[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W plenerze, w górach, przy generalnym sprzątaniu i skakaniu po drabinkach, gdybympracowała, na przykład, na budowie, zapewne nosiłabym je codziennie, w palestrze nie.Superspodniumów nie miałam wcale, posiadałam jedną jedyną wieczorowo-wizyto-41 wą sukienkę, z czarnego weluru, rozszywaną subtelnie srebrną koronką.Odkupiłam jąprzed trzema laty od sędziny Klęskiej, która nabyła arcydzieło na wyprzedaży w Paryżuprzy okazji urlopu we Francji, po czym utyła tak, że na ów strój mogła tylko patrzeć.Teżnie opływała w dostatki, sprzedała mi ją zatem, rzewnie płacząc, po cenie kosztu, i byłato jedyna moja galowa oprawa.Po czym od pani mecenas Strążek dowiedziałam się, iż w tej właśnie kiecce zadawa-łam szyku na imprezie w kasynie hotelu Marriott.W życiu nie byłam w kasynie, nie zło-żyło się jakoś, nie ten poziom służbowy, żebym miała odwiedzać kasyna w zawodowychcelach.Okazało się, że byłam, zachowałam się skandalicznie, groziłam stanowiskiem,rzecz jasna na bani, w dodatku w towarzystwie podejrzanego mafioza.Już zaczęłam być uczulona na te rzeczy, zastanowiłam się zatem, kiedy naprawdę by-łam tak ubrana i kto mógł mnie widzieć.A proszę, liczne grono, przed dwoma laty, par-ty w szwedzkiej ambasadzie, urządzone na cześć powstania polskiej filii, gdzie należałobyć z żonami.Zatem, jako żona, towarzyszyłam mężowi.Już widzę tę szwedzką amba-sadorową, która podgląda moje stroje.!Wariactwo jakieś czy co.?A, nie, przepraszam, ubrałam się w to jeszcze raz na dziesiątą rocznicę ślubu mojejdalekiej kuzynki, poślubionej reżyserowi telewizyjnemu, uroczystość odbyła się w Eu-ropejskim, szał ciał, uprzęży i firmamentu, i byłam tam sama.Bez męża, który aku-rat; pojechał do Szwecji.Kiedyż to było, na Boga.? W zeszłym roku na wiosnę, przedośmioma miesiącami!No a teraz na imprezie w Marriotcie.i oczywiście w tej właśnie kiecy, czarny welur,rozszywany srebrnymi koronkami, nie sposób się pomylić, w dodatku z czarną klamrą,typu grzebień hiszpański, we włosach.Owszem miałam taką.Nie wierząc własnym uszom i przestając wierzyć samej sobie, bo może naprawdęmiewam rozdwojenia jazni, rzuciłam się sprawdzać.Kiecka wisiała na wieszaku, klam-ra leżała w szufladzie, nikt mi tego nie ukradł.Jeśli ktoś chciał udawać mnie, czego jużbyłam prawie pewna, musiał się niezle wysilić, żeby sprokurować identyczne odzie-nie.Kostium, garsonka, uniformy służbowe, to jeszcze nic, łatwo dostać coś podobnego,ale ten welur z koronkami i klamra.? Należało chyba uszyć specjalnie, bo jak inaczej?Czyli, należało mnie widzieć i zapamiętać.Pod karą śmierci nie zdołałabym sobie przypomnieć wszystkich gości na obu tychprzyjęciach!Tajemnicza akcja wciąż nie stanowiła dla mnie sedna życia, aczkolwiek zaczynałamnie irytować, szczególnie, iż coraz więcej sygnałów miałam w pracy.Ponownie we-zwał mnie szef, tym razem na rozmowę osobistą. Sama się pani doskonale orientuje, jak traktujemy anonimy  rzekł sucho. Alewszystko ma swoje granice, a ilość, niestety, przechodzi w jakość.Może pani nie wie, alena pani temat dostałem siedemnasty.42  Anonim.? Anonim.Ze szczegółami tak ścisłymi, że przykro mi bardzo, ale muszę to z paniąwyjaśnić.Co pani robiła w piątek, dziewiętnastego lutego, to znaczy tydzień temu?Zastanowiłam się, spojrzałam na niego, możliwie potępiająco i z wyrzutem, i wycią-gnęłam kalendarzyk. O której godzinie?  spytałam tak służbowo, jak tylko zdołałam. Powiedzmy. rzucił okiem na papier przed sobą. Pomiędzy szesnastą a dzie-więtnastą trzydzieści.Popatrzyłam w kalendarzyk.Cholera.Wyznaczona na czternastą sesja w dzielnico-wej skończyła się, o ile pamiętam, o piętnastej dwadzieścia z powodu niestawienia siędwóch świadków, z których jeden przysłał zwolnienie lekarskie, a drugi zwyczajnie nieprzyszedł, i zastanawiałam się, czy następnym razem nie doprowadzić go przemocą.Do uśmiechniętej śmierci sędzia nie zakończy tej sprawy bez świadków! Przez następ-ną godzinę kłóciłam się ze wszystkimi, z sędzią, z policją, z adwokatem, z przyzwoitymczłowiekiem, świadkiem, który stawiał się na każde wezwanie i miał tego po dziurkiw nosie, czemu nie mogłam się dziwić.Zaraz, to już musiała być szesnasta dwadzieścia.Twardo pisałam potem właściwy wniosek, była, powiedzmy, szesnasta czterdzieści pięć.No dobrze, a co potem.?Wysiliłam pamięć.A, prawda, uznałam, że mogę, jak człowiek, wrócić do domu.Piątek.Jasne, zrobiłam zakupy, w czasie weekendu oni musieli coś jeść, karmienie ro-dziny należało do mnie.Gdzie ja.A, w Billi! Nie patrzyłam na zegarek, ale z doświad-czenia wiedziałam, że w piątek, w Billi, musiało to potrwać około godziny, może odro-binę mniej, ale nie, była kolejka przy kasie.Pamiętałam to, bo wtedy właśnie postano-wiłam sobie robić zakupy inaczej, gdzie indziej, kiedy indziej, bodaj o szóstej rano, czyja wiem, w poniedziałki może.? Ale nie, wtedy nie ma towaru, dopiero we wtorek.Zgadza się, postanowiłam robić je we wtorek.Ale skoro takie pomysły się we mnie zalęgły, musiało to trwać długo.No dobrze, wy-szłam z Billi, przejazd trzeba liczyć, o osiemnastej W domu znalazłam się o osiemna-stej trzydzieści, korki, żeby je szlag trafił, dzieci już były, pani Jadzia przyprowadziłaje, jak sądzę, normalnie, o piątej.Moje dzieci przywykły już do samodzielności, możli-we nawet, że sześcioletnia Agatka wykazywała więcej dorosłości niż ośmioletni Piotruś,obiad zjadły wcześniej, bawiły się normalnie, żadnych ekscesów nie spowodowały, bo tobym pamiętała.Moment, ale z tego wynika, że Stefan powinien już być w domu alboza chwilę wrócić, inaczej pani Jadzia zostałaby z nimi.A, nie, to ja miałam wrócić! Noi wróciłam, ale spózniona o Billę.Potem już nigdzie nie wychodziłam.Wszystko to, wpatrzona w kalendarzyk, przekazałam szefowi.Pochrząkał sobie trochę, jakiś bardzo zdegustowany [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl