Pokrewne
- Strona Główna
- Chmielowski Benedykt Nowe Ateny (2)
- Chmielowski Benedykt Nowe Ateny
- chmielowski benedykt nowe ateny (3)
- Chmielewska Wiekszy kawalek swiata
- J. Chmielewska Wielkie zaslugi
- J. Chmielewska Florencja, corka
- J.Chmielewska Skarby
- Chruszczewski Czeslaw Fenomen kosmosu (2)
- Michał Bałudzki Dom otwarty
- rola piesni i poezji w zyciu na (3)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- pozycb.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kazała się od tego trzymać z daleka.To co?— No jak to co, to ja nie wiem…Pawełek ostrzeżenie potraktował wzgardliwie.— A czy ja mu się muszę rzucać na szyję? Możemy go oglądać z daleka, jakby co, to nawet przez lornetkę.To po pierwsze, a po drugie, ona mogła trochę przesadzać, bo była zdenerwowana.Chyba ten Barański nie gryzie?Janeczka doznała nagle przypływu natchnienia.— Mnóstwo rzeczy przychodzi mi razem do głowy — oznajmiła, przechylając się do tyłu na krześle.— Po pierwsze, owszem.Barańskiego trzeba obejrzeć czym prędzej, ale z daleka, tak, żeby nas nie widział.Wymyśl jakiś sposób.A po drugie, trzeba koniecznie powiedzieć pani Piekarskiej o tej zamianie Okularnika.Niech robi co chce, ale niech dopadnie tych znaczków i sprawdzi, co tam jest, żeby on już nie mógł zamienić na nic innego.Czekaj, jeszcze mam po trzecie.Czesia trzeba do niej dopuścić i zobaczyć, co będzie załatwiał…— Nic nie będzie załatwiał, tylko jej nawciska kitu, a załatwiał będzie Fajksat.— Nie szkodzi.Chcę wiedzieć, jakiego kitu.Trzeba uprzedzić panią Piekarską, żeby miała oczy w głowie.I to też czym prędzej, bo może Czesio już tam jedzie.— W tej chwili to może nie, bo jest prawie wpół do dziesiątej, pani Piekarska na kolację na pewno go nie zaprosiła.Ale w ogóle fakt, że trzeba z gazem.Jak robimy?— Pojedziemy zaraz jutro.W oba miejsca.— Razem?— A co…?— Nie damy rady.Ta szkoła niemożliwie przeszkadza, ja mogę zacząć dopiero po czwartej.A wieczorem musimy być na lotnisku.— O Boże, zapomniałam o lotnisku…! No dobrze, to ja pojadę do pani Piekarskiej…— A ja zaraz po zajęciach praktycznych na Bonifacego.I wezmę psa.Panią Piekarską już zna, a Barańskiego trzeba mu pokazać.— I wieczorem spotkamy się na lotnisku…* * *Wolnym krokiem Pawełek obszedł dwie strony narożnej działki i zaczął się przymierzać do pozostałych dwóch.Jedna z przyległych posesji była ogrodzona, druga bezproblemowo dostępna, stanowczo jednak wolał tę ogrodzoną.Przeleźć przez siatkę, żadna sztuka, lepiej byłoby jednakże, żeby go nikt przy tym nie widział.Działka bez ogrodzenia była prawie pusta, niczym nie osłonięta i przełażenie odbywałoby się jak na patelni, tę drugą natomiast porastały liczne krzewy i drzewa, tworzące doskonałe kryjówki.W dodatku zauważone wcześniej budy stały tuż przy jej ogrodzeniu i w razie czego ułatwiłyby sprawę.Czyli najpierw dostać się tam, a potem przez te budy tu…Rozważał na razie kwestię czysto teoretycznie, nie zamierzał się bowiem nigdzie wdzierać.Zasadniczym jego celem było doczekanie się na powrót, ewentualnie wyjście z domu właściciela willi, owego piekielnego Barańskiego.Wewnątrz domu ktoś siedział, o czym świadczyło uchylone okno i paląca się gdzieś w głębi lampa.Zaczynało się zmierzchać i Pawełek miał nadzieję, że przy wychodzeniu z domu właściciel zapali dodatkowe światło, może takie nad drzwiami, inaczej bowiem w zapadającym mroku nie mógłby go wcale zobaczyć.No, zobaczyć owszem, ale nie przyjrzeć mu się.Latarnie na ulicy stały, ale z tych najbliższych akurat nie paliła się żadna.Sterczał tu już całe wieki, zrobiło się ciemno, poza tym nie działo się nic.Chaber wykazywał anielską cierpliwość.Pawełek przeciwnie, tracił ją do reszty.Posępnie myślał, że ten Barański może na przykład jadać w restauracjach i do domu wracać po północy.Może być inwalidą i nie wychodzić wcale, a ze znajomymi porozumiewać się przez telefon.Może wychodzić i wracać tylko rano, kiedy oni są uwiązani w szkole, a potem już tkwić nieruchomo w środku i oglądać przez lupę bezcenne, ukradzione przed laty znaczki.Może, obrzydliwiec, wszystko, a to wszystko jest akurat całkowicie sprzeczne z jego, Pawełka, potrzebami.Konieczność przedostania się na teren posesji i popatrzenia do wnętrza budynku przez którekolwiek okno jawiła się coraz wyraźniej.Z irytacją Pawełek pomyślał, że trzeba to było zrobić od razu, bo teraz przeszkodzi mu lotnisko, lada chwila będzie musiał tam jechać, nie osiągnąwszy żadnego rezultatu.Na wszelki wypadek przeszedł dalej i zbadał trzecią kolejną działkę, następną za tą ogrodzoną.Była niezła.Niskie, ozdobne sztachetki na ceglanym murku pozwalały się pokonać prawie jednym krokiem, siatka od strony sąsiada też wyglądała dobrze, na kawałku zastępował ją zwyczajny drut… Tak, w razie potrzeby przejść tędy, potem pod drutem, potem przez siatkę z drugiej strony i przez te budy…Sprawdzał właśnie, czy rosnący w narożniku krzak stanowi dostateczną osłonę, kiedy dopadł go nagle pozostawiony na posterunku Chaber.Okazywał lekkie, ale wyraźne napięcie, pisnął cichutko, nagląco, zawrócił w miejscu i pobiegłz powrotem, oglądając się, czy Pawełek za nim podąża.Pawełek nie zwlekał, popędził wielkimi susami, starając się biec na palcach i broń Boże nie tupać.Zdążył prawie w ostatniej chwili.Przed domem Barańskiego stał samochód, a Okularnik właśnie zamykał drzwiczki.Pawełek powstrzymał triumfalne sapnięcie, cofnął się za narożnik ogrodzenia, przykucnął i wyjrzał.Okularnik zadzwonił do furtki, usłyszał brzęczyk, pchnął furtkę i wszedł do środka.Drzwi otworzyły się przed nim, padło z nich światło, być może ktoś się tam ukazał, ale Pawełek ze swego miejsca nie mógł go dojrzeć.Poczuł głębokie niezadowolenie, możliwe, że był to właśnie Barański, sam stworzył szansę oglądania… A on tu.jak kretyn, utkwił za narożnikiem, zamiast patrzeć na przykład z drugiej strony ulicy [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.Kazała się od tego trzymać z daleka.To co?— No jak to co, to ja nie wiem…Pawełek ostrzeżenie potraktował wzgardliwie.— A czy ja mu się muszę rzucać na szyję? Możemy go oglądać z daleka, jakby co, to nawet przez lornetkę.To po pierwsze, a po drugie, ona mogła trochę przesadzać, bo była zdenerwowana.Chyba ten Barański nie gryzie?Janeczka doznała nagle przypływu natchnienia.— Mnóstwo rzeczy przychodzi mi razem do głowy — oznajmiła, przechylając się do tyłu na krześle.— Po pierwsze, owszem.Barańskiego trzeba obejrzeć czym prędzej, ale z daleka, tak, żeby nas nie widział.Wymyśl jakiś sposób.A po drugie, trzeba koniecznie powiedzieć pani Piekarskiej o tej zamianie Okularnika.Niech robi co chce, ale niech dopadnie tych znaczków i sprawdzi, co tam jest, żeby on już nie mógł zamienić na nic innego.Czekaj, jeszcze mam po trzecie.Czesia trzeba do niej dopuścić i zobaczyć, co będzie załatwiał…— Nic nie będzie załatwiał, tylko jej nawciska kitu, a załatwiał będzie Fajksat.— Nie szkodzi.Chcę wiedzieć, jakiego kitu.Trzeba uprzedzić panią Piekarską, żeby miała oczy w głowie.I to też czym prędzej, bo może Czesio już tam jedzie.— W tej chwili to może nie, bo jest prawie wpół do dziesiątej, pani Piekarska na kolację na pewno go nie zaprosiła.Ale w ogóle fakt, że trzeba z gazem.Jak robimy?— Pojedziemy zaraz jutro.W oba miejsca.— Razem?— A co…?— Nie damy rady.Ta szkoła niemożliwie przeszkadza, ja mogę zacząć dopiero po czwartej.A wieczorem musimy być na lotnisku.— O Boże, zapomniałam o lotnisku…! No dobrze, to ja pojadę do pani Piekarskiej…— A ja zaraz po zajęciach praktycznych na Bonifacego.I wezmę psa.Panią Piekarską już zna, a Barańskiego trzeba mu pokazać.— I wieczorem spotkamy się na lotnisku…* * *Wolnym krokiem Pawełek obszedł dwie strony narożnej działki i zaczął się przymierzać do pozostałych dwóch.Jedna z przyległych posesji była ogrodzona, druga bezproblemowo dostępna, stanowczo jednak wolał tę ogrodzoną.Przeleźć przez siatkę, żadna sztuka, lepiej byłoby jednakże, żeby go nikt przy tym nie widział.Działka bez ogrodzenia była prawie pusta, niczym nie osłonięta i przełażenie odbywałoby się jak na patelni, tę drugą natomiast porastały liczne krzewy i drzewa, tworzące doskonałe kryjówki.W dodatku zauważone wcześniej budy stały tuż przy jej ogrodzeniu i w razie czego ułatwiłyby sprawę.Czyli najpierw dostać się tam, a potem przez te budy tu…Rozważał na razie kwestię czysto teoretycznie, nie zamierzał się bowiem nigdzie wdzierać.Zasadniczym jego celem było doczekanie się na powrót, ewentualnie wyjście z domu właściciela willi, owego piekielnego Barańskiego.Wewnątrz domu ktoś siedział, o czym świadczyło uchylone okno i paląca się gdzieś w głębi lampa.Zaczynało się zmierzchać i Pawełek miał nadzieję, że przy wychodzeniu z domu właściciel zapali dodatkowe światło, może takie nad drzwiami, inaczej bowiem w zapadającym mroku nie mógłby go wcale zobaczyć.No, zobaczyć owszem, ale nie przyjrzeć mu się.Latarnie na ulicy stały, ale z tych najbliższych akurat nie paliła się żadna.Sterczał tu już całe wieki, zrobiło się ciemno, poza tym nie działo się nic.Chaber wykazywał anielską cierpliwość.Pawełek przeciwnie, tracił ją do reszty.Posępnie myślał, że ten Barański może na przykład jadać w restauracjach i do domu wracać po północy.Może być inwalidą i nie wychodzić wcale, a ze znajomymi porozumiewać się przez telefon.Może wychodzić i wracać tylko rano, kiedy oni są uwiązani w szkole, a potem już tkwić nieruchomo w środku i oglądać przez lupę bezcenne, ukradzione przed laty znaczki.Może, obrzydliwiec, wszystko, a to wszystko jest akurat całkowicie sprzeczne z jego, Pawełka, potrzebami.Konieczność przedostania się na teren posesji i popatrzenia do wnętrza budynku przez którekolwiek okno jawiła się coraz wyraźniej.Z irytacją Pawełek pomyślał, że trzeba to było zrobić od razu, bo teraz przeszkodzi mu lotnisko, lada chwila będzie musiał tam jechać, nie osiągnąwszy żadnego rezultatu.Na wszelki wypadek przeszedł dalej i zbadał trzecią kolejną działkę, następną za tą ogrodzoną.Była niezła.Niskie, ozdobne sztachetki na ceglanym murku pozwalały się pokonać prawie jednym krokiem, siatka od strony sąsiada też wyglądała dobrze, na kawałku zastępował ją zwyczajny drut… Tak, w razie potrzeby przejść tędy, potem pod drutem, potem przez siatkę z drugiej strony i przez te budy…Sprawdzał właśnie, czy rosnący w narożniku krzak stanowi dostateczną osłonę, kiedy dopadł go nagle pozostawiony na posterunku Chaber.Okazywał lekkie, ale wyraźne napięcie, pisnął cichutko, nagląco, zawrócił w miejscu i pobiegłz powrotem, oglądając się, czy Pawełek za nim podąża.Pawełek nie zwlekał, popędził wielkimi susami, starając się biec na palcach i broń Boże nie tupać.Zdążył prawie w ostatniej chwili.Przed domem Barańskiego stał samochód, a Okularnik właśnie zamykał drzwiczki.Pawełek powstrzymał triumfalne sapnięcie, cofnął się za narożnik ogrodzenia, przykucnął i wyjrzał.Okularnik zadzwonił do furtki, usłyszał brzęczyk, pchnął furtkę i wszedł do środka.Drzwi otworzyły się przed nim, padło z nich światło, być może ktoś się tam ukazał, ale Pawełek ze swego miejsca nie mógł go dojrzeć.Poczuł głębokie niezadowolenie, możliwe, że był to właśnie Barański, sam stworzył szansę oglądania… A on tu.jak kretyn, utkwił za narożnikiem, zamiast patrzeć na przykład z drugiej strony ulicy [ Pobierz całość w formacie PDF ]