[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Chodźmy.Uczciwie zapracowaliśmy głowami na worek szczero­złotych monet.Oblicza wielmożów przysłuchujących się ulemom pojaśniały w sze­rokim uśmiechu.Radość wartkim nurtem przelata się w zatrwożone serca.Dobry chan.Wspaniałomyślny chan.Zadał co prawda trudne za­danie, ale podsunął też i sposób rozwiązania.Nie zwlekając w ślad za trzema ulemami ruszono hurmem do wyjścia.Jedynie Hodża Nasreddin nadal stał nieruchomo.Nie drgnął nawet z miejsca,Tymczasem władca dał nieznaczny znak ręką.Strażnicy momental­nie wysunęli do przodu ostrza zakrzywionych szabel.Skobel dostępu do drzwi został zamknięty.Nic nie rozumiejący tłum wielmożów zatrzy­mał się rozczarowany.Wtedy chan Kokandu zwrócił się do mędrca bucharskiego sterczące­go samotnie pod ścianą:- Ej, władco Osłakłapoucha, dlaczego nie pobiegłeś do wyjścia jak ci trzej zasuszeni ulemowie i te pozłacane półgłówki? Nie przyrosłeś chyba do posadzki?- Nie przyrosłem, panie sprawiedliwy - potwierdził Hodża.- A nie pobiegłem do drzwi, gdyż mniemam, że to jeszcze nie koniec zajęć na dzisiaj.Nie sądzę, aby ślepy przypadek był autorem usłyszanej przed chwilą historyjki.Wielce interesującej, przyznaję, lecz jak gdyby po­zbawionej właściwego zakończenia.Zagadka rozwiązana przestaje być wszakże zagadką.Czekam więc cierpliwie na ciąg dalszy.- I masz słuszność.Bo nie był to żaden przypadek.A czy domyś­lasz się, człowieku wędrujący na ośle skądś dokądś, co przez sło­wa tejże opowiastki chciałem przekazać ludziom tutaj zgromadzo­nym?- Przypuszczam, panie, że pragniesz wykazać - Hodża Nasreddin uśmiechnął się pod nosem - iż nie jesteś władcą głupszym od bagdadzkiego kalifa.- Oczywiście zgadłeś, wędrowcze - odrzekł chan Kokandu nie kry­jąc podziwu dla przebiegłości niezwykłego włóczęgi.- O to mi właśnie chodziło.Przygotowałem na dziś próbę, podobną nieco do opowiedzia­nej, lecz znacznie od niej roztropniejszą.Was wszystkich chcę poddać mojemu egzaminowi.Dzisiejszy wieczór, nie za chłodny, ale i nie za go­rący, jest doskonałą porą na sprawdzenie charakteru i wartości umysłu wśród dostojników pałacowych.A teraz, gdy poznaliście opowieść ułożoną przez kalifa z Bagdadu - ciągnął dalej chan, tym razem zwracając się już do wszystkich - za­znajcie również smaku mojej przypowieści.Bibliotekarzu, zaczynaj.Gacek wielkouchy ponownie dał trzy kroki do przodu i począł mleć słowa zagadkowej historii:- W pewnym rozkosznym pałacu pewnego uzbeckiego chana, na­miestnika samego Allacha na ziemi, w olbrzymiej sali zebrali się ludzie, wśród których byli i wielce przezorni mężowie, i sprytni jako lisy, i do­świadczeni, i myśleć potrafiący.I okazało się, że w dniu tym wszelkie przymioty ducha i umysłu liczyć się miały na wagę życia i śmierci.Albo­wiem wielki władca chanatu nie przy dwóch, jak w Bagdadzie, lecz przy siedmiu wyjściach wiodących z sali postawił aż czternastu strażników.Po dwóch przy każdym.Wojowników nie zwyczajnych, ale kłamiących zawsze lub zawsze prawdę mówiących.Jednakże nie wiadomo, ilu było przy drzwiach łgarzy, a ilu prawdomównych.Żaden ze strażników nie miał przecież napisane na czole, kim jest, oszustem czy tym drugim.Natomiast za ścianą, po tamtej stronie drzwi, stanęli oprawcy z pomoc­nikami dzierżącymi mocne sznury z pętlą.Tylko za jednymi drzwiami znajdował się nie kat, lecz dziewczyna, młoda Czerkieska o kibici strze­listego cyprysu i wdzięku gazeli.Oto nagrody czekające na mężczyzn.Albo kat, albo dziewczyna.Myślicie, że przy wyborze drzwi wszystko zależy od szczęścia? Nie, nie wszystko, albowiem wielki chan o sercu gołębim i rozumnej głowie - niechaj żyje wiecznie - w swojej niezmie­rzonej dobroci pozwolił ludziom chcącym opuścić komnatę, by zadali jedno pytanie któremukolwiek z czternastu strażników.Powtarzam, je­dno tylko pytanie.Oto wątek opowieści, której zakończenie sami musicie dziś tutaj dopisać.Człowieczek o uszach przypominających patelnie skończył opowias­tkę i znów cofnął się o trzy kroki [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl