Pokrewne
- Strona Główna
- Eating Disorders Mario Maj, KathrineJuan Jose Lopez Ibor, Norman Sartorius
- Guarino Mario Bank Boga i bankierzy papieza
- Phobias Mario Maj (2)
- Llosa Mario Vargas Gawedziarz (SCAN dal 792)
- Vargas Llosa Mario Pochwala macochy
- Suzanne Young Kuracja samobojcow (2)
- Lem Stanislaw Dzienniki gwiazdowe t.1 (SCAN d
- PoematBogaCzlowieka k.4z7
- John Grisham Raport Pelikana (3)
- Saylor Steven Dom Westalek
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- psmlw.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Aczkolwiek skupiał się na nich wszystkimi zmysłami, poświęcając im tyle czasu, ile wymagało tego powodzenie operacji, do tego stopnia panował nad obrządkiem, iż uwagę swą mógł kierować i częściowo również poświęcać wybranej, każdego dnia innej, normie estetycznej, normie zapożyczonej z owego podręcznika, tabeli czy przykazań wypracowanych, w jak największej tajemnicy, oczywiście, przez siebie samego, podczas tych nocnych enklaw, które pod pozorami zabiegów higienicznych stanowiły jego prywatną religię i jemu tylko właściwy sposób ucieleśniania utopii.Rozmieszczając na blacie z żółtego, biało żyłkowanego marmuru instrumentarium jamoustnego ofertorium - szklankę z wodą, nitkę do zębów, pastę, szczoteczkę - wybrał jedno z twierdzeń, którego był najbardziej pewien, normę, w której prawdziwość nigdy, od chwili ostatecznego jej sformułowania, nie wątpił: „Wszystko, co lśni i błyszczy jest brzydkie, szczególnie zaś olśniewający i błyskotliwi mężczyźni”.Nabrał wody do ust i energicznie zaczął je płukać, obserwując w lustrze, jak wydymają mu się policzki, podczas gdy on nadal płukał, by oderwać pojedyncze resztki osiadłe na dziąsłach lub zwisające luźno pomiędzy zębami.„Istnieją olśniewające miasta, obrazy, olśniewające wiersze, święta, pejzaże, błyskotliwe interesy i rozprawy naukowe”, pomyślał.Należałoby się ich wystrzegać jak marnej waluty, choćby i najbardziej kolorowej, czy też owych tropikalnych i przeznaczonych dla turystów napojów przystrojonych owocami i chorągieweczkami i obrzydliwie słodkich.Między kciukiem a palcem wskazującym każdej dłoni trzymał już dwudziestocentymetrową nitkę do czyszczenia zębów.Zaczął, jak zwykle, od górnej części, z prawej na lewą, następnie zaś z lewej na prawą, przyjmując za punkt wyjścia siekacze.Wprowadzał nitkę w wąską szczelinę, unosząc nią zarazem brzegi dziąseł, gdzie zawsze zaszywały się odrażające okruszki chleba, żyłki mięsa, włókienka warzyw, miąższ i skórki owoców.Z dziecięcym uniesieniem obserwował zwyrodniałe substancje wykorzeniane przez nitkę wyczyniającą, z jego woli, niezwykłe akrobacje.Wypluwał je do umywalki i przypatrywał im się, jak spływają, po czym znikają w otworze, porywane przez wir miniaturowej trąby wodnej wydostającej się z kranu.Rozmyślał wówczas: „Istnieją olśniewające fryzury wieńczące mózgi nijakie, nie brylujące niczym lub czyniące je takowymi.Najohydniejszym słowem w hiszpańszczyźnie jest słowo: brylantyna”.Ukończywszy oczyszczanie górnego rzędu, ponownie wypłukał usta i obmył nitkę w strumieniu wody.Następnie, z równym zapałem i nie mniejszym profesjonalizmem, przystąpił do czyszczenia zębów w dolnej szczęce.„Istnieją błyskotliwe rozmowy, olśniewająca muzyka, błyskotliwe choroby, jak alergia na pył kwiatowy, podagra, depresje i stres.Istnieją, oczywiście, błyskotliwe olśnienia i olśniewające błyskotki”.Ponownie wypłukał jamę ustną i wyrzucił nitkę do kosza na śmieci.W tym dopiero momencie mógł użyć pasty do zębów.Uczynił to poruszając szczoteczką z góry na dół, powoli i wywierając odpowiedni nacisk, aby włosie x naturalne, nigdy ze sztucznego włókna - dotarło w głąb owych kostnych rowków, w poszukiwaniu tych resztek jedzenia, które przetrwały krecią robotę nitki.Wpierw wyczyścił szczoteczką część zewnętrzną, następnie wewnętrzną.Kiedy wypłukał zęby po raz ostatni, poczuł w ustach ów przyjemny smak mięty i cytryny, tak odświeżający i młodzieńczy, jakby ktoś, w tej jamie ograniczonej dziąsłami i podniebieniem, niespodziewanie puścił w ruch wentylator, włączył klimatyzację, jego zaś siekacze i zęby trzonowe przestały być owymi twardymi i pozbawionymi czucia kośćmi, nasycając się wrażliwością warg.„Moje zęby lśnią”, pomyślał z pewnym niepokojem.„No cóż, być może jest to wyjątek potwierdzający regułę”.„Istnieją - pomyślał - olśniewające kwiaty, jak róża.I olśniewające zwierzęta, jak kot angora”.Z miejsca wyobraził sobie dońę Lukrecję, nagą, baraszkującą z tuzinem kotków angorskich, które miaucząc ocierałyby się o wszystkie wypukłości jej urodziwego ciała, i obawiając się zbyt wczesnego wzwodu przystąpił natychmiast do mycia pach.Czynił to wielokrotnie w ciągu dnia: rano, biorąc prysznic, i w łazience towarzystwa ubezpieczeniowego w południe, tuż przed wyjściem na obiad.Ale dopiero teraz, podczas wieczornego rytuału, oddawał się tej czynności z pełną świadomością i z radością, jakby, ni mniej ni więcej, zażywał zakazanych rozkoszy.Najsampierw opłukał obie pachy jak również ramiona letnią wodą, mocno je trąc, by pobudzić krążenie.Następnie napełnił umywalkę gorącą wodą, w której rozpuścił niewielką ilość pachnącego mydła, odczekawszy nieco, aż powierzchnia wody pokryje się całkowicie pianą.Zanurzył każde z ramion w błogiej ciepłocie i począł, cierpliwie i z czułością, myć pachy, burząc i prostując swe ciemne owłosienie w pienistej wodzie.A w jego głowie snuła się tymczasem kolejna myśl: „Istnieją olśniewające zapachy, jak zapach róży czy kamfory”.Wreszcie wytarł się ręcznikiem i dodał powabu swym pachom wodą kolońską o bardzo delikatnym bukiecie, nasuwającym skojarzenie z zapachem męskiego ciała zanurzającego się w morzu lub z powiewem morskiej bryzy, która otarła się o szklarnie pełne kwiatów.„Jestem doskonały”, rzekł sobie przeglądając się w lustrze, wciągając w nozdrza własny zapach.W jego myślach nie było nawet cienia próżności.Celem owej pracochłonnej dbałości o własne ciało nie była w żadnej mierze chęć uczynienia siebie schludniejszym czy też mniej brzydkim, czyli te kokieteryjne fanaberie, które w pewnej mierze schlebiały, częstokroć nieświadomie, pogardzanemu ideałowi pospolitości - czyż nie było się „urodziwym” dla innych? - lecz możność doznania, iż w ten oto sposób powstrzymuje po części działanie bezlitosnego zęba czasu i oddala lub spowalnia nieuchronne dzieło zniszczenia narzucone przez nikczemną Naturę wszelakiemu istnieniu.Poczucie, że oto podjął się tej walki, dobroczynnie wpływało na stan jego duszy.Poza tym od dnia swego ślubu, zachowując tajemnicę przed Lukrecją, walczył z rozkładem swego ciała, również w imieniu małżonki [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.Aczkolwiek skupiał się na nich wszystkimi zmysłami, poświęcając im tyle czasu, ile wymagało tego powodzenie operacji, do tego stopnia panował nad obrządkiem, iż uwagę swą mógł kierować i częściowo również poświęcać wybranej, każdego dnia innej, normie estetycznej, normie zapożyczonej z owego podręcznika, tabeli czy przykazań wypracowanych, w jak największej tajemnicy, oczywiście, przez siebie samego, podczas tych nocnych enklaw, które pod pozorami zabiegów higienicznych stanowiły jego prywatną religię i jemu tylko właściwy sposób ucieleśniania utopii.Rozmieszczając na blacie z żółtego, biało żyłkowanego marmuru instrumentarium jamoustnego ofertorium - szklankę z wodą, nitkę do zębów, pastę, szczoteczkę - wybrał jedno z twierdzeń, którego był najbardziej pewien, normę, w której prawdziwość nigdy, od chwili ostatecznego jej sformułowania, nie wątpił: „Wszystko, co lśni i błyszczy jest brzydkie, szczególnie zaś olśniewający i błyskotliwi mężczyźni”.Nabrał wody do ust i energicznie zaczął je płukać, obserwując w lustrze, jak wydymają mu się policzki, podczas gdy on nadal płukał, by oderwać pojedyncze resztki osiadłe na dziąsłach lub zwisające luźno pomiędzy zębami.„Istnieją olśniewające miasta, obrazy, olśniewające wiersze, święta, pejzaże, błyskotliwe interesy i rozprawy naukowe”, pomyślał.Należałoby się ich wystrzegać jak marnej waluty, choćby i najbardziej kolorowej, czy też owych tropikalnych i przeznaczonych dla turystów napojów przystrojonych owocami i chorągieweczkami i obrzydliwie słodkich.Między kciukiem a palcem wskazującym każdej dłoni trzymał już dwudziestocentymetrową nitkę do czyszczenia zębów.Zaczął, jak zwykle, od górnej części, z prawej na lewą, następnie zaś z lewej na prawą, przyjmując za punkt wyjścia siekacze.Wprowadzał nitkę w wąską szczelinę, unosząc nią zarazem brzegi dziąseł, gdzie zawsze zaszywały się odrażające okruszki chleba, żyłki mięsa, włókienka warzyw, miąższ i skórki owoców.Z dziecięcym uniesieniem obserwował zwyrodniałe substancje wykorzeniane przez nitkę wyczyniającą, z jego woli, niezwykłe akrobacje.Wypluwał je do umywalki i przypatrywał im się, jak spływają, po czym znikają w otworze, porywane przez wir miniaturowej trąby wodnej wydostającej się z kranu.Rozmyślał wówczas: „Istnieją olśniewające fryzury wieńczące mózgi nijakie, nie brylujące niczym lub czyniące je takowymi.Najohydniejszym słowem w hiszpańszczyźnie jest słowo: brylantyna”.Ukończywszy oczyszczanie górnego rzędu, ponownie wypłukał usta i obmył nitkę w strumieniu wody.Następnie, z równym zapałem i nie mniejszym profesjonalizmem, przystąpił do czyszczenia zębów w dolnej szczęce.„Istnieją błyskotliwe rozmowy, olśniewająca muzyka, błyskotliwe choroby, jak alergia na pył kwiatowy, podagra, depresje i stres.Istnieją, oczywiście, błyskotliwe olśnienia i olśniewające błyskotki”.Ponownie wypłukał jamę ustną i wyrzucił nitkę do kosza na śmieci.W tym dopiero momencie mógł użyć pasty do zębów.Uczynił to poruszając szczoteczką z góry na dół, powoli i wywierając odpowiedni nacisk, aby włosie x naturalne, nigdy ze sztucznego włókna - dotarło w głąb owych kostnych rowków, w poszukiwaniu tych resztek jedzenia, które przetrwały krecią robotę nitki.Wpierw wyczyścił szczoteczką część zewnętrzną, następnie wewnętrzną.Kiedy wypłukał zęby po raz ostatni, poczuł w ustach ów przyjemny smak mięty i cytryny, tak odświeżający i młodzieńczy, jakby ktoś, w tej jamie ograniczonej dziąsłami i podniebieniem, niespodziewanie puścił w ruch wentylator, włączył klimatyzację, jego zaś siekacze i zęby trzonowe przestały być owymi twardymi i pozbawionymi czucia kośćmi, nasycając się wrażliwością warg.„Moje zęby lśnią”, pomyślał z pewnym niepokojem.„No cóż, być może jest to wyjątek potwierdzający regułę”.„Istnieją - pomyślał - olśniewające kwiaty, jak róża.I olśniewające zwierzęta, jak kot angora”.Z miejsca wyobraził sobie dońę Lukrecję, nagą, baraszkującą z tuzinem kotków angorskich, które miaucząc ocierałyby się o wszystkie wypukłości jej urodziwego ciała, i obawiając się zbyt wczesnego wzwodu przystąpił natychmiast do mycia pach.Czynił to wielokrotnie w ciągu dnia: rano, biorąc prysznic, i w łazience towarzystwa ubezpieczeniowego w południe, tuż przed wyjściem na obiad.Ale dopiero teraz, podczas wieczornego rytuału, oddawał się tej czynności z pełną świadomością i z radością, jakby, ni mniej ni więcej, zażywał zakazanych rozkoszy.Najsampierw opłukał obie pachy jak również ramiona letnią wodą, mocno je trąc, by pobudzić krążenie.Następnie napełnił umywalkę gorącą wodą, w której rozpuścił niewielką ilość pachnącego mydła, odczekawszy nieco, aż powierzchnia wody pokryje się całkowicie pianą.Zanurzył każde z ramion w błogiej ciepłocie i począł, cierpliwie i z czułością, myć pachy, burząc i prostując swe ciemne owłosienie w pienistej wodzie.A w jego głowie snuła się tymczasem kolejna myśl: „Istnieją olśniewające zapachy, jak zapach róży czy kamfory”.Wreszcie wytarł się ręcznikiem i dodał powabu swym pachom wodą kolońską o bardzo delikatnym bukiecie, nasuwającym skojarzenie z zapachem męskiego ciała zanurzającego się w morzu lub z powiewem morskiej bryzy, która otarła się o szklarnie pełne kwiatów.„Jestem doskonały”, rzekł sobie przeglądając się w lustrze, wciągając w nozdrza własny zapach.W jego myślach nie było nawet cienia próżności.Celem owej pracochłonnej dbałości o własne ciało nie była w żadnej mierze chęć uczynienia siebie schludniejszym czy też mniej brzydkim, czyli te kokieteryjne fanaberie, które w pewnej mierze schlebiały, częstokroć nieświadomie, pogardzanemu ideałowi pospolitości - czyż nie było się „urodziwym” dla innych? - lecz możność doznania, iż w ten oto sposób powstrzymuje po części działanie bezlitosnego zęba czasu i oddala lub spowalnia nieuchronne dzieło zniszczenia narzucone przez nikczemną Naturę wszelakiemu istnieniu.Poczucie, że oto podjął się tej walki, dobroczynnie wpływało na stan jego duszy.Poza tym od dnia swego ślubu, zachowując tajemnicę przed Lukrecją, walczył z rozkładem swego ciała, również w imieniu małżonki [ Pobierz całość w formacie PDF ]