[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie, w Gałązce Oliwnej będzie im się wydawało, że Victoria wyparowała.Dojdą być może, a na­wet na pewno, do wniosku, że nie żyje.Że błąkając się po pustyni, umarła z wyczerpania.Bardzo dobrze, niech sobie tak myślą.Niestety, Edward też tak będzie uważał.Dobrze mu tak! Długo się nie będzie martwił.Kiedy będą go zżerały wyrzuty sumienia, że kazał jej zaprzyjaźnić się z Catherine, ona się nagle pojawi, wróci do niego z zaświatów, tyle że nie brunetka, lecz blondynka.I natychmiast powróciło tajemnicze pytanie: dlaczego Oni (kim są - nie wiadomo) ufarbowali jej włosy? Musiał być jakiś powód, myślała Victoria, ale zupełnie nie potrafiła rozszyfrować tej zagadki.Wkrótce będzie miała czarne odrosty, to dopiero będzie widok.Dziewczyna ufarbowana na platynową blondynkę, która nie ma ani pudru, ani szmin­ki, czy może być gorsza sytuacja? “Nieważne - myślała -ważne, że żyję.I dlaczego miałabym się trochę nie roze­rwać? Chociaż przez tydzień?" Brać udział w ekspedycji ar­cheologicznej to naprawdę wielka frajda, bardzo ciekawe doświadczenie.Byle tylko wytrwać w roli do końca, byle się nie potknąć.Jej rola wcale nie była łatwa.We wszelkich rozmowach -o ludziach, stylach w architekturze, publikacjach, rodza­jach ceramiki - musiała się bardzo pilnować.Na szczęście osoba, która potrafi słuchać, jest zawsze cenna.Victoria by­ła doskonałym słuchaczem dla obu panów i całkiem łatwo podchwyciła ich słownictwo.Zaczęła, bardzo ostrożnie, stosować je w rozmowie.Kiedy była sama w domu, namiętnie czytała.Mieli tu doskonałą bibliotekę z publikacjami z dziedziny archeologii.Victoria szybko przyswajała ogólny zarys tematu.Nigdy by się nie spodziewała, że życie może być tak przyjemne.Poranna herbata w pokoju, potem wykopaliska; pomaganie Richardowi przy pracy z kamerą; dopasowywanie i skleja­nie ceramiki; obserwowanie ludzi przy pracy (jak zręcznie i delikatnie wybierali ziemię!); przysłuchiwanie się śpie­wom i śmiechom małych chłopców, którzy biegali z kosza­mi ziemi, by opróżnić je na hałdach.Opanowała poszcze­gólne okresy, pojęła różne poziomy kopania i zapoznała się z wynikami pracy z poprzedniego sezonu.Jednej rzeczy ba­ła się jak ognia: że pojawią się cmentarze.Nigdzie nie mo­gła się niczego doczytać o pracy antropologa! “Jeśli dokopiemy się do kości albo grobów - powiedziała do siebie -dostanę okropnego kataru, nie, lepiej ataku woreczka żół­ciowego i pójdę natychmiast do łóżka".Ale grobów ani śladu.Wyłaniały się natomiast pomału mury pałacu.Victoria była oczarowana.Na szczęście nie trafiła się okazja, by musiała zademonstrować swoje umie­jętności.Richard Baker wciąż przyglądał się jej badawczo, wyczu­wała jego cichy krytycyzm, ale był miły, przyjacielski i szczerze ubawiony jej entuzjazmem.- Dla kogoś, kto tak jak pani przyjeżdża prosto z Anglii, to zupełnie nowe rzeczy.Pamiętam moje wrażenia z pierwszej wyprawy.- Dawno to było? Uśmiechnął się.- Tak, dość dawno, piętnaście, nie, szesnaście lat temu.- Na pewno zna pan świetnie cały kraj.- Och, jeździłem też w inne miejsca.Do Syrii, do Iranu.- Mówi pan dobrze po arabsku.Gdyby był pan odpo­wiednio ubrany, czy mógłby pan uchodzić za Araba? Pokręcił głową.- Nie, to wymaga czasu.Chyba żaden Anglik nie może uchodzić za Araba, w każdym razie na dłuższą metę.- A Lawrence?- Lawrence nigdy nie podszywał się pod Araba.Nie, je­dyny znany mi człowiek, którego praktycznie nie można odróżnić od tubylca, urodził się w tej części świata.Jego oj­ciec był konsulem w Kaszgarze i gdzieś tam jeszcze.Jako dziecko mówił więc różnymi miejscowymi dialektami, przypuszczam, że i potem znał je dobrze.- Co się z nim stało?- Straciłem go z oczu, kiedy skończyliśmy szkołę.Byli­śmy szkolnymi kolegami.Przezywaliśmy go Fakir, bo po­trafił siedzieć całkowicie nieruchomo w jakimś dziwnym transie.Nie wiem, co teraz robi, chociaż się domyślam.- Nie widział go pan od czasów szkolnych?- To dziwne, ale spotkałem go niedawno, było to w Basrze.Wszystko razem niesamowita historia.- Dlaczego?- Nie poznałem go.Ubrany był jak Arab, kefia, strój w pasy, stara wojskowa kurtka.Trzymał bursztynowy róża­niec, taki, jaki oni często noszą przy sobie, i brzękał pacior­kami na ortodoksyjną modłę, tylko że był to kod wojskowy.Morse'a.Wybrzękał wiadomość dla mnie!- Co panu wystukał?- Najpierw moje imię, a właściwie przezwisko, potem swoje, a następnie ostrzeżenie, żeby uważać, bo szykują się kłopoty.- I były kłopoty?- Tak.Kiedy wstał i skierował się do drzwi, człowiek wy­glądający na cichego, banalnego komiwojażera wyciągnął rewolwer.Wytrąciłem mu go z ręki i Carmichael uciekł.- Carmichael?Spojrzał na nią zdumiony tonem jej głosu.- Tak się nazywa.Zna go pani?Victoria pomyślała: “Ale byłaby heca, gdybym powie­działa, że umarł w moim łóżku".- Tak - powiedziała wolno.- Znałam go [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl