Pokrewne
- Strona Główna
- Prentice Hall The ANSI C Programming Language 2nd ed. by Brian W. Kernighan and Dennis M. Ritchie
- The Career Survival Guide Dealing with Office Politics Brian OConnell
- Brian Herbert & Kevin J. Anderson Dune House Atreides
- Mysteries of the Equilateral Triangle by Brian J McCartin (2010)
- Aldiss, Brian W. Cuando la Tierra este muerta
- Herbert Frank Swiat Pandory 01 Epizod z Jezusem
- Trylogia arturiańska 03 Bernard Cornwell Excalibur
- Makuszynski Kornel Awantura o Basie (SCAN dal 768)
- Jeffrey Archer Co Do Grosza 1
- Redhat Linux 7.2 Bible
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- euro2008.keep.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mimo to, zmierzając do jasnej izby, w duchu drżał.Ktoś przyczajony na górze bez trudu mógł przeszyć włócznią wyłaniającego się z drzwi wojownika lub ściąć mu głowę.Jednakże, poza panem twierdzy, w sali nie było nikogo.Tibor zerknął na niego, po czym rozejrzał się wokoło.Izba była rozległa i wysoka.W stropie brakowało belek.Migotliwy blask ognia rozświetlił okopcone belki spadzistego dachu.W szczelinach błyszczały złote gwiazdy, pływające wśród dymu.Zimą musiał panować tu dotkliwy ziąb.Gdyby nie ogień, nawet teraz nie byłoby tu ciepło.W wielkim, otwartym palenisku z ukośnym kominem, przechodzącym przez zewnętrzną ścianę, płonęły sosnowe szczapy.Leżały w koszu z giętych żelaznych prętów, poskręcanych od żaru niezliczonych ognisk.Nad czerwonym popiołem piekło się na rożnie sześć bekasów.Aromat mięsa i ziół, którymi je przyprawiono, przypomniał Tiborowi o głodzie.W pobliżu kominka stał ciężki stół z dwoma dębowymi krzesłami.Na blacie rozłożono drewniane talerze, noże, postawiono kamienny dzban z winem lub wodą.Na środku stołu dymiło się jeszcze pieczyste.Tibor dostrzegł też dwie misy, jedną wypełnioną suszonymi owocami a drugą z prostym ciemnym chlebem.Głód mu tu raczej nie groził.Spojrzał znów na ścianę za paleniskiem.Spód miała kamienny, wyżej były belki.Za kwadratowym oknem panowała noc.Podszedł do niego i popatrzył na oszałamiający krajobraz: wąwóz, aż ciemny od gęsto rosnących drzew, a w oddali, na wschodzie, niezmierzone połacie czarnych lasów.Wojewoda uświadomił sobie, iż izba znajduje się w najwyższym punkcie łuku wiążącego obie baszty.- Jesteś niespokojny, Wołochu?Drgnął, słysząc łagodny głos Faethora Ferenczego.- Niespokojny? - Tibor powoli pokręcił głową.- Tylko oszołomiony.Zaskoczony.Żyjesz tu samotnie!- Tak.Spodziewałeś się czegoś innego? Cygan Arwos nie mówił, że mieszkam samotnie?- Niejedno mi mówił, a teraz nie żyje.- Zmrużył oczy Tibor.Bojar nie okazał śladu zdziwienia ani skruchy.- Śmierć czeka wszystkich - rzekł.- Dwaj moi przyjaciele również zginęli - powiedział ostrzej Tibor.Ferenczy nieznacznie wzruszył ramionami.- Droga na szczyt jest ciężka.Niejednego już kosztowała życie.Powiedziałeś, przyjaciele? Szczęśliwy z ciebie człowiek.Ja nie mam przyjaciół.Dłoń Tibora znalazła rękojeść miecza.- Zdawało mi się, że cała sfora twych "przyjaciół" przyprowadziła mnie tutaj.Pan domu zbliżył się do Wołocha, bardziej płynąc niż idąc.Długopalca dłoń, szczupła lecz silna, spoczęła na mieczu Tibora, wślizgując się pod jego rękę.Wołoch odniósł wrażenie, że dotknął łuski węża.Cofnął dłoń ze wstrętem.Bojar równie płynnym ruchem wyciągnął miecz.Tibor zamarł, zdumiony nagłym rozbrojeniem.- Nie sposób jeść, gdy takie żelastwo obija się o nogi - pouczył go Ferenczy.Zważył miecz w dłoniach, niczym zabawkę, uśmiechając się lekko.- Broń wojownika! Jesteś więc wojownikiem, Tiborze z Wołoszczyzny? Wojewodą? Słyszałem, że Włodzimierz Światosławicz werbuje wielu wodzów, nawet spośród chłopstwa.I znów Tibor dał się zaskoczyć, nie wyjawił przecież Ferenczemu swego imienia, słowem nie wspomniał o kijowskim Władzie.Ale nie zdążył znaleźć właściwej odpowiedzi.- Twój posiłek stygnie - zauważył bojar.- Siadaj i jedz.Potem porozmawiamy.- Rzucił miecz Tibora na ławę zasłaną miękkimi skórami.Na pledach Wołocha wisiała kusza.Ściągnął z ramienia pas i podał ją Ferenczemu.I tak zbyt długo trwałoby przygotowanie jej do strzału.Nie zdałaby się na nic w bezpośrednim starciu z człowiekiem, który tak się poruszał.- Nóż też ci dać?Wydłużone szczęki Faethora Ferenczego rozwarły się, bojar wybuchnął śmiechem.- Pragnę tylko, żeby było ci wygodnie przy mym stole.Zachowaj nóż.Jak widzisz, w twym zasięgu jest ich więcej.Do krojenia mięsa.- Cisnął kuszę obok miecza.Tibor popatrzył na niego, potem skinął głową.Zrzucił z ramion ciężki kaftan, prosto na posadzkę.Usadowił się na krańcu stołu, przyglądając się, jak Ferenczy stawia wszystkie potrawy w jego zasięgu.Gospodarz napełnił jeszcze dwie głębokie, żelazne czary winem i usiadł naprzeciw.- Nie zjesz ze mną? - Tiborowi doskwierał głód, nie chciał jednak, by pierwszy kęs należał do niego.Na kijowskim dworze czekano zawsze, aż Wlad zacznie jeść.Faethor Ferenczy sięgnął przez stół, zaskakująco daleko, i pewnym mchem uciął sobie kawałek pieczeni.- Zjem bekasa, gdy będzie gotów - oznajmił.- Ale nie czekaj na mnie.Jedz, na co masz ochotę.Bawił się swoją porcją, podczas gdy Tibor ucztował z zapałem.Bojar obserwował go przez chwilę.- W tym, że wielcy ludzie powinni mieć wielkie potrzeby, kryje się wiele sensu - odezwał się.- Ja także mam [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.Mimo to, zmierzając do jasnej izby, w duchu drżał.Ktoś przyczajony na górze bez trudu mógł przeszyć włócznią wyłaniającego się z drzwi wojownika lub ściąć mu głowę.Jednakże, poza panem twierdzy, w sali nie było nikogo.Tibor zerknął na niego, po czym rozejrzał się wokoło.Izba była rozległa i wysoka.W stropie brakowało belek.Migotliwy blask ognia rozświetlił okopcone belki spadzistego dachu.W szczelinach błyszczały złote gwiazdy, pływające wśród dymu.Zimą musiał panować tu dotkliwy ziąb.Gdyby nie ogień, nawet teraz nie byłoby tu ciepło.W wielkim, otwartym palenisku z ukośnym kominem, przechodzącym przez zewnętrzną ścianę, płonęły sosnowe szczapy.Leżały w koszu z giętych żelaznych prętów, poskręcanych od żaru niezliczonych ognisk.Nad czerwonym popiołem piekło się na rożnie sześć bekasów.Aromat mięsa i ziół, którymi je przyprawiono, przypomniał Tiborowi o głodzie.W pobliżu kominka stał ciężki stół z dwoma dębowymi krzesłami.Na blacie rozłożono drewniane talerze, noże, postawiono kamienny dzban z winem lub wodą.Na środku stołu dymiło się jeszcze pieczyste.Tibor dostrzegł też dwie misy, jedną wypełnioną suszonymi owocami a drugą z prostym ciemnym chlebem.Głód mu tu raczej nie groził.Spojrzał znów na ścianę za paleniskiem.Spód miała kamienny, wyżej były belki.Za kwadratowym oknem panowała noc.Podszedł do niego i popatrzył na oszałamiający krajobraz: wąwóz, aż ciemny od gęsto rosnących drzew, a w oddali, na wschodzie, niezmierzone połacie czarnych lasów.Wojewoda uświadomił sobie, iż izba znajduje się w najwyższym punkcie łuku wiążącego obie baszty.- Jesteś niespokojny, Wołochu?Drgnął, słysząc łagodny głos Faethora Ferenczego.- Niespokojny? - Tibor powoli pokręcił głową.- Tylko oszołomiony.Zaskoczony.Żyjesz tu samotnie!- Tak.Spodziewałeś się czegoś innego? Cygan Arwos nie mówił, że mieszkam samotnie?- Niejedno mi mówił, a teraz nie żyje.- Zmrużył oczy Tibor.Bojar nie okazał śladu zdziwienia ani skruchy.- Śmierć czeka wszystkich - rzekł.- Dwaj moi przyjaciele również zginęli - powiedział ostrzej Tibor.Ferenczy nieznacznie wzruszył ramionami.- Droga na szczyt jest ciężka.Niejednego już kosztowała życie.Powiedziałeś, przyjaciele? Szczęśliwy z ciebie człowiek.Ja nie mam przyjaciół.Dłoń Tibora znalazła rękojeść miecza.- Zdawało mi się, że cała sfora twych "przyjaciół" przyprowadziła mnie tutaj.Pan domu zbliżył się do Wołocha, bardziej płynąc niż idąc.Długopalca dłoń, szczupła lecz silna, spoczęła na mieczu Tibora, wślizgując się pod jego rękę.Wołoch odniósł wrażenie, że dotknął łuski węża.Cofnął dłoń ze wstrętem.Bojar równie płynnym ruchem wyciągnął miecz.Tibor zamarł, zdumiony nagłym rozbrojeniem.- Nie sposób jeść, gdy takie żelastwo obija się o nogi - pouczył go Ferenczy.Zważył miecz w dłoniach, niczym zabawkę, uśmiechając się lekko.- Broń wojownika! Jesteś więc wojownikiem, Tiborze z Wołoszczyzny? Wojewodą? Słyszałem, że Włodzimierz Światosławicz werbuje wielu wodzów, nawet spośród chłopstwa.I znów Tibor dał się zaskoczyć, nie wyjawił przecież Ferenczemu swego imienia, słowem nie wspomniał o kijowskim Władzie.Ale nie zdążył znaleźć właściwej odpowiedzi.- Twój posiłek stygnie - zauważył bojar.- Siadaj i jedz.Potem porozmawiamy.- Rzucił miecz Tibora na ławę zasłaną miękkimi skórami.Na pledach Wołocha wisiała kusza.Ściągnął z ramienia pas i podał ją Ferenczemu.I tak zbyt długo trwałoby przygotowanie jej do strzału.Nie zdałaby się na nic w bezpośrednim starciu z człowiekiem, który tak się poruszał.- Nóż też ci dać?Wydłużone szczęki Faethora Ferenczego rozwarły się, bojar wybuchnął śmiechem.- Pragnę tylko, żeby było ci wygodnie przy mym stole.Zachowaj nóż.Jak widzisz, w twym zasięgu jest ich więcej.Do krojenia mięsa.- Cisnął kuszę obok miecza.Tibor popatrzył na niego, potem skinął głową.Zrzucił z ramion ciężki kaftan, prosto na posadzkę.Usadowił się na krańcu stołu, przyglądając się, jak Ferenczy stawia wszystkie potrawy w jego zasięgu.Gospodarz napełnił jeszcze dwie głębokie, żelazne czary winem i usiadł naprzeciw.- Nie zjesz ze mną? - Tiborowi doskwierał głód, nie chciał jednak, by pierwszy kęs należał do niego.Na kijowskim dworze czekano zawsze, aż Wlad zacznie jeść.Faethor Ferenczy sięgnął przez stół, zaskakująco daleko, i pewnym mchem uciął sobie kawałek pieczeni.- Zjem bekasa, gdy będzie gotów - oznajmił.- Ale nie czekaj na mnie.Jedz, na co masz ochotę.Bawił się swoją porcją, podczas gdy Tibor ucztował z zapałem.Bojar obserwował go przez chwilę.- W tym, że wielcy ludzie powinni mieć wielkie potrzeby, kryje się wiele sensu - odezwał się.- Ja także mam [ Pobierz całość w formacie PDF ]