Pokrewne
- Strona Główna
- Paul Williams Mahayana Buddhism The Doctrinal Foundations, 2008
- (eBook) James, William The Principles of Psychology Vol. I
- Williams Tad Smoczy tron (SCAN dal 952)
- Rozbudowa i naprawa komputerów Helion PL
- Janosch Cholonek czyli dobry Pan Bog z (3)
- Weber Dav
- Mac OS X The Missing Manual, 2nd Ed
- Szklarski Alfred Tomek na wojennej sciezce (3)
- Alberto Moravia Rzymianka
- Carter Scott Cherie Jesli zycie jest gra oto jej re
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- negatyw24.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Oni?Robotnicy.Było ich oczywiście coraz mniej.Ale 'niektórzy pozostali do samego końcaWizytator nie odpowiedział, ale Jocelin poczuł się zrozumiany i mówił dalej:- Nie wiem, jakie nazwiska i jakie pieczęcie - z wyjątkiem jednej - widnieją na tych dokumentach, które macie przed sobą, ani jakie są na mnie skargi, oprócz zupełnie ogólnych.Wiem tylko, że szukałem ludzi z wiarą i nie znalazłem ani jednego.Spostrzegł, że wizytator uznał to za dobrą i nieoczekiwaną odpowiedź.Nagle, wobec tej życzliwej twarzy, ogarnęło go gorące pragnienie, by wszystko wyjaśnić.- Widzicie, istniały trzy rodzaje ludzi: ci, co uciekli, ci, co pozostali, i ci, co byli z tą budową zrośnięci.Pangall.- Ach tak, Pangall.- A ona jest wpleciona w to wszędzie.Umarła i potem ożyła w moich myślach.Żyje tam teraz.Prześladuje mnie.Przedtem nie była tak żywa, nie w ten sposób.A ja musiałem znać prawdę o nim przedtem, widzicie, w jakichś głębinach mego mózgu.Wszystko to było oczywiście konieczne.Tak jak i pieniądze.- Musimy na chwilę zająć się sprawą pieniędzy.Czy to wasza pieczęć?- Chyba tak.Tak.- Jesteście zamożni?- Nie.- Więc z czego się tych ludzi zapłaci?- Bóg wsparł filary i przysłał Gwóźdź.Znów uleciała gdzieś dźwięcząca w mózgu melodia, nie pamiętał nic, istniała tylko jedna rzecz naprawdę ważna.Bez zainteresowania zobaczył, że sekretarz przemyka się na swoje miejsce, a ojciec Anonim stoi z tyłu, niedaleko krzesła przeznaczonego dla świadków.Usłyszał, że diabły drapią i kołaczą w okna.W myśli pobiegł, by dotrzeć przed nimi do wieży.- Wasza miłość, my tu rozmawiamy, a ona może w tym czasie runąć.Pozwólcie, bym zaniósł tam teraz Gwóźdź i wbił.Wizytator patrzył na niego uważnie spod gęstych brwi.- Wierzycie, że wieża bez Gwoździa.Jocelin wyciągnął szybko rękę, aby go powstrzymać od skończenia zdania.Ze zmarszczonymi brwiami starał się uchwycić melodię, drgającą na skraju pamięci; ale zniknęła z niej, tak jak zniknął Anzelm.Podniósł wzrok i zobaczył, że wizytator przechylił się na krześle do tyłu i dziwnie się uśmiecha.- Księże dziekanie, mam naprawdę szczery podziw dla waszej wiary.- Mojej?- Mówiliście o jakiejś kobiecie.Kto to jest? Matka Boska?- O, nie! Nie! Nic podobnego.To była jego żona.Pangalla.Po znalezieniu jagody jemioły, widzicie.- Kiedy to było?Padło pytanie twarde i ostre jak nóż.Spostrzegł, że siedmiu mężczyzn zamarło w bezruchu i wpatruje się w niego przenikliwie, poważnie, jakby się znajdował przed sądem.“No właśnie - pomyślał.- Dlaczego nie przyszło mi to do głowy wcześniej? Jestem przed sądem."- Nie wiem.Nie mogę sobie przypomnieć.Dawno.- Co mieliście na myśli mówiąc o ludziach ,,zrośniętych z budową"?Ujął głowę w dłonie, zamknął oczy i kołysał się z boku na bok.- Nie wiem.Nie ma na to słów.To bardzo zawiłe.Zaległo długie milczenie.Otworzył wreszcie oczy i zobaczył, że wizytator złagodniał znowu i uśmiecha się życzliwie jak przyjaciel.- Sądzę, że musimy prowadzić tę rozmowę dalej,.księże dziekanie.A ci robotnicy, którzy zostali z wami do końca, czy to byli dobrzy ludzie?- O, tak!- Dobrzy?- Bardzo dobrzy.Naprawdę bardzo dobrzy.Na długim stole szeleściły papiery.Wizytator wziął w" rękę jeden z nich i zaczął czytać spokojnym, beznamiętnym głosem:- “ Mordercy, bandyci, awanturnicy, chuligani, gwałciciele, nierządnicy, sodomici, ateusze lub jeszcze gorsi."- Ja.nie.Wizytator patrzył na niego znad trzymanego w ręku dokumentu.- Więc to byli dobrzy ludzie?Jocelin uderzył prawą ręką w drugą dłoń.Odważni!Wizytator westchnął w nagłym rozdrażnieniu.Rzucił papier, który miał w ręku, na stos innych.- Księże dziekanie Co tkwi na dnie tego wszystkiego?Jocelin przyjął to proste pytanie z wdzięcznością.- Z początku wydawało się to takie zwyczajne.W płaszczyźnie czysto ludzkiej to oczywiście skandaliczna historia szaleństwa - Szaleństwa Jocelina.Tak to nazywają.Widzicie, ja miałem widzenie, jasne, wyraźne widzenie.To było bardzo proste.To miało być moje zadanie.Zostałem do tego wybrany.Ale potem zaczęły się komplikacje.Najpierw pojedynczy zielony pęd, potem czepiające się wąsy, potem gałęzie i na koniec bujna gęstwina.Nawet kiedy się temu poświęcałem, nie wiedziałem, jakie będą wobec mnie żądania.Później on i ona [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.- Oni?Robotnicy.Było ich oczywiście coraz mniej.Ale 'niektórzy pozostali do samego końcaWizytator nie odpowiedział, ale Jocelin poczuł się zrozumiany i mówił dalej:- Nie wiem, jakie nazwiska i jakie pieczęcie - z wyjątkiem jednej - widnieją na tych dokumentach, które macie przed sobą, ani jakie są na mnie skargi, oprócz zupełnie ogólnych.Wiem tylko, że szukałem ludzi z wiarą i nie znalazłem ani jednego.Spostrzegł, że wizytator uznał to za dobrą i nieoczekiwaną odpowiedź.Nagle, wobec tej życzliwej twarzy, ogarnęło go gorące pragnienie, by wszystko wyjaśnić.- Widzicie, istniały trzy rodzaje ludzi: ci, co uciekli, ci, co pozostali, i ci, co byli z tą budową zrośnięci.Pangall.- Ach tak, Pangall.- A ona jest wpleciona w to wszędzie.Umarła i potem ożyła w moich myślach.Żyje tam teraz.Prześladuje mnie.Przedtem nie była tak żywa, nie w ten sposób.A ja musiałem znać prawdę o nim przedtem, widzicie, w jakichś głębinach mego mózgu.Wszystko to było oczywiście konieczne.Tak jak i pieniądze.- Musimy na chwilę zająć się sprawą pieniędzy.Czy to wasza pieczęć?- Chyba tak.Tak.- Jesteście zamożni?- Nie.- Więc z czego się tych ludzi zapłaci?- Bóg wsparł filary i przysłał Gwóźdź.Znów uleciała gdzieś dźwięcząca w mózgu melodia, nie pamiętał nic, istniała tylko jedna rzecz naprawdę ważna.Bez zainteresowania zobaczył, że sekretarz przemyka się na swoje miejsce, a ojciec Anonim stoi z tyłu, niedaleko krzesła przeznaczonego dla świadków.Usłyszał, że diabły drapią i kołaczą w okna.W myśli pobiegł, by dotrzeć przed nimi do wieży.- Wasza miłość, my tu rozmawiamy, a ona może w tym czasie runąć.Pozwólcie, bym zaniósł tam teraz Gwóźdź i wbił.Wizytator patrzył na niego uważnie spod gęstych brwi.- Wierzycie, że wieża bez Gwoździa.Jocelin wyciągnął szybko rękę, aby go powstrzymać od skończenia zdania.Ze zmarszczonymi brwiami starał się uchwycić melodię, drgającą na skraju pamięci; ale zniknęła z niej, tak jak zniknął Anzelm.Podniósł wzrok i zobaczył, że wizytator przechylił się na krześle do tyłu i dziwnie się uśmiecha.- Księże dziekanie, mam naprawdę szczery podziw dla waszej wiary.- Mojej?- Mówiliście o jakiejś kobiecie.Kto to jest? Matka Boska?- O, nie! Nie! Nic podobnego.To była jego żona.Pangalla.Po znalezieniu jagody jemioły, widzicie.- Kiedy to było?Padło pytanie twarde i ostre jak nóż.Spostrzegł, że siedmiu mężczyzn zamarło w bezruchu i wpatruje się w niego przenikliwie, poważnie, jakby się znajdował przed sądem.“No właśnie - pomyślał.- Dlaczego nie przyszło mi to do głowy wcześniej? Jestem przed sądem."- Nie wiem.Nie mogę sobie przypomnieć.Dawno.- Co mieliście na myśli mówiąc o ludziach ,,zrośniętych z budową"?Ujął głowę w dłonie, zamknął oczy i kołysał się z boku na bok.- Nie wiem.Nie ma na to słów.To bardzo zawiłe.Zaległo długie milczenie.Otworzył wreszcie oczy i zobaczył, że wizytator złagodniał znowu i uśmiecha się życzliwie jak przyjaciel.- Sądzę, że musimy prowadzić tę rozmowę dalej,.księże dziekanie.A ci robotnicy, którzy zostali z wami do końca, czy to byli dobrzy ludzie?- O, tak!- Dobrzy?- Bardzo dobrzy.Naprawdę bardzo dobrzy.Na długim stole szeleściły papiery.Wizytator wziął w" rękę jeden z nich i zaczął czytać spokojnym, beznamiętnym głosem:- “ Mordercy, bandyci, awanturnicy, chuligani, gwałciciele, nierządnicy, sodomici, ateusze lub jeszcze gorsi."- Ja.nie.Wizytator patrzył na niego znad trzymanego w ręku dokumentu.- Więc to byli dobrzy ludzie?Jocelin uderzył prawą ręką w drugą dłoń.Odważni!Wizytator westchnął w nagłym rozdrażnieniu.Rzucił papier, który miał w ręku, na stos innych.- Księże dziekanie Co tkwi na dnie tego wszystkiego?Jocelin przyjął to proste pytanie z wdzięcznością.- Z początku wydawało się to takie zwyczajne.W płaszczyźnie czysto ludzkiej to oczywiście skandaliczna historia szaleństwa - Szaleństwa Jocelina.Tak to nazywają.Widzicie, ja miałem widzenie, jasne, wyraźne widzenie.To było bardzo proste.To miało być moje zadanie.Zostałem do tego wybrany.Ale potem zaczęły się komplikacje.Najpierw pojedynczy zielony pęd, potem czepiające się wąsy, potem gałęzie i na koniec bujna gęstwina.Nawet kiedy się temu poświęcałem, nie wiedziałem, jakie będą wobec mnie żądania.Później on i ona [ Pobierz całość w formacie PDF ]