[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.to po prostu zbyt straszne.Lepiej już winić za wszystko siostrę Petera, stuprocentową idiotkę.Lepiej już wyobrażać sobie, jak się ją karze na kilkanaście niegroźnych może, ale bolesnych sposobów.Bicie gałązką bambusa - podobno tak karzą złodziei w Hongkongu - wydawało się jej najlepszym sposobem, ale Mary oczami wyobraźni widziała też siebie spacerującą w szpilkach po modnej płaskiej pupci Deirdre.Gotowa była na wszystko, byle tylko puste oczy na moment zrobiły się mniej puste, na wszystko, by można było w nie wykrzyczeć: “Przez ciebie zginął twój brat, ty głupia cipo, rozumiesz, co do ciebie mówię?” i zobaczyć w nich zrozumienie tego prostego faktu.- Gwałt rodzi gwałt - powiedziała swym złożonym dłoniom poważnym, belferskim tonem.Biorąc pod uwagę okoliczności, mówienie do siebie wydawało się jej czymś najnormalniejszym i najoczywistszym w świecie.- Wiem o tym, wszyscy o tym wiedzą, ale myślenie o gwałcie jest czasami takie przyjemne!- Co? - spytał Ralph Carver.Sprawiał wrażenie oszołomionego.Tak naprawdę - coś okropnego - wyglądał jak chodzące zwarcie w instalacji wysokiego napięcia, czyli jej szwagierka.- Nie, nic.Wstała.Dwa kroki wystarczyły, by dotarła do kraty.Objęła ją obiema dłońmi i wyjrzała.Kojot siedział nad resztkami skórzanej kurtki Johna Marinville'a.Przyglądał się pisarzowi jak zaczarowany.- Sądzi pani, że mu się udało? - spytał ją Ralph.- Czy sądzi pani, że mojemu chłopcu się udało?- Nie pani, tylko Mary i, szczerze mówiąc, nie wiem.Jedno mogę ci powiedzieć z całą pewnością: marzę o tym, żeby mu się udało.I chyba ma spore szanse.Jeśli nie wpadnie na gliniarza - dodała w myśli.- Tak.Chyba tak.Nie miałem pojęcia, że tak serio traktuje te swoje modlitwy.- Głos Ralpha brzmiał niemal przepraszająco; w tych okolicznościach wydało się jej to co najmniej dziwne.- Myślałem, że to może.sam nie wiem.taki kaprys? Ale nie wygląda na to, żeby był to kaprys, prawda?- Nie, nie wygląda.- Czego się tak na mnie gapisz, mały? - spytał kojota Johnny Marinville.- Dostałeś moją pieprzoną kurtkę, ale chcesz jeszcze czegoś, nie? Niech zgadnę.- Marinville spojrzał na Mary.- Wiecie - powiedział - myślę, że gdyby któreś z nas się stąd wydostało, ta kupa psiego gówna podwinęłaby pewnie ogon i.- Ciii.- przerwał mu Billingsley.- Ktoś idzie po schodach.Kojot też usłyszał kroki.Odwrócił łeb od Marinville'a i obrócił się, warcząc.Kroki zbliżyły się i zatrzymały przed drzwiami.Mary zerknęła na Ralpha Carvera, ale nie potrafiła zatrzymać na nim wzroku - nadzieja i paniczny strach, odbijające się w jego twarzy, były po prostu zbyt straszne.Straciła męża i cierpiała z tego powodu bardziej, niż kiedykolwiek była w stanie sobie wyobrazić.Jak to jest - pomyślała - kiedy w ciągu jednego popołudnia traci się całą rodzinę?Wiatr powiał mocniej, zawył na parapetach.Kojot obejrzał się nerwowo na ten dźwięk, a potem zrobił trzy kroki w stronę drzwi.Jego oberwane uszy drżały.- Synku! - krzyknął rozpaczliwie Ralph.- Synku, jeśli to ty, nie wchodź! To bydlę stoi dokładnie naprzeciwko drzwi.- Jak blisko?Zatem to jednak był on.Chłopiec.Zdumiewające.A jeszcze bardziej zdumiewające wydawało się to, jak panował nad głosem.Mary doszła do wniosku, że może jednak warto przemyśleć sobie raz jeszcze kwestię skuteczności modlitw.Ralph stał niczym sparaliżowany, jakby po prostu nie zrozumiał pytania.Marinville jednak zrozumiał je doskonale.- Jakieś półtora metra.Patrzy wprost na drzwi.Bądź ostrożny.- Mam rewolwer - zakomunikował David Carver.- Chyba lepiej, żeby wszyscy schowali się pod pryczami.Mary, przesuń się jak najdalej w stronę celi taty.Czy jest pan pewien, że stoi naprzeciwko drzwi, panie Marinville?- Tak.Wielki jak samo życie i dwa razy potworniejszy jest ten mój głupawy przyjaciel Bosco.Strzelałeś już kiedyś z rewolweru, Davidzie?- Nie.- O, Mojżeszu! - Marinville spojrzał w niebo.- Davidzie, nie! - krzyknął Ralph.Na jego twarzy dopiero teraz pojawił się niepokój, jakby przedtem nie zdawał sobie sprawy z tego, co planuje jego syn.- Uciekaj i sprowadź pomoc.Jak tylko otworzysz drzwi, ten sukinsyn cię dorwie! W ułamku sekundy!- Nie - oświadczył mały.- Przemyślałem to sobie, tato, i doszedłem do wniosku, że wolę zaryzykować z kojotem niż z tym Entragianern.A w dodatku mam klucz.Sądzę, że to właściwy klucz, bo wygląda zupełnie jak ten, którego on używał.- Przekonałeś mnie - powiedział Marinville, jakby to załatwiało sprawę.- Wszyscy na ziemię! Policz do pięciu, Davidzie, a potem daj mu popalić.- Zginie przez ciebie! - wrzasnął na niego Ralph w strasznej furii.- Zabijesz mojego syna, bo chcesz uratować swój tyłek!- Rozumiem, że pan się o niego troszczy, panie Carver - wtrąciła Mary - ale jeśli się stąd nie wydostaniemy, zginiemy wszyscy.- Policz do pięciu, Davidzie - powtórzył Marinville, opadł na kolana i wcisnął się pod pryczę.Mary spojrzała na drzwi.Dopiero teraz uświadomiła sobie, że jej cela za chwilę znajdzie się dokładnie na linii strzału.Dopiero teraz zrozumiała, dlaczego David nakazał jej, żeby przesunęła się na stronę celi jego ojca.Ma tylko jedenaście lat - pomyślała - a myśli szybciej ode mnie.- Raz - zaczął chłopiec za zamkniętymi drzwiami.W jego głosie brzmiało straszne zdenerwowanie.Trudno go za to winić - pomyślała Mary.- Nie można go za to winić.- Dwa.- Synu! - zawołał Billingsley.- Posłuchaj mnie, synu.Klęknij, słyszysz? Trzymaj rewolwer w obu dłoniach i przygotuj się na strzelanie w górę.w górę, synu! Kojot nie będzie biegł! Skoczy! Rozumiesz, co mówię?- Tak - odkrzyknął David.- Tak, rozumiem! Tato, schowałeś się pod pryczą?Ralph nie schował się pod pryczą.Nadal stał przy kracie swojej celi.Pomiędzy pomalowanymi na biało prętami widać było kawałki jego nieruchomej, przerażonej, spuchniętej twarzy.- Nie rób tego, Davidzie.Zabraniam ci!- Na ziemię, idioto! - warknął Marinville.Spod pryczy widać było jego wściekłe oczy, wpatrzone w Ralpha Carvera.Mary w pełni podzielała uczucia Marinville'a, ale doboru słów nie uznała za najtrafniejszy [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl