[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.IIImhotep chodził tam i z powrotem po głównej sali.Jego piękna lniana szata była po-plamiona i zmięta, nie wykąpał się ani nie przebrał.Jego twarz ściągnięta była strachemi niepokojem.87 Z tyłu domu dochodziły stłumione łkania i lamenty  wsparcie kobiet w obliczukatastrofy, która dotknęła dom.Opłakiwaniem przewodziła Henet.Z bocznego po-koju dobiegał głos lekarza  kapłana Mersu borykającego się z bezwładnym ciałemJahmosego.Renisenb, wymknąwszy się cicho z pokoju kobiet do głównej sali, podążyłaza głosem.Nogi poniosły ją do otwartych drzwi.Zatrzymała się tam, czując uzdrawia-jącą moc dzwięcznych słów, które recytował kapłan. Izydo, wielka czarodziejko, nie gub mnie, uwolnij mnie od wszelkich złych rzeczy,czerwonych i szkaradnych, od ciosu boga, od ciosu bogini, od zmarłej kobiety i zmarłe-go mężczyzny, od wroga mężczyzny lub kobiety, którzy mogą stanąć przeciw mnie.Z ust Jahmosego dobyło się słabe westchnienie.Renisenb w sercu dołączyła się do modlitwy: Izydo, wielka Izydo, uratuj go, uratuj mego brata Jahmosego.Potrafisz czynić wiel-kie czary.Pomieszane myśli, wzbudzone słowami zaklęcia, przepływały jej przez głowę. Od wszelkich rzeczy złych, czerwonych i szkaradnych.To właśnie działo się z namitutaj w tym domu  tak, czerwone, gniewne myśli.Gniew zmarłej kobiety.Zwracała się w myślach do Nofret: To nie Jahmose cię skrzywdził.Chociaż Satipy była jego żoną, nie możesz czynićgo odpowiedzialnym za jej czyny.Nigdy nie miał nad nią żadnej władzy, nikt nie miał.Satipy, która cię skrzywdziła, nie żyje.Czy to nie wystarczy? Sobek nie żyje  Sobek,który tylko mówił przeciw tobie, ale nigdy naprawdę cię nie skrzywdził.Och Izydo, niepozwól, żeby Jahmose także umarł  ocal go od mściwej nienawiści Nofret.Krążący szaleńczo Imhotep podniósł wzrok, ujrzał córkę i jego twarz złagodniałapod wpływem uczucia. Podejdz tu Renisenb, drogie dziecko.Podbiegła do niego i objął ją ramionami. Ojcze, co oni mówią?Imhotep odparł ciężko: Mówią, że w przypadku Jahmosego jest nadzieja.Sobek.wiesz. Tak, tak.Nie słyszałeś naszego płaczu? Umarł o świcie  powiedział Imhotep  Sobek, mój silny, piękny syn. Jegogłos zadrżał i załamał się. To okrutne, podłe.Czy nic nie można było zrobić? Zrobiono wszystko, co się dało.Napoje wymiotne.Soki z silnych ziół.Zwięte amu-lety i potężne zaklęcia.Mersu jest doświadczonym lekarzem.Jeśli on nie mógł uleczyćmojego syna, oznacza to, że wolą bogów było, aby nie został uratowany.Głos kapłana-lekarza wzniósł się w ostatniej pieśni.Po chwili wyszedł z komnatyocierając pot z czoła.88  Jakże?  Imhotep zagadnął niecierpliwie.Lekarz odparł poważnie: Z łaski Izydy twój syn będzie żył.Jest słaby, ale kryzys minął.Złe oddziaływa-nie niknie.To szczęście  ciągnął trochę swobodniejszym tonem  że Jahmose wypiłznacznie mniej wina.Pił małymi łyczkami, podczas gdy twój syn Sobek pił duszkiem.Imhotep jęknął. Tym właśnie się różnili.Jahmose był nieśmiały i powolny w każdej sprawie.Nawet w jedzeniu i piciu.Sobek, zawsze nieumiarkowany, szczodry, hojny  niestety! nieostrożny.Potem dodał ostro: I wino było z pewnością zatrute? Nie ma co do tego wątpliwości, Imhotepie.Moi młodzi asystenci zbadali resztkę.Wszystkie zwierzęta, którym podano to wino, prędzej czy pózniej padły. A jednak ja, mimo że piłem to samo wino niecałą godzinę wcześniej, nie odczu-wam żadnych złych skutków. Bez wątpienia wtedy jeszcze nie było zatrute.Truciznę dodano pózniej.Imhotep uderzył pięścią w otwartą dłoń. Nikt  stwierdził  nie ośmieliłby się otruć mi synów pod moim dachem! Toniemożliwe.%7ładna żyjąca osoba!Mersu pochylił lekko głowę.Jego twarz stała się nieprzenikniona. W tym wypadku, Imhotepie, ty jesteś najlepszym sędzią.Imhotep stał drapiąc się nerwowo za uchem. Jest historia, którą chciałbym ci opowiedzieć  rzekł nerwowo.Klasnął w rę-ce, a gdy przybiegł służący, rozkazał:  Przyprowadz tu pastucha. Odwrócił się doMersu i wyjaśnił:  To jest chłopak, który nie ma zbyt wiele rozumu.Z trudem pojmu-je, co ludzie do niego mówią, i nie jest w pełni władz umysłowych.Mimo to ma dobrywzrok i ponadto jest oddany mojemu synowi Jahmosemu, który był dla niego dobry, ła-godny i wyrozumiały dla jego ułomności.Służący wrócił, ciągnąc za rękę szczupłego, prawie czarnoskórego chłopca ubranegow przepaskę na biodrach, lekko zezowatego, z wystraszoną, bezrozumną twarzą. Mów  powiedział ostro Imhotep. Powtórz to, co właśnie mi powiedziałeś.Chłopiec zwiesił głowę, zaczął miętosić palcami brzeg płótna na biodrach. Mów  krzyknął Imhotep.Kuśtykając nadeszła Esa, oparta na lasce, i patrzyła zamglonymi oczami. Straszysz to dziecko.Masz, Renisenb, daj mu cukierka.No, chłopcze, powiedznam, co widziałeś.Chłopiec wpatrywał się to w jedno, to w drugie z nich.Esa podpowiedziała:89  To było wczoraj, gdy mijałeś wrota na dziedziniec Zobaczyłeś.co zobaczyłeś?Chłopiec potrząsnął głową, rozglądając się na boki.Mruknął: Gdzie mój pan Jahmose?Kapłan przemówił z powagą i łagodnością: %7łyczeniem twojego pana, Jahmosego, jest, byś powiedział nam swoją historię.Nieobawiaj się.Nikt cię nic skrzywdzi.Twarz chłopca rozjaśniła się. Mój pan Jahmose był dla mnie dobry.Zrobię, jak sobie życzy.Przerwał.Imhotep już miał się wtrącić, ale powstrzymało go spojrzenie lekarza.Nagle chłopiec zaczął mówić, nerwowo, bełkotliwie, rozglądając się na boki, jakbyobawiał się, że ktoś niewidzialny mógłby go podsłuchać. To był mały osiołek, ochraniany przez Seta i zawsze sprawiający kłopoty.Pobiegłem za nim z kijem.Minął wielkie wrota dziedzińca, a ja spojrzałem przez bra-mę na dom.Na ganku nie było nikogo, ale stała tam stągiew z winem.A potem kobie-ta, pani z tego domu, przyszła z domu na ganek.Podeszła do dzbana z winem i uniosłanad nim ręce, a potem  potem wróciła do domu, jak sądzę.Nie wiem.Usłyszałem kro-ki, odwróciłem się i zobaczyłem w oddali mojego pana Jahmosego wracającego z pola.Poszedłem więc dalej szukać osiołka, a mój pan Jahmose wszedł na dziedziniec. I nic ostrzegłeś go  krzyknął Imhotep gniewnie  nic nie powiedziałeś! Nie wiedziałem  krzyknął chłopiec  że to było coś złego.Widziałem tylko pa-nią, która stała tam i uśmiechała się rozpościerając ręce nad dzbanem wina.Nic niewidziałem. Kim była ta pani, chłopcze?  spytał kapłan.Chłopiec potrząsnął głową bezmyślnie. Nie wiem.Musiała być jedną z pań tego domu.Nie znam ich.Pilnuję stad na dru-gim końcu plantacji.Była w sukni z farbowanego lnu.Renisenb drgnęła. Może służąca?  zasugerował kapłan obserwując chłopca.Chłopiec zdecydowanie potrząsnął głową. To nie była służąca.Miała na głowie perukę i nosiła klejnoty.Służące nie nosząklejnotów. Klejnoty?  spytał Imhotep. Jakie klejnoty?Chłopiec odpowiedział gorliwie i utnie, jakby przezwyciężył w końcu strach i był zu-pełnie pewny tego, co mówi. Trzy sznury korali ze złotymi lwami zwisającymi z przodu.Laska Esy uderzyła w podłogę.Imhotep wydał stłumiony okrzyk.Mersu powiedział groznie: Jeśli kłamiesz, chłopcze.90  To prawda.Przysięgam, że to prawda  głos chłopca stał się piskliwy.Z sąsiedniej komnaty, gdzie leżał chory, odezwał się słaby głos Jahmosego: Co się dzieje?Chłopiec popędził przez otwarte drzwi i kucnął przy jego łożu. Panie, oni będą mnie torturować [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl