[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Co tylko trochę dziwne mi się wydało, to że Ewelina,ostatnia Szeliżanka, jakimś osobliwym przypadkiem prawie równo z nimi nadje-chała, tak w niej się miłość do naszych koni nagle obudziła.Aż mnie tknęło i po-patrzyłam pilniej, i proszę! Pan Wąsowicz młodszy! Dobrze jej życzę, bo już czasnajwyższy, dwadzieścia cztery lata ukończyła, a na pana Wąsowicza stary Szeliganie będzie chyba zbytnio nosem kręcił.Dwóch ich jest tylko braci Wąsowiczówi chociaż starszy, już żonaty, na całej ojcowiznie siedzi, to w spółce z młodszymtartaki mają.Ze zdziwieniem słyszę, że ziemiaństwo teraz na przemysł i handelprzechodzi i nikt już prawie tego za złe niema, ale może to stąd, że po chłopskimuwłaszczeniu majątki bardzo podupadły.całe przyjęcie ogrodowe nadzwy-czaj się udało, a naszym koniom wszyscy dobrze wróżą i sama widzę, że Mateuszsię z nich pociechy doczekał.od Klarci wiem, że u Szeligów ciągle awantury, a to przez płacze i szlochyEweliny, bo panu Wąsowiczowi posag jednak potrzebny.Szeliżyna się podobnozbuntowała przeciwko mężowi i swoje sumy posażne kazała Ewelinie przeznaczyćnie po śmierci, a jeszcze za życia.A tam podobno pan Szeliga coś naruszył.No,ciekawe, wyjdzie co z tego czy nie, bo nie ma tam komu kiesą potrząsnąć, gołesplendory dla starszych dzieci pan Szeliga zdobył.Chyba że prokurent Ludwiki, cijedni w pierze porastają.Pan Potyra jeszcze na wszystko skąpi, gotowe pieniądzepchając w interesy.dawnom się tak nie bawiła doskonale, wielka chwała dla Mateusza! Ażserce rosło patrzeć, jak oba nasze konie wygrywały na owym polu w Warszawie,i Tytan, i Stokrotka! W powozie kwiatów miałam tyle, żem w tłum rzucać musiała,boby nas chyba zadusiły.Suknię specjalnie pod kolor dobrałam, zieloną, i do niejczarne rajery, bo Mateusz sobie barwy wymyślił zielone z czarnym.W zielonym mido twarzy.Zdaje się, że wszystkie koszty mu się zwróciły i nawet z dużą nawiązką,a żem ja też grała, wygrałam więcej niż sześćset rubli.Jakoś tym razem nie pro-testowa!, śmiał się, że wierna żona szczęście przynosi.Pokłóciliśmy się dopierow domu, jak mi zaczął fochy stroić o hrabiego Dębickiego, że się przy mnie jakrzep trzymał.No trzymał, no to co? Miałam go batem odpędzać? Wcale mu sięnie przyznałam, że mnie hrabia Dębicki tyle obchodzi co zeszłoroczny śnieg.przez te nasze konie królową balu zostałam obrana i wytańczyłam się lepiejniż za panieńskich czasów.Po szmaragdy do Błędowa musiałam pojechać z lekkąobawą, ale nie żałuję.Wreszcie dotarła do Justyny konkretna informacja o klejnotach.Do Błędowaprababcia po nie jezdziła, zgodnie z wcześniejszym postanowieniem.I co potem?Co z tymi szmaragdami zrobiła? Odwiozła je z powrotem do Błędowa czy zatrzy-mała przy sobie.?Po raz pierwszy i rychło w czas przyszło na myśl czytającej prawnuczce, że113 ów skarb prababci musiał naprawdę istnieć i gdzieś się znajdować.Zamarła naglenad tekstem i lodowaty dreszcz poczuła na kręgosłupie.Na litość boską.! Jasne przecież, że tam właśnie, w tym przeklętym Błę-dowie, został ukryty! Jej, Justynie, najstarszej prawnuczce przeznaczony.I co,leży tam nadal.? Przepadł.? Boże jedyny, taki majątek, a oni tu gonią reszt-kami.! Była tam przecież, na miły Bóg, dlaczego nie obejrzała porządnie tejpiekielnej biblioteki, dlaczego, kretynka skończona, nie przeczytała pamiętnikaprababci jeszcze przed wojną.?!!!A wydawało jej się, że to Helena jest głupia i lekkomyślna, ona sama zaśzrównoważona i rozsądna.Cha, cha, ale rozsądek.! Okazuje się, że zidioceniemstarszą siostrę pobiła na głowę.Wstrząs był tak potężny, że opanowanie go wymagało pełnej godziny.Strasz-liwa pretensja do samej siebie omal jej nie rozsadziła.Poszła do łazienki, napiłasię wody, po namyśle zeszła na dół i rąbnęła sobie rzetelne sto gramów jarzębia-ku, doskonale schłodzonego w lodówce, nie zwracając żadnej uwagi na obecnośćGieni i Hortensji.Obie na widok pijącej Justyny osłupiały doszczętnie. Jezus Mario, moje dziecko, co ty robisz?  spytała z przerażeniem Hor-tensja. Co ci się stało? A bo pani pewno już wie, co tam się u pani Barbary porobiło  wysunęłaprzypuszczenie Gienia. To każdy by wypił, choćby i truciznę.Justynie przestało szumieć w uszach, ocknęła się ze swego transu, popatrzyłana nie i w mgnieniu oka podjęła decyzję.Nie powie im prawdy.Za skarby światanie przyzna się do tak potwornego błędu życiowego.Okazała się idiotką, postąpiłajak debilka, świetnie, niech przynajmniej nikt się o tym nie dowie.Nagle poczuła,że utrata piastowanego dotychczas stanowiska najrozumniejszej osoby w rodzi-nie stałaby się dla niej klęską absolutną, upadkiem śmiertelnym.Nie zniosłabytego.Niedopatrzenia już nie nadrobi, w czterdziestym piątym to jeszcze, ale niepo dwudziestu latach przeróbek i remontów, które tam niewątpliwie nastąpiły.Niech je zatem chociaż ukryje.Inaczej reszta jej życia będzie zmarnowana.Zmobilizowała się. Ciśnienie mi spadło  wyjaśniła zimno. Co tam się stało u ciotki Bar-bary? Nic nie wiem. Nikt nie wie  odparła tajemniczo Hortensja. Zamknęli się w pokojachi nikomu nie otwierają.Fela płacze w kuchni.Przez telefon nam powiedziała. Ale żyją w ogóle? %7łyją chyba, bo czasem jakieś hałasy słychać. A telefon? Co mówią? Nic nie mówią, wcale nie odbierają.Tylko Fela. No to przecież trzeba tam jechać, dowiedzieć się! Dlaczego ciocia nie po-jedzie? Bo mnie nie wpuszczą, to co mam jechać.114  To ja pojadę.Mnie wpuszczą.Albo wedrę się, choćby siłą.Może ten Antośoszalał i więzi tam ciotkę Barbarę przemocą. Akurat Barbara taka uległa i da się więzić.Ale może ty masz rację, po-jechać chyba trzeba.Ale myślałam, że mężczyzna do tego lepszy, Boleczek alboLudwik.%7łe też te nasze wszystkie dzieci powyjeżdżały.! Słuchaj, a może Ju-reczka sprowadzić.? Gdzie teraz ciocia Jureczka znajdzie, on swoje różne dostawy załatwia.Jadę.Do przedpokoju Fela mnie wpuści, zadzwońcie do niej, że jadę. Samochodem? No a czym? A ty pijana nie jesteś po tym jarzębiaku? Zaskoczona nieco, bo o zdrowot-nym kielichu zdążyła już zapomnieć, Justyna zastanowiła się uczciwie. Nie.Całkiem trzezwa.Jadę!Z owych dwóch pomercedesowych Wartburgów jednego używał Ludwik, dru-gim posługiwała się Justyna.Barbara, dzięki Antosiowi, była zmotoryzowana bar-dziej elegancko, pod jej domem parkowało volvo.Powiadomiona telefonicznie o wizycie, zapłakana Fela czyhała pode drzwia-mi i otworzyła na pierwsze brzęknięcie dzwonka [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl