[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tylko on został ranny, nikt więcej.Zanim dotarli z po­wrotem do fortu, już nie żył.– Westchnęła boleśnie.– Tak często lubił się wygłupiać.czasem wydaje mi się, że robił to naumyślnie.Zaczęła płakać.Arutha patrzył na nią w milczeniu.Szybko zapanowała nad sobą.– Taki płacz do niczego dobrego nie prowadzi.– Wsta­ła, podeszła do okna i popatrzyła w dal.– Niech szlag trafi tę głupią wojnę!Arutha podszedł i objął ją mocno.– Niech trafi wszystkie wojny! Stali przez chwilę w milczeniu.– No już dobrze.jakie wieści przywozisz z Krondoru? Arutha zdał jej krótką relację z wydarzeń w Krondorze, obserwując ją uważnie spod oka.Sprawiała wrażenie, że o wie­le łatwiej pogodziła się ze stratą Rolanda niż kiedyś Puga.Arutha dzielił jej ból, lecz czuł też, że wszystko będzie w porządku.Z dumą i radością obserwował, jak w ciągu kilku ostat­nich lat Carline dojrzała.Kiedy kończył opowieść szczegółami z ocalenia Anity, przerwała mu w pół słowa.– Anita? Księżniczka Krondoru? Jest tutaj? Arutha skinął głową.– Wyglądam pewnie okropnie, a ty, jak gdyby nigdy nic, sprowadzasz księżniczkę Krondoru.Jesteś potworem, Arutha! – Podbiegła do lustra z polerowanej stali, poprawiając po­śpiesznie włosy i wycierając twarz wilgotną chusteczką.Arutha uśmiechnął się ukradkiem.Pod płaszczem żałoby w jego siostrze nadal gorzał niepokonany, radosny duch.Carline czesała zawzięcie włosy.Zerknęła na niego przez ramię.– Ładna jest?W miejsce krzywego uśmieszku na twarzy Aruthy zagościł szeroki uśmiech.– O tak, jest bardzo ładna.Carline wpatrzyła się z uwagą w twarz brata.– Widzę, że będę musiała ją dobrze poznać.– Odłożyła grzebień i wyprostowała fałdy sukni.Podała mu rękę.– Chodź, przecież nie możemy pozwolić, by twoja młoda pani czekała.Trzymając się za ręce, wyszli z pokoju i zeszli schodami do wielkiej sali, by powitać Anitę w Crydee.WIELKIOpuszczony dom górował nad miastem.Miejsce, na którym go zbudowano, było kiedyś świadkiem codziennego życia wielkiej, rodzinnej posiadłości.Stał na szczycie jednego z malowniczych pagórków otaczających mia­sto Ontoset, skąd jak powszechnie uważano, rozciągał się naj­wspanialszy widok na miasto w dole i morze na horyzoncie.Na skutek znalezienia się po przegranej strome w jednej z roz­licznych, pomniejszych, lecz okrutnych w skutkach utarczek politycznych Imperium, rodzina popadła w niełaskę, co ozna­czało często także katastrofę finansową.Po pewnym czasie zaniedbane budynki popadły w ruinę, a posiadłość została za­pomniana.Bo chociaż było to jedno z najlepszych i najład­niejszych miejsc w okolicy, pamięć o tym, że jest ono pechowe i nieszczęśliwe, sprawiała, że przesądni Tsurani nie ważyli się postawić tam stopy.Pewnego dnia miasto obiegła wiadomość, że pasterze kula obudziwszy się, zobaczyli samotną, ubraną w czerń postać idą­cą powoli na szczyt wzgórza ku staremu domostwu.Zgodnie z przyjętym zwyczajem i ze względu na swoją niską pozycję społeczną pośpiesznie oddalili się na pewną od­ległość, by nie wchodzić magowi w drogę.Zostali jednak w po­bliżu, wypasając zwierzęta, co było źródłem ich skromnego utrzymania, żyli bowiem z wełny kula.Gdzieś około południa usłyszeli potworny huk, jakby bezchmurne niebiosa eksplodo­wały nagle przeraźliwym rechotem praprzodka wszystkich gro­mów świata.Stada rozbiegły się w popłochu.Parę zwierząt popędziło aż do podnóży pagórka.Pasterze, chociaż także prze­straszeni, nie wpadli w panikę, ale jak na nich przystało, opa­nowali przerażenie i puścili się w pogoń za zwierzętami.Jeden z nich, zwany Xanothis, dotarł na szczyt pagórka, gdzie jego oczom ukazała się postać widzianego wcześniej maga w czarnej szacie.W miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą stał zrujnowany budynek, rozciągał się wielki, okopcony dół ponad metrowej głębokości, otoczony nienaruszonym trawni­kiem.Pastuch przeraził się, że przeszkodził w czymś Wielkie­mu, i zaczął się cichcem wycofywać, mając nadzieję, że nie zostanie zauważony, ponieważ mag był zwrócony do niego tyłem, a kaptur miał zarzucony na głowę.Nie zdążył jeszcze uczynić pierwszego kroku, kiedy czarnoksiężnik odwrócił się ku niemu, wpatrując się w niego parą niepokojąco przepast­nych, ciemnobrązowych oczu.Pasterz, zgodnie z przyjętym zwyczajem, padł natychmiast na kolana i spuścił wzrok ku ziemi.Nie ukorzył się jednak, ponieważ był wolnego stanu i chociaż nie pochodził ze szla­checkiego rodu, był jednak głową rodziny.– Wstań – rozkazał mag.Xanothis, zmieszany nieco, powstał ze wzrokiem wbitym w ziemię.– Spójrz na mnie.Podniósł wzrok.Tuż przed sobą miał twarz schowaną pod kapturem.Mag patrzył na niego z uwagą.Broda, równie ciem­na jak oczy, okalała jasną twarz.Xanothis zmieszał się jeszcze bardziej, ponieważ tylko niewolnicy nosili brody.Mag uśmie­chnął się przyjaźnie, widząc rosnący niepokój pasterza, po czym obszedł go dookoła, oglądając uważnie.Mężczyzna jak na Tsuraniego był wysoki [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl