[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- W porządku - odparł tamten i wskazał ręką drzwi.- Pani może tu zostać.Chcę tylko ciebie, Rittersdorf.Chodź, nie marnujmy czasu.Mamy przed sobą długą podróż.- Możesz się spytać Patty Weaver - powiedział Chuck, gdy wychodzili do hallu.Za jego plecami mężczyzna chrząknął.- Koniec tego gadania, Rittersdorf.Za dużo już było kręcenia.- Na przykład? - Chuck zatrzymał się, czując, jak po plecach przechodzą mu ciarki.- Na przykład twoje wstąpienie do organizacji jako szpieg CIA.Teraz już wiemy, po co potrzebna ci była praca scenarzysty telewizyjnego.Chciałeś zdobyć dowody przeciwko Bunny’emu.I jakie masz dowody? Widziałeś Alfańczyka; czy to zbrodnia?- Nie - odparł Chuck.- Do śmierci nie dadzą mu za to spokoju - rzekł mężczyzna z pistoletem.- Do diabła, od lat wiedzą, że Bunny mieszkał w Układzie Alfy.Wojna się skończyła.Oczywiście, że ma powiązania ekonomiczne z Alfą; który biznesmen ich nie ma? Ale on jest w kraju wielką figurą.Ludzie go znają.Powiem ci, co dostała CIA, gdy zdecydowała się go zgarnąć.To był pomysł z tym scenariuszem, gdzie symulakron CIA dokonuje morderstwa.Gliny wywnioskowały, że chce użyć swojego programu, by.Przed nimi w korytarzu pojawił się duży żółty kopczyk - ganimedejski galaretniak - blokujący im drogę.Wypłynął ze swojego mieszkadła.- Przepuść nas - powiedział mężczyzna z pistoletem.- Bardzo mi przykro - dotarły do Chucka myśli Lorda Runninga Clama - ale jestem przyjacielem pana Rittersdorfa i nie pozwolę, by pan go wyprowadził.Świsnął laserowy promień.Czerwony i cienki przeleciał obok Chucka i zniknął w ciele galaretniaka.Z rozdzierającym hałasem galaretniak spłonął, wysechł na czarną, inkrustowaną kroplę, która trzeszczała, wypalając podłogę korytarza.- Ruszaj - powiedział mężczyzna do Chucka.- On nie żyje - wykrztusił Chuck.Nie mógł w to uwierzyć.- Jest ich jeszcze paru - rzekł mężczyzna.- Na Ganimedzie.- Na jego mięsistej twarzy nie było śladu emocji, jedynie czujność.- Kiedy wejdziemy do windy, przyciśnij guzik na górę.Mój statek stoi na dachu.Co za nędzne lądowisko.Chuck, poruszając się jak automat, wszedł do windy.Mężczyzna z pistoletem podążył za nim i chwilę później byli na dachu; weszli w chłodną mglistą noc.- Powiedz mi, jak się nazywasz - odezwał się Chuck.- Tylko tyle.- Po co?- Żebym cię mógł odszukać.Za zabicie Lorda Runninga Clama.- Był pewien, że kiedyś, prędzej czy później, ich drogi skrzyżują się znowu.- Z przyjemnością się przedstawię - odparł mężczyzna, gdy wepchnął Chucka do zaparkowanego na dachu skoczka.Światła zabłysły, a turbina zaszumiała cicho.- Alf Cherigan - rzekł, gdy usiadł przy pulpicie sterowniczym.Chuck kiwnął głową.- Podoba ci się? Myślisz, że to ładne nazwisko?Chuck bez słowa gapił się przed siebie.- Przestałeś gadać - zauważył Cherigan.- To niedobrze, bo ty i ja będziemy zamknięci razem, dopóki nie dotrzemy do Luny, do Brahe City.- Sięgnął do włącznika automatycznego pilota.Pod nimi skoczek drgał i podskakiwał, ale nie wznosił się.- Zaczekaj tutaj - powiedział Cherigan i machnął laserem w kierunku Chucka.- Nie dotykaj żadnych przyrządów.- Otworzył właz skoczka i zirytowany wystawił głowę na zewnątrz, próbując w ciemności dostrzec, co zablokowało wznoszenie.- Do diabła! Zewnętrzny kanał tylnych.- Jego głos urwał się gwałtownie.Wskoczył z powrotem do wnętrza skoczka, a potem wypalił z lasera.Z ciemności nad dachem odpowiedziała mu wystrzelona skądś wiązka laserowa, wpadająca przez otwarty właz.Cherigan upuścił broń i runął w konwulsjach na podłogę kabiny.Wygiął się jak zranione zwierzę, z obwisłymi wargami i nieprzytomnymi oczami.Chuck schylił się, podniósł porzucony laser i wyjrzał w ciemność.To była Joan.Poszła za nimi i wjechała na dach ręcznie obsługiwaną zapasową windą.Chuck wyszedł chwiejnie ze skoczka i pomachał do niej ręką.Cherigan popełnił błąd.Nie powiedziano mu, że Joan jest uzbrojoną policjantką, nie tracącą głowy w trudnych sytuacjach.Nawet Chuckowi trudno było pojąć to, co stało się tak szybko.Najpierw strzeliła w system naprowadzający skoczka, a potem zabiła Alfa Cherigana.- Wysiadasz? - spytała Joan.- Mam nadzieję, że nic ci nie zrobiłam.- Nic mi nie jest - odparł Chuck.- Słuchaj - podeszła do włazu skoczka, przyglądając się skurczonemu czerwonemu kształtowi, który kiedyś był Alfem Cheriganem.- Mogę go sprowadzić z powrotem.Pamiętasz? Chcesz, żebym to zrobiła, Chuck?Zastanawiał się przez chwilę, a potem przypomniał sobie Lorda Runninga Clama.Potrząsnął przecząco głową.- Decyzja należy do ciebie - rzekła Joan.- Ja bym go zostawiła martwego.Nie lubię tego, ale rozumiem.- Co z Lordem.?- Chuck, dla niego nie mogę nic zrobić.Jest już za późno.Minęło więcej niż pięć minut.Mogłam zostać tam z nim albo przyjść z pomocą tobie.- Myślę, że byłoby lepiej, gdybyś.- Nie - przerwała stanowczo.- Postąpiłam właściwie, zaraz zobaczysz dlaczego.Czy masz szkło powiększające?- Nie, oczywiście, że nie - odparł zaskoczony.- Zobacz w skrzynce z narzędziami w skoczku, w szafce pod pulpitem sterowniczym.Są tam mikronarzędzia do naprawy zminiaturyzowanych części obwodów statku.Znajdziesz tam lupę.Posłusznie otworzył szafkę i zaczął w niej szperać.Chwilę później jego palce wyczuły jubilerską lupę.Wziął ją i wyszedł ze skoczka.- Wracamy na dół - powiedziała Joan.- Do Lorda Runninga Clama.Na miejscu oboje pochylili się nad kupką popiołu, która wcześniej była ich przyjacielem, ganimedejskim galaretniakiem.- Patrz przez lupę - poleciła Joan - i szukaj dokoła.Bardzo blisko, szczególnie pod spodem, między włóknami dywanu.- Po co?- Jego zarodki - wyjaśniła.- Czy miał szansę, by.? - spytał zaskoczony.- Ich sporyfikacja jest automatyczna; następuje w momencie, gdy zostaną zaatakowane.Mam nadzieję, że zadziałała natychmiastowo.Będą mikroskopijne, brązowe i okrągłe.Z lupą powinieneś łatwo je znaleźć, gołym okiem to oczywiście niemożliwe.Kiedy będziesz ich szukał, ja przygotuję kulturę.- Zniknęła w mieszkadle Chucka.Zawahał się, a potem ukląkł i na kolanach zaczął przeszukiwać dywan.Kiedy wróciła Joan, w zagłębieniu dłoni miał siedem drobnych kulek.Widziane pod lupą były gładkie, brązowe i połyskujące.Z całą pewnością zarodki.Znalazł je tuż obok miejsca, w którym leżały szczątki galaretniaka.- Potrzebuję ziemi - powiedziała Joan, przyglądając się, jak wsypuje zarodki do menzurki, którą znalazła w kuchni.- I wilgoci.I czasu.Musisz znaleźć co najmniej dwadzieścia, bo nie wszystkie przeżyją.W końcu na brudnym, mocno zużytym dywanie udało mu się znaleźć dwadzieścia pięć zarodków.Wsadził je do menzurki, a potem razem z Joan zjechali na najniższy poziom budynku i wyszli do ogrodu.W ciemności wygrzebali kilka garści ziemi i umieścili spulchnioną czarną glebę w naczyniu.Joan zrosiła ją kropelkami wody i uszczelniła pojemnik folią.- Na Ganimedzie - wyjaśniła - atmosfera jest ciepła i gęsta.To najlepsze, co mogę zrobić, by stworzyć właściwe warunki dla zarodków.Myślę, że się uda.Lord Running Clam mówił mi kiedyś, że w krytycznej sytuacji Ganimedejczycy potrafią skutecznie sporyfikować nawet na wolnym powietrzu Terry.Więc miejmy nadzieję.Wrócili razem z Chuckiem do budynku, niosąc ostrożnie naczynia.- Jak długo to potrwa? - zapytał.- Kiedy będziemy wiedzieli?- Nie jestem pewna.Od dwóch dni do miesiąca.Różnie bywa w zależności od fazy księżyca [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl