[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Naraz Andrzeja ogar­nęła wielka radość.Poznał go po charakterystycznym kołyszącym się chodzie, po starym tyrolskim kapelu­siku z borsuczą kitką i suchej orlej twarzy.Nie mógł się mylić - był to Józef Galian, przewodnik z Zako­panego, jeden ze starej gwardii kurierów.Nie chcąc go zaskoczyć zbyt nagłym pojawieniem się, wyszedł ostrożnie zza głazu, uniósł rękę i skinął kilka razy.Góral spostrzegł go natychmiast.Zatrzymał się z czujną przezornością.Wpatrywał się weń długą chwilę.Potem odpowiedział lekkim skinieniem.Zbli­żali się do siebie wolno, jak gdyby wciąż jeszcze nie wierzyli w to niespodziewane spotkanie.Naraz Galian zatrzymał się i szeroko rozłożył ręce.- Andrzej, na mój dusiu! Z niebaś spod abo cie wiater przyniós!Padli sobie w objęcia i ściskali się długo i serdecznie.Potem Andrzej ujął Galiana za ramiona.Wpatrywał się ze łzami w oczach w jego grubo rzeźbioną, wychudłą twarz.- Skąd idziecie, Józefie?- Dyć z Peśtu.- Ja też.- Nie mogłeś mi wprzódzij powiedzieć, to by my pośli raze - żartował Góral.- Nie spotkaliście po drodze Władka z majorem Smygą?- Diabła haw spotkołek.Patrzyłek ino, coby mnie ziandary nie łapili.Mówię ci, Andrzej, takij drogi jesce nie miołek.- Wiem, bo ja już dwa razy szedłem.A w Buda­peszcie nie widzieliście Smygi?- Gdziesi się zagrzeboł jako świstok.- A Władka?- Mówili, ze śnim raze.Mnie juz posade wymówili.Gadali, co juz kurierów nie trza.Nawet "całuj psa w nos" nie powiedzieli.To jo se myślę: "Po co jo mom na Madziarach siedzieć? Wrócę do chałupy.Może jako do końca przecekom." A cóż ty sie o tego majora wypytujes?- Drań! - zaklął i usiadł obok ścieżki na kępie suchego jaferu.W milczeniu jął skubać kiść kosówki.Gó­ral przypatrywał mu się z niepokojem.- Co sie stało?- Nic.- szepnął, ale za chwilę krótkimi, rwącymi się zdaniami jął opowiadać, co go spotkało.- Wracam do Zakopanego - zakończył.- Gdy go złapię, to go za uszy zawlokę pod Turbacz albo.Albo go na miej­scu zarąbię, bo nie wiem, czy dłużej wytrzymam.Po­myślcie, Józefie, taki drań! Taki szubrawiec.Sucha twarz Górala stała się nagle posępna i groźna.Ciemne oczy błysnęły gniewnie.- Jo ci nie fcioł mówić.Ale jo o tym słysoł.Spotkołek w Peście Franka Kurasia.Opowiedzioł mi o tym.Major niegłupi.Rozgłosił, coś te dulary zabroł.Gadoł, co cie juz pod Turbacem sąd polowy na śmierść skazoł.Kie cie dzisiok obacyłek, myślołek, co ducha widzę.Andrzej żachnął się:- Mówię wam, że ja go zarąbię.Galian cmoknął zniecierpliwiony.- Wprzódzij go trza łapić.- Złapię go.Żebym miał kamienie gryźć, to go zła­pię.Galian uśmiechnął się z politowaniem.- Jedno ci gadom, ty sie ino nie siep, bo z siepania nic nie będzie.Jo stary, jo wim, jak i co.- Zdjął z ramion plecak, usiadł obok Andrzeja i z bocznej kie­szeni plecaka wyciągnął aluminiową manierkę.Jego czarne oczy błysnęły przebiegle.- Co sie bedzies tra­pił.Nic ci z tego.Napijemy sie.Mom jesce kapkę szürke-barata.Dobry.Spróbuj.- Nie będę pił - odsunął się gwałtownie.Galian pokiwał głową.- Na frasunek dobry trunek.Napij sie, zaroz ci lekcyj będzie.Dobre winko, po śtyry pengö za liter.Andrzej łyknął skąpo.Wino było łagodne, pachnące.- Nie żałuj se.Łyknij sporzyj.Andrzej łyknął jeszcze raz.Galian wziął od niego manierkę.Pił długo i łapczywie, po czym wytarł dłonią wilgotne wargi i roześmiał się:- Gadom ci, nie siep sie.Cy to świot sie końcy? Pockoj, on som do cie przydzie.Ino sie nie siep.W ży­ciu syćko piknie sie wyrównuje.Jo stary, jo wim, co gadom.- Przymrużył oczy i twarz jego nabrała nagle sępiej bystrości.- Jo wim, co gadom - powtórzył w zamyśleniu.- Roz my sie powadzili ze Staskiem Tomkowym.O jelenia nom posło.Kłusowali my raze, bo to beło jesce przed tamtą wojną, za austriackich casów.Poślimy w Brzeziny na jelenia.Zasadzili my sie pod łomami i cekomy.A tu na polanę jeleń wychodzi.Pikny był jeleń, stary.Stasek beł krewki, pirsy strze­lił, ale chybił.Przysam Panu Bogu, co chybił.Je­leń się ino zwyrtnął, wspion sie i do lasa.Wte jo strze­lił.Oko miołek dobre.Jeleń pod samą łopatkę dostoł! Zarył się ino kufą, fajtnął bez rogi i po nim.Ale kie przysło co do cego, to Stasek pedo: "Józuś, koligo, nie boc sie na mnie, alem jo go trefił"."Ba - gadom - dyś widzioł, com jo go trefił." I tak my sie zacyni wa­dzić.Mało co do bitki nie dosło.Ale jo se myślę: "Poc­koj, Stasiu, :w życiu syćko sie piknie wyrównuje".Podał Andrzejowi manierkę.- Pij, bracie, gadom ci, co w życiu syćko sie piknie wyrównuje.Przyśli my na polanę jako bracia, łoześli my sie, jako by my byli kozdy z insego świata.Pote my sie juz na sie nie patrzyli.Beło jakie wesele, to Stasek zaroz broł się do bitki.Ale jo sie nie siqpoł."Pockoj, Stasiu, pockoj, przydzie na nos cas." I przyseł.Roz Stasek - trza ci wiedzieć, co my oba w góry z gośćmi chodzili - dostoł jakiegosi pana i poseł śnim robić Żabiego Konia.Poseł, to dobrze.Siedzimy se na Dworcu Tatrzańskim, a tu telefon z Morskiego.Jakisi pqn z przewodnikiem ugrzęźli w ścianie na Żabim Ko­niu."Oj, Stasiu, przyseł na nos cas" - pomyślołek.Bieremy auto i w Morskie, aze sie kurzy.Idziemy pod Ża­biego.Mgła, dysc, świata nie widać.A w górze ktosi ino pojękuje.Mówię do Jędrka Mrówcy: "Jędruś, jo póde pirsy, bo mi sie widzi, co haw mój koliga." No i posłek [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl