziemy?Pojechaliśmy.Złożyliśmy zeznania oddzielnie, ponownie opisując wysiłki chłopaka z junakiem.Zaczęłam przypuszczać, że może go ukradł.Kwestii Dojdy na razie jeszcze nie poruszałam, czekałam cierpliwie, aż skończą śledztwo.Dziwiło mnie tylko trochę, że w obliczu zbrodni zawracają sobie głowę takimi dyrdymałami.Podpisałam protokół i zostałam zaproszona do sąsiedniego pokoju.Siedziało tam pod ścianą trzech młodych ludzi, wśród nich zaś blada i zrozpaczona ofiara z szosy.Na mój widok smętne oblicze ofiary zmieniło wyraz i zapłonęło radosnym blaskiem, co z miejsca kazało mi zwątpić w kradzież.— O, to jest ten z szosy — powiedziałam, nie czekając na pytania, po czym powtórzyłam informację w bardziej oficjalnej formie.— Sądzę, że on mnie też poznaje.— O słodki Jezu… — powiedział pobożnie rozpromieniony młodzieniec.Operację powtórzono z Maćkiem, który również nie miał żadnych zaników pamięci.Uznałam, że wystarczy tej zabawy w zgaduj–zgadulę.— No dobrze, proszę panów — zwróciłam się do kierującego imprezą porucznika.— Wszystko pięknie, ale o co tu chodzi? Pogrążyliśmy tę podejrzaną niedojdę czy przeciwnie? Co on zrobił?— Nic właśnie — odparł bez najmniejszego oporu porucznik.— Państwo też nie mogą być podejrzani, bo tak się składa, że nasz pracownik przejeżdżał i widział przelotnie te ćwiczenia na szosie.Samochód, motor i trzy osoby.Żadna z tych osób nie mogła być sprawcą.— Czego sprawcą?!Porucznik najwidoczniej zapomniał, że w tej instytucji pytania zadaje tylko jedna strona, albo może spragniony był jakiejś odmiany, bo odpowiedział bez wahania.— Zabójstwa.Mamy tu zabójstwo i ten Wiśniewski sam się podłożył.— Jaki Wi… A, on się nazywa Wiśniewski?— Wiśniewski Leonard.Ale nie ma siły, spędził na tej szosie cały czas, przyjęty przez lekarza.Więcej pani nie powiem, śledztwo się dopiero zaczyna…Więcej usłyszeć nie musiałam.Przestałam mieć do niego jakiekolwiek interesy, przyszło mi jednakże do głowy, że konszachty z Dojdą mogą obudzić podejrzenia na nowo.Poprosiłam o chwilę rozmowy i poinformowałam go o zatroskanej siostrze, w którą już sama zaczynałam granitowo wierzyć.Uprzedziłam, że wykorzystam sytuację, wystąpię jako zbawczyni, a nie jako wtyczka rodziny.Porucznik przyjął komunikat do wiadomości i grzecznie odstawił mnie od piersi.Poczekaliśmy na Dojdę w samochodzie, w pobliżu komendy.Miał pewne kłopoty techniczne, usiłował bowiem we wnętrzu pojazdu paść na kolana [ Pobierz całość w formacie PDF ]