[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Poszliśmy z tą propozycją do szefa.Wysłuchał, zaaprobował, bez mała pobłogosławił.Dalszy ciąg rozmowy przebiegł następująco:— Zaraz — powiedziało któreś z nas.— A forsa?— A, tego to ja wam obiecać nie mogę — odparł szef.— Dobrze wiecie, że wam życzę jak najlepiej, ale na przeszeregowanie nie mam żadnego wpływu.— Co też pan mówi, kto ma mieć wpływ, jak nie pan.Zresztą, chodzi przecież o to, żeby pan przedstawił taki projekt w dyrekcji.Jeżeli mają odrobinę rozumu, powinni się zgodzić.— Jakże ja im mogę taki projekt przedstawić, zastanówcie się, co mówicie.Przecież w ten sposób wyraźnie daję do zrozumienia, że robicie mniej, niż byście mogli.Teraz nie możecie nadążyć, a potem co? Trzysta złotych będzie za was robiło?Irek zaczął tracić cierpliwość.— Za tę pensję to ja pracuję osiem godzin i ani chwili dłużej! A za podwyżkę mogę popracować po godzinach i ona też.Szef był również nie od macochy.— Pan pracuje nie osiem godzin, a cztery! Jakby pan pracował osiem, to by pan wszystko zdążył i jeszcze by panu mnóstwo czasu zostało!— Nie mogę, szlag mnie trafi! Na jakiej podstawie…?!!!— Cicho!!! — ryknęłam pełną piersią.— Zamknij się — dodałam łagodnie.— Chciałam zauważyć, że rozmawiamy prywatnie i nie ma tu po co wzajemnej mowy sobie sztukować.Prawnie— i wedle wszelkich norm jesteśmy nie tylko w porządku, ale mocno do przodu.Niech pan na chwilę przestanie być taki oficjalny i niech pan powie, czy nasza propozycja ma szansę powodzenia.Krótko i po męsku.Szef szybko wybuchał i szybko się uspokajał.— Moim prywatnym zdaniem, myśl jest dość rozsądna.Bierzcie się za robotę, a ja to spróbuję załatwić.To wszystko, co wam mogę obiecać.Więcej się ze zwierzchnika wydębić nie udało.Irek był zły i rozgoryczony.— Załatwi ci, zobaczysz jak własne ucho! Ale jak mi podwyżki nie dadzą, to ja robił nie będę, niech skonam, nie będę!Przewidział doskonale.Na jakim etapie nasza propozycja zdechła, nie umiem odgadnąć.Zgniewało nas to, daliśmy spokój dodatkowej robocie i zaczęliśmy grać w makao.Na stole leżały rozłożone rozliczenia materiałowe, Irek siedział koło mnie nad otwartą szufladą i w tej szufladzie rżnęliśmy w karty.Jeśli ktoś wchodził, zasuwaliśmy szufladę i wpatrywaliśmy się pilnie w formularze.Jak długo udawało nam się zachować spokój i obojętność, żadnych podejrzeń to wzbudzić nie mogło, niestety, obydwoje mieliśmy namiętność do hazardu, graliśmy z całej duszy i z całego serca i rychło zaczęliśmy prezentować widok niepokojący.Czerwoni na gębach, w wypiekach, rozczochrani, z błędnym wzrokiem, na każdego wchodzącego patrzyliśmy z nienawiścią i ciężko było uwierzyć, że do tego stopnia miotają nami ilości futryn drzwiowych.Nikomu nie przyszło do głowy, że możemy grać w karty, rozpowszechniło się zatem przekonanie o początkach dużego romansu.Pierwszy zwrócił na to naszą uwagę majster Józef.Wszedł w środku pasjonującej rozgrywki i usiadł za stołem.Gruby, czerwony, lśniący, przyglądał nam się wzrokiem pełnym życzliwego zaciekawienia.Patrzyliśmy na niego przez chwilę w milczeniu, potem spojrzeliśmy na siebie i Irek powiedział:— Przy Józefie można, to porządny człowiek.Wal, dziesiątka treflowa do ciebie!I otworzył szufladę.Józefowi okrągła twarz nagle się wydłużyła.— O mój Boże! — powiedział ze zdumieniem i głębokim żalem.— Ja myślałem, że oni się całują, a oni w karty grają…!Makao to było jeszcze nic, krew nam się rozpaliła na dobre dopiero przy pokerze.Graliśmy, posługując się zapałkami, i poprzegrywaliśmy do siebie wzajemnie astronomiczne sumy.Przy makao byliśmy jeszcze zdolni do tego, żeby po czyimś wejściu mówić:— Cementu dziewięć tysięcy trzysta osiemdziesiąt cztery kilogramy.Zapisałeś?— Tak, teraz podaj mi drewno.Deski dwadzieścia pięć milimetrów.Podawałam, mówiąc byle jaką liczbę, a Irek ją pieczołowicie zapisywał na czymkolwiek.Skutek to miało okropny.Kiedy autentycznie kończyliśmy rozliczenia materiałowe, zginęło nam sto trzydzieści cztery metry sześcienne wapna.Z magazynu wyszło, a nigdzie nie zostało zużyte.Trudno rąbnąć ukradkiem sześćdziesiąt wywrotek wapna, więc co się z nim mogło stać? Umęczyliśmy się jak dzikie osły, zanim wyszło na jaw, że te sto trzydzieści cztery metry Irek zapisał, grając w makao.Przy pokerze nie byliśmy już zdolni do niczego i przekonanie o naszym romansie ugruntowało się powszechnie.Irek niepokoił się tylko trochę, czy nie dostanie od mojego męża po pysku, ale mój mąż był wtajemniczony w detale mojej pracy i nie żywił takich głupich zamiarów.Nie skorzystawszy z naszej sensownej propozycji, przedsiębiorstwo wykosztowało się i dołożyło nam pomocnika.Ciągle jeszcze działo się to przed Maryśką.Pomocnik, inżynier imieniem Bohdan, przyjść do pracy przyszedł, ale zapału do pracy nie wykazywał.Nie przejawiał nawet najmniejszego nią zainteresowania.Irek usiłował wtrynić mu pawilon, Bohdan był uprzejmy, nie protestował, przyjmował wszelkie informacje, rozłożył nawet przed sobą rysunki i na tym się skończyło.Siedział nad tymi rysunkami, w zamyśleniu patrzył w okno i pukał ołówkiem w stół.Nie ma w tym żadnej przenośni ani żadnej przesady, godzinami obracał ołówek w palcach i pukał raz jednym końcem, raz drugim, nawet dość rytmicznie, całkowicie zadowalając się tym jednym zajęciem.Odrywał się od niego wyłącznie w celu przeprowadzania tajemniczych rozmów telefonicznych oraz wychodzenia na miasto, niewątpliwie dla załatwienia interesów.Pawilon policzył Irek w ostatniej chwili i w szaleńczym pośpiechu, Bohdan go palcem nie tknął.Irka szlag trafił straszny.— Powiedz mi — spytał ze złością — z jakiej racji ja mam robić, a on nie, kiedy on ma o trzysta złotych więcej ode mnie? Ja mam tego dość! On nie robi, to i ja nie będę robił! Za idiotę mnie mają, no to ja im pokażę idiotę!— On ma smykałkę do interesów, a ty nie — wyjaśniłam mu grzecznie.Bardzo szybko wykryliśmy, że Bohdan zajmuje się po prostu geszeftami, a w pracy ma metę z telefonem i od razu wciągnęliśmy go do gry w kości, co było szalonym błędem.Kości należały do mnie, nie fałszowałam ich z całą pewnością, on zaś raz za razem wyrzucał po pięć szóstek, chichocząc przy tym szatańsko.Irek wpadł w furię i zapłonął do niego dziką nienawiścią.Przyczyna tego szaleńczego fartu wyszła na jaw po pewnym czasie, a odkrycia dokonała Bożenka.Przyleciała w czasie nieobecności Bohdana i powiedziała:— Słuchajcie no, kochane towarzystwo.Do tego waszego Bohdana przylazł kumpel.Widzieliście go?Spojrzeliśmy na siebie i potrząsnęliśmy głowami.— Zajrzał tu, ale nie zwróciłam uwagi — odparłam.— A co? — spytał Irek.— Jakiś niezwykły kumpel?— Zwykły, nie zwykły, mnie on się wydaje podejrzany.Rzęs ma taki, że o futryny zaczepia, i jak szedł, to się tak przeginał w kibici.Przeszła się po pokoju i zademonstrowała to przeginanie.Przyglądaliśmy się jej z zaciekawieniem.— Kiedyś widziałam jednego, który był, za przeproszeniem, pederastą — ciągnęła.— I wyobraźcie sobie, przeginał się kropka w kropkę tak samo!— Co ty powiesz? — zdziwiłam się.— Myślisz, że on tego?— Nie tylko myślę, ale nawet jestem pewna.— Do diabła! — wrzasnął nagle Irek [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl