Pokrewne
- Strona Główna
- Chmielowski Benedykt Nowe Ateny (2)
- Chmielowski Benedykt Nowe Ateny
- chmielowski benedykt nowe ateny (3)
- Chmielewska Wiekszy kawalek swiata
- J. Chmielewska Wielkie zaslugi
- J. Chmielewska Florencja, corka
- J.Chmielewska Skarby
- Andy McNab Kryptonim Bravo Two Zero
- Eating Disorders Mario Maj, KathrineJuan Jose Lopez Ibor, Norman Sartorius
- R02B (3)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- wrobelek.opx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Atmosfera wyraźnie zelżała.Po bliższym obejrzeniu stosik kości stracił swoje makabryczne oblicze.Na trupią czaszkę przestano zwracać uwagę.- Nie wiem, kto tu żarł żeberka i gicz, ale efekt jest bardzo dobry - powiedział Karolek z zapałem.- Jakby co, to czaszkę można zostawić i opowiadać, że tu właśnie znaleziono szkielet żony.Albo jakiegoś więźnia.Patrzcie, nawet jakieś żelaza leżą.Więzień umarł z głodu przykuty do ściany.- Te żelaza też dziwne - powiedział Janusz podejrzliwie.- Według mnie to jest zwyczajny szlakbor.Jeszcze nie słyszałem, żeby kto więźniów przykuwał szlakborem.- Nie bądź drobiazgowy - powiedziała stanowczo Barbara.- Karol ma rację; przy okazji stworzymy legendę zamku.Jasne, że żona i więzień i nie ważcie się twierdzić inaczej! Idziemy dalej.Którędy? Z komnatki prowadziły dwa wyjścia.Po krótkich poszukiwaniach odnaleziono na ścianie wskazujące kierunek strzały.Korytarz zakręcił pod kątem prostym i cały zespół znów stanął, zaskoczony następnym widokiem.Wzdłuż korytarza szła gruba, żeliwna rura, ginąca w ścianie.- Wszystko rozumiem - powiedział Janusz z mieszaniną niesmaku i satysfakcji.- To jest ten przewód wod-kanu, który leci aż do zamku.Zdaje się, że odmówiliśmy stanowczo szukania tego w terenie.Budząca niesmak członków zespołu rura towarzyszyła im w drodze dość długo.W pobliżu środka ziemi oddaliła się w lewo, zespół zaś ruszył w prawo.Miłe dotychczas, wygodne, stosunkowo obszerne i suche lochy zmieniły nagle swój charakter i przekształciły się niepokojąco w nierównomiernie ciasny korytarz.- Do tej pory to było wszystko dobrze - wystękał ponuro Janusz, przełażąc na czworakach przez tajemniczy zwał skamieniałej ziemi.- Zdaje się, że dopiero teraz zobaczymy prawdziwe lochy.- O rany! - jęknął Karolek.- Świeć trochę do tyłu! Nic nie widać, walnąłem się w ciemię! - Nie wal głową o strop, bo tu się może co zawalić - powiedział Lesio ostrzegawczo.Zaczepił nogą o coś wystającego i runął w dół ze zwału rękami naprzód.Ręce zagłębiły mu się w śliską maź o niemiłej woni.- Jezus Mario, czekajcie! - zakwilił żałośnie i z przestrachem.- Tu jest takie.Takie łajno.Zespół zawrócił.Ze ściany posypało się trochę kamieni.- Przestańcie się wygłupiać, bo to się rzeczywiście zawali - zdenerwowała się Barbara.- O Boże, co tak śmierdzi?! - Lesio - wyjaśnił Karolek.Pośliznął się w mazi i usiadł nagle obok Lesia.- Rany boskie, co to? Coś ty tutaj rozdyźdał?! - Nie, to już było.Aromatyczna maź skupiona była w niewielkich kałużach na dość długiej przestrzeni.Kolejno pośliznęli się na niej jeszcze Barbara i Janusz.Zdenerwowanie zespołu wzrastało i wzrastała też wilgoć.Po ścianach płynęły już strumyczki wody, a pod nogami mlaskało grząskie błoto, kiedy w świetle latarki Janusza ukazało się rumowisko, całkowicie zagradzające dalszą drogę.Przed rumowiskiem ziała czarna studnia, prowadząca prosto w dół.- No i co teraz? - spytał Karolek z niedorzecznym zaciekawieniem.Janusz poświecił w dół, usiłując zajrzeć do studni.- A bo ja wiem? Albo złazimy, albo wracamy.- Którędy wracamy? Przez to śmierdzące?! - No a jak? Znasz inną drogę? Zresztą, co ci za różnica, cały czas śmierdzimy nie gorzej niż tamto smarowidło.- No i co z tego, że wrócimy, skoro nie mamy wyjścia - powiedziała z niechęcią Barbara.- Czy wy macie pojęcie, jak długo już się tu błąkamy? Prawie sześć godzin! - A! - ożywił się nagle Lesio.- To dlatego ja jestem taki głodny! Ciemność pozwoliła mu nie dostrzec pełnych niesmaku spojrzeń, jakimi zgodnie obrzucił go cały zespół.Głód w tych warunkach wydawał się doznaniem całkowicie niestosownym.Uwaga Lesia sprawiła jednakże, iż poczuli go wszyscy.Po namyśle i dokładniejszym obejrzeniu studni zdecydowano się kontynuować ekspedycję.Znaleziono miejsce dla zamocowania liny.- Zejdę pierwszy - powiedział z rezygnacją Janusz.- Niech nikt z was nie schodzi, dopóki nie krzyknę, że można.- Niech cię ręka boska broni krzyczeć! - zaprotestowała gwałtownie Barbara.- Widzisz, że tu się już coś zawaliło.Jak krzykniesz, to zawali się reszta.- No dobra, to szarpnę liną trzy razy.- Czekajcie - powiedział Karolek niepewnie.- A może rzeczywiście warto przedtem coś zjeść.Nie wiadomo, co jest na dole.Posiłek, złożony z kiełbasy, czekolady i wody sodowej, spożyto siedząc na ziemi z nogami opuszczonymi w głąb czarnego otworu.Termosów z kawą Barbara nie pozwoliła dotknąć.- Nie wiadomo, co jeszcze będzie - powiedziała złowieszczo.- Kawa musi zostać na czarną godzinę.- Nie bardzo mogę sobie wyobrazić, żeby było jeszcze czarniej - westchnął Lesio melancholijnie.- A swoją drogą, znaleźliśmy sobie najładniejsze miejsce na piknik - zauważył Karolek.- Musieliśmy chyba upaść na głowę, żeby tu włazić - mruknął Janusz.- Trzeba było dojść tylko do rurociągu i wracać.- Jakby nam się ten kamień nie zamknął, to byśmy pewnie wrócili.Opasany jedną liną Janusz zszedł po drugiej, na której powiązano węzły co półtora metra.Trzy szarpnięcia dały znak pozostałym na górze, że droga wolna, wyciągnięto pierwszą linę i opasano nią z kolei Barbarę.Karolek miał schodzić ostatni, bez asekuracji.- Nie martw się, jakbyś leciał, to cię złapiemy - pocieszył go Lesio [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.Atmosfera wyraźnie zelżała.Po bliższym obejrzeniu stosik kości stracił swoje makabryczne oblicze.Na trupią czaszkę przestano zwracać uwagę.- Nie wiem, kto tu żarł żeberka i gicz, ale efekt jest bardzo dobry - powiedział Karolek z zapałem.- Jakby co, to czaszkę można zostawić i opowiadać, że tu właśnie znaleziono szkielet żony.Albo jakiegoś więźnia.Patrzcie, nawet jakieś żelaza leżą.Więzień umarł z głodu przykuty do ściany.- Te żelaza też dziwne - powiedział Janusz podejrzliwie.- Według mnie to jest zwyczajny szlakbor.Jeszcze nie słyszałem, żeby kto więźniów przykuwał szlakborem.- Nie bądź drobiazgowy - powiedziała stanowczo Barbara.- Karol ma rację; przy okazji stworzymy legendę zamku.Jasne, że żona i więzień i nie ważcie się twierdzić inaczej! Idziemy dalej.Którędy? Z komnatki prowadziły dwa wyjścia.Po krótkich poszukiwaniach odnaleziono na ścianie wskazujące kierunek strzały.Korytarz zakręcił pod kątem prostym i cały zespół znów stanął, zaskoczony następnym widokiem.Wzdłuż korytarza szła gruba, żeliwna rura, ginąca w ścianie.- Wszystko rozumiem - powiedział Janusz z mieszaniną niesmaku i satysfakcji.- To jest ten przewód wod-kanu, który leci aż do zamku.Zdaje się, że odmówiliśmy stanowczo szukania tego w terenie.Budząca niesmak członków zespołu rura towarzyszyła im w drodze dość długo.W pobliżu środka ziemi oddaliła się w lewo, zespół zaś ruszył w prawo.Miłe dotychczas, wygodne, stosunkowo obszerne i suche lochy zmieniły nagle swój charakter i przekształciły się niepokojąco w nierównomiernie ciasny korytarz.- Do tej pory to było wszystko dobrze - wystękał ponuro Janusz, przełażąc na czworakach przez tajemniczy zwał skamieniałej ziemi.- Zdaje się, że dopiero teraz zobaczymy prawdziwe lochy.- O rany! - jęknął Karolek.- Świeć trochę do tyłu! Nic nie widać, walnąłem się w ciemię! - Nie wal głową o strop, bo tu się może co zawalić - powiedział Lesio ostrzegawczo.Zaczepił nogą o coś wystającego i runął w dół ze zwału rękami naprzód.Ręce zagłębiły mu się w śliską maź o niemiłej woni.- Jezus Mario, czekajcie! - zakwilił żałośnie i z przestrachem.- Tu jest takie.Takie łajno.Zespół zawrócił.Ze ściany posypało się trochę kamieni.- Przestańcie się wygłupiać, bo to się rzeczywiście zawali - zdenerwowała się Barbara.- O Boże, co tak śmierdzi?! - Lesio - wyjaśnił Karolek.Pośliznął się w mazi i usiadł nagle obok Lesia.- Rany boskie, co to? Coś ty tutaj rozdyźdał?! - Nie, to już było.Aromatyczna maź skupiona była w niewielkich kałużach na dość długiej przestrzeni.Kolejno pośliznęli się na niej jeszcze Barbara i Janusz.Zdenerwowanie zespołu wzrastało i wzrastała też wilgoć.Po ścianach płynęły już strumyczki wody, a pod nogami mlaskało grząskie błoto, kiedy w świetle latarki Janusza ukazało się rumowisko, całkowicie zagradzające dalszą drogę.Przed rumowiskiem ziała czarna studnia, prowadząca prosto w dół.- No i co teraz? - spytał Karolek z niedorzecznym zaciekawieniem.Janusz poświecił w dół, usiłując zajrzeć do studni.- A bo ja wiem? Albo złazimy, albo wracamy.- Którędy wracamy? Przez to śmierdzące?! - No a jak? Znasz inną drogę? Zresztą, co ci za różnica, cały czas śmierdzimy nie gorzej niż tamto smarowidło.- No i co z tego, że wrócimy, skoro nie mamy wyjścia - powiedziała z niechęcią Barbara.- Czy wy macie pojęcie, jak długo już się tu błąkamy? Prawie sześć godzin! - A! - ożywił się nagle Lesio.- To dlatego ja jestem taki głodny! Ciemność pozwoliła mu nie dostrzec pełnych niesmaku spojrzeń, jakimi zgodnie obrzucił go cały zespół.Głód w tych warunkach wydawał się doznaniem całkowicie niestosownym.Uwaga Lesia sprawiła jednakże, iż poczuli go wszyscy.Po namyśle i dokładniejszym obejrzeniu studni zdecydowano się kontynuować ekspedycję.Znaleziono miejsce dla zamocowania liny.- Zejdę pierwszy - powiedział z rezygnacją Janusz.- Niech nikt z was nie schodzi, dopóki nie krzyknę, że można.- Niech cię ręka boska broni krzyczeć! - zaprotestowała gwałtownie Barbara.- Widzisz, że tu się już coś zawaliło.Jak krzykniesz, to zawali się reszta.- No dobra, to szarpnę liną trzy razy.- Czekajcie - powiedział Karolek niepewnie.- A może rzeczywiście warto przedtem coś zjeść.Nie wiadomo, co jest na dole.Posiłek, złożony z kiełbasy, czekolady i wody sodowej, spożyto siedząc na ziemi z nogami opuszczonymi w głąb czarnego otworu.Termosów z kawą Barbara nie pozwoliła dotknąć.- Nie wiadomo, co jeszcze będzie - powiedziała złowieszczo.- Kawa musi zostać na czarną godzinę.- Nie bardzo mogę sobie wyobrazić, żeby było jeszcze czarniej - westchnął Lesio melancholijnie.- A swoją drogą, znaleźliśmy sobie najładniejsze miejsce na piknik - zauważył Karolek.- Musieliśmy chyba upaść na głowę, żeby tu włazić - mruknął Janusz.- Trzeba było dojść tylko do rurociągu i wracać.- Jakby nam się ten kamień nie zamknął, to byśmy pewnie wrócili.Opasany jedną liną Janusz zszedł po drugiej, na której powiązano węzły co półtora metra.Trzy szarpnięcia dały znak pozostałym na górze, że droga wolna, wyciągnięto pierwszą linę i opasano nią z kolei Barbarę.Karolek miał schodzić ostatni, bez asekuracji.- Nie martw się, jakbyś leciał, to cię złapiemy - pocieszył go Lesio [ Pobierz całość w formacie PDF ]