[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zmieszane głosy nastolatków.Srebrna barierka.trzystumetrowa przepaść, przestrzeń zalana słońcem.Zielone poletko kapusty i sałaty.Opalonych na brąz młodzieńców z motykami podglądają zza kanału ściekowego stare cioty.— Och, kochanie, ciekawe, czy nawożą to poletko ludzkim nawozem.Może niedługo to zrobią?Otwiera lornetkę teatralną wyłożoną macicą perłową — w słońcu lśni aztecka mozaika.Greccy młodzieńcy maszerują gęsiego z alabastrowymi czarami pełnymi gówna i opróżniają je do dołu w ziemi.Zakurzone topole kołyszą się w popołudniowym wietrze wśród ceglanych gmachów na Plaża de Toros.Drewniane kabiny wokół gorącego źródła.zrujnowane ściany w zagajniku.ławki wygładzone przez milion masturbujących się chłopców.Greccy chłopcy, biali jak marmur, pieprzą się jak psy w portyku wielkiej złotej świątyni.nagi mugwump gra na lutni.Idąc w czerwonym swetrze wzdłuż torów spotkałem Sammy'ego, syna dozorcy przystani, i dwóch Meksykanów.— Hej, chudzielcu, wyruchać cię?— Eee.aha.Meksykanin stawia Sammy'ego na czworakach na wytartym sienniku.Wokół tańczy murzyński chłopiec, wybijając rytm.Na jego różowego fiuta pada promyk słońca.Bolesny różowy wstyd na tle pastelowobłękitnego widnokręgu, gdzie ogromne żelazne płaskowyże zderzają się z druzgocącym niebem.— Wszystko w porządku! — krzyczy Bóg przez zardzewiały ładunek trzech tysięcy lat.Świeci zimowy księżyc.Szklarnię rozbija grad kryształowych czaszek.Amerykanka pozostawiła za sobą powiew trucizny na przyjęciu w Saint Louis.Staw pokryty zieloną rzęsą w zapuszczonym ogrodzie.Z wody powoli wynurza się ogromna żaba grająca na klawikordzie.Do baru wpada solubis i zaczyna czyścić buty świętego łojem z własnego nosa.Święty kopie go złośliwie w usta.Solubis krzyczy, odwraca się i sra świętemu na spodnie.Wybiega pędem na ulicę.Odprowadza go zamyślone spojrzenie alfonsa.Święty woła kierownika:— Jezu, Al, co za spelunkę prowadzisz! Moje nowiutkie ineksprymable!— Przepraszam, święty.Wymknął mi się.(Solubisi to najniższa kasta arabska, słynąca z podłości.Ekskluzywne kawiarnie mają własnych solubisów, którzy ruchają gości podczas posiłków — w ławach są w tym celu specjalne otwory.Ludzie marzący o totalnym upokorzeniu i poniżeniu — w dzisiejszych czasach jest takich bardzo wielu — pozwalają się gwałcić analnie bandzie solubisów.Słyszałem, że to coś wyjątkowego.Solubisi często stają się bogaci, aroganccy i tracą przyrodzoną podłość.Skąd się wzięli? Może to upadła kasta kapłańska? W pewnym sensie istotnie pełnią funkcję kapłanów, gdyż skupiają w sobie wszystkie ludzkie podłości).A.J.przechodzi przez rynek w czarnej pelerynie, z sępem na ramieniu.Staje koło stolika.— Fantastyczna historia o piętnastolatku z Los Angeles.Ojciec doszedł do wniosku, że powinien zerżnąć po raz pierwszy jakąś babę.Chłopiec leży na trawniku czytając komiks, a ojciec wychodzi z domu i powiada: “Masz dwadzieścia dolarów, synu.Chcę, żebyś poszedł do dobrej kurwy i zerżnął jej dupę".Jadą do burdelu, a ojciec mówi: “W porządku, synu.Reszta należy do ciebie.Zadzwoń do drzwi, a jak otworzy je kobieta, wyciągnij dwadzieścia dolarów i powiedz, że chcesz jej zerżnąć dupę".“W porządku, tato".Po kwadransie chłopiec wychodzi.“No i jak, synu, zerżnąłeś jej dupę?" “Tak.Ta rura otworzyła drzwi, a ja powiedziałem, że chcę jej zerżnąć dupę, i wcisnąłem do łapy dwudziestaka.Poszliśmy do mieszkania; rozebrała się.Otworzyłem nóż sprężynowy i zerżnąłem jej kawał dupy, a ona zaczęła wyć jak krowa.Musiałem ją uciszyć raz na zawsze".Pozostają tylko śmiejące się kości, wzgórza, poranny wiatr i daleki gwizd pociągu.Nigdy nie zapominamy o potrzebach naszych wyborców, skoro mieszkają w naszym mózgu.Kto potrafiłby rozwiązać umowę na dzierżawę synaps?Kolejny odcinek przygód Glema Snide'a:— Wchodzę do baru, a przy szynkwasie siedzi ta dziwka.“O Boże, chyba gdzieś ją już widziałem" — myślę.Więc z początku nie zwracam na nią uwagi, a później widzę, że pociera udami, zakłada sobie nogi na głowę, pochyla ją i masturbuje się penisem sterczącym z nosa.Nie mogłem pozostać na to obojętny.Iris — pół Chinka, pół Murzynka uzależniona od dihydroksyheroiny — szprycuje się co kwadrans, pozostawiając w ciele igły i pompki.Igły rdzewieją, a tu i ówdzie zarastają gładką zielonobrązową błoną.Na stole stoi samowar i dziesięciokilowy worek brązowego cukru.Nikt nigdy nie widział, by Iris jadła coś innego.Tylko przed strzałem słyszy, co się do niej mówi, i sama zaczyna mówić.Beznamiętnie wygłasza jakąś uwagę na temat własnej osoby:— Zacisnęła mi się odbytnica.— Z mojej cipy wypływa okropny zielony sok.Iris to jeden z tworów Benwaya.— Człowiek może się odżywiać wyłącznie cukrem, do licha.Wiem, że niektórzy z moich uczonych kolegów, usiłujący pomniejszyć znaczenie mojego genialnego osiągnięcia, utrzymują, iż potajemnie dodaję do cukru Iris witaminy i białka.Wzywam owych bezimiennych dupków, aby wypełzli ze swoich latryn i przeprowadzili na miejscu analizę chemiczną jej cukru i herbaty.Iris to zdrowa amerykańska cipa.Kategorycznie zaprzeczam, że odżywia się spermą.Korzystając z okazji stwierdzam, że jestem powszechnie szanowanym naukowcem, a nie szarlatanem, wariatem ani fałszywym cudotwórcą [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl