Pokrewne
- Strona Główna
- Trylogia Lando Calrissiana.02.Lando Calrissian i Ogniowicher Oseona
- Trylogia Lando Calrissiana.01.Lando Calrissian i Mysloharfa Sharow (2)
- Carter Ally Dziewczyny z Akademii Gallagher 03 Nie oceniaj dziewczyny po okładce ( nieof.)
- Feist Raymond E & Wurst Janny Imperium 03 Władczyni Imperium
- Tielle St Clare Shadow of the Dragon 03 Smocze narodziny (całoć)
- Abercrombie Joe Pierwsze prawo 03 Ostateczny argument królów
- MAREK KRAJEWSKI Edward Popielski 03.Liczby Harona (2011)
- PoematBogaCzlowieka k.5z7
- Henryk Sienkiewicz Ogniem i mieczem
- Trylogia Hana Solo.03.Han Solo i utracona fortuna (3)
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- pozycb.xlx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Latem stara forteca prezentujesię okazale, owce pasą się na mocarnych wałach, motyle latają nad trawą, dzikimtymiankiem i storczykami, ale pózną jesienią, kiedy noce zapadają wcześnie izachodnie deszcze mkną przez Dumnonię, wierzchołek bywa lodowaty, nagi i wiatrprzenika na nim do kości.Główna droga na szczyt prowadzi przez zachodnią bramę, zbudowaną jaklabirynt, i kopyta konia ślizgały się w błocie, kiedy wiozłem Excalibura Merlinowi.Razem ze mną wspinała się ciżba.Niektórzy dzwigali na plecach wielkie wiązkidrew, inni nieśli bukłaki pitnej wody, podczas gdy skromna garstka popędzała wołyciągnące wielkie pnie lub też sanie załadowane ociosanymi konarami.Boki wołówspływały krwią, kiedy z trudem wciągały ładunki w górę stromej zdradzieckiej drogi.Wysoko, na zewnętrznym trawiastym wale, stała straż włóczników.Jej obecnośćpotwierdzała to, co powiedziano mi w Durnovarii.Merlin zamknął Mai Dun przedwszystkimi, z wyjątkiem tych, którzy przybyli pracować.Bramy strzegli dwaj irlandzcy wojownicy, Tarczownicy Czarni, najęci odOengusa mac Airema, i zastanawiałem się, ile fortuny Merlina poszło naprzygotowanie tego opuszczonego, zarosłego trawą fortu, by stał się godnymmiejscem powitania bogów.Wojowie poznali, że nie jestem jednym z prostaczkówtrudzących się na Mai Dun, i przywitali mnie, schodząc po pochyłości.- Jaka sprawa cię tu sprowadza, panie? - spytał z szacunkiem jeden z nich.Niemiałem na sobie zbroi, ale dzwigałem Hywelbane a i już pochwa miecza świadczyła,że jestem kimś znacznym.- Mam sprawę do Merlina - rzekłem.Tarczownicy Czarni nie odstąpili na bok.- Wielu ludzi przybywa tu, panie, i twierdzi, że ma sprawę do Merlina.Aleczy szlachetny Merlin ma sprawę do nich?- Powiedz mu, iż szlachetny Derfel przyniósł ostatni Skarb.Starałem się nadać tym słowom stosowne ceremonialne brzmienie, ale tochyba nie zrobiło na wojach wrażenia.Młodszy udał się z wieścią, podczas gdystarszy gawędził ze mną.Jak większość włóczników Oengusa robił wrażeniewesołego rozrabiaki.Tarczownicy Czarni pochodzą z Demetii, królestwa założonegoprzez Oengusa na zachodnim wybrzeżu Brytanii, ale chociaż byli najezdzcami, niebudzili takiej nienawiści jak Sasi.Walczyli z nami, okradali nas, brali w niewolę,zabierali naszą ziemię, ale mówili językiem podobnym do naszego, ich bogowie bylinaszymi bogami i kiedy Irlandczycy nie dawali nam łupnia, bez trudu mieszali się zrdzennymi Brytami.Niektórzy, jak sam Oengus, teraz wydawali się bardziej bryccyniż irlandzcy, bo ich rodzinna Irlandia, która zawsze szczyciła się tym, że nie uległapodbojowi rzymskiemu, teraz została podbita przez religię, którą sprowadziliRzymianie.Irlandczycy zaadoptowali chrześcijaństwo, chociaż panowie zzaZachodniego Morza, irlandzcy królowie pokroju Oengusa, który zdobył ziemię wBrytanii, nadal trzymali się swych starszych bogów i pomyślałem, że następnejwiosny, jeśli rytuały Merlina nie sprowadzą nam na pomoc bogów, TarczownicyCzarni niewątpliwie będą walczyli za Brytanię przeciwko Sasom.Nie kto inny, jak młody książę Gowen, schodził mi na spotkanie.Kroczyłgodnie w swoim pobielonym rynsztunku, chociaż utracił nieco ze swej wspaniałości,gdy poślizgnął się na błotnistej kępce trawy i przejechał kilka jardów na tyłku.- Panie Derflu! - zawołał, gdy podniósł się na nogi.- Panie Derflu! Chodz,chodz! Witamy! - Uśmiechnął się szeroko, kiedy się do niego zbliżałem.- Czyż to nienajbardziej ekscytująca rzecz na świecie?!- Jeszcze nie wiem, książę.- Triumf! - wykrzyknął z entuzjazmem, obchodząc uważnie błotnisty kawałek,na którym się poślizgnął.- Wielkie dzieło! Módlmy się, by nie poszło na marne.- Cała Brytania się o to modli - powiedziałem.- Może z wyjątkiemchrześcijan.- Za trzy dni, panie Derflu, nie będzie już chrześcijan w Brytanii, bo do tejpory wszyscy ujrzą prawdziwych bogów - zapewnił mnie.- Byle nie padał deszcz -dodał z niepokojem.Popatrzył na posępne chmury i nagle był bliski łez.- Deszcz? - spytałem.- A może to chmura odbierze nam bogów.Deszcz albo chmura, nie mampewności, a Merlin jest niecierpliwy.Nie wyjaśnia, ale myślę, że nieprzyjacielem jestdeszcz, a może chmura.- Umilkł, nadal pogrążony w żałości.- Może jedno i drugie.Pytałem Nimue, ale ona mnie nie lubi.- Wydawał się bardzo przygnębiony.- Takwięc nie jestem pewien i błagam bogów o czyste niebiosa.A ostatnio byłopochmurnie, bardzo pochmurnie, i podejrzewam, że chrześcijanie modlą się o deszcz.Czy naprawdę dostarczyłeś Excalibura?Rozwinąłem płachtę okrywającą pochwę i podałem mu miecz, tak że mógłująć go za rękojeść.Przez chwilę nie śmiał jej dotknąć, lecz wreszcie wyciągnąłdrżącą rękę i obnażył oręż.Z czcią chłonął wzrokiem głownię, a potem musnąłozdobne cyzelunki i smoki wytrawione w metalu.- Wykuty w zaświatach przez samego Gofannona! - rzekł głosem pełnympodziwu.- Pewniej w Irlandii - sprostowałem nielitościwie, albowiem coś wmłodzieńczości i łatwowierności Gowena korciło mnie, by przekłuć rybi pęcherz tejpobożnej niewinności.- Nie, panie - zapewnił mnie z przekonaniem.- Zrobiono go w zaświatach.-Wepchnął z powrotem Excalibura w moje dłonie.- Chodz, panie - rzekł, popędzającmnie, ale znów poślizgnął się w błocie i wymachiwał rękami, łapiąc równowagę.Jegobiała zbroja, budząca z daleka taki podziw, była pokryta błotem i wyblakła, lecznieugięta pewność siebie chroniła księcia przed śmiesznością [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.Latem stara forteca prezentujesię okazale, owce pasą się na mocarnych wałach, motyle latają nad trawą, dzikimtymiankiem i storczykami, ale pózną jesienią, kiedy noce zapadają wcześnie izachodnie deszcze mkną przez Dumnonię, wierzchołek bywa lodowaty, nagi i wiatrprzenika na nim do kości.Główna droga na szczyt prowadzi przez zachodnią bramę, zbudowaną jaklabirynt, i kopyta konia ślizgały się w błocie, kiedy wiozłem Excalibura Merlinowi.Razem ze mną wspinała się ciżba.Niektórzy dzwigali na plecach wielkie wiązkidrew, inni nieśli bukłaki pitnej wody, podczas gdy skromna garstka popędzała wołyciągnące wielkie pnie lub też sanie załadowane ociosanymi konarami.Boki wołówspływały krwią, kiedy z trudem wciągały ładunki w górę stromej zdradzieckiej drogi.Wysoko, na zewnętrznym trawiastym wale, stała straż włóczników.Jej obecnośćpotwierdzała to, co powiedziano mi w Durnovarii.Merlin zamknął Mai Dun przedwszystkimi, z wyjątkiem tych, którzy przybyli pracować.Bramy strzegli dwaj irlandzcy wojownicy, Tarczownicy Czarni, najęci odOengusa mac Airema, i zastanawiałem się, ile fortuny Merlina poszło naprzygotowanie tego opuszczonego, zarosłego trawą fortu, by stał się godnymmiejscem powitania bogów.Wojowie poznali, że nie jestem jednym z prostaczkówtrudzących się na Mai Dun, i przywitali mnie, schodząc po pochyłości.- Jaka sprawa cię tu sprowadza, panie? - spytał z szacunkiem jeden z nich.Niemiałem na sobie zbroi, ale dzwigałem Hywelbane a i już pochwa miecza świadczyła,że jestem kimś znacznym.- Mam sprawę do Merlina - rzekłem.Tarczownicy Czarni nie odstąpili na bok.- Wielu ludzi przybywa tu, panie, i twierdzi, że ma sprawę do Merlina.Aleczy szlachetny Merlin ma sprawę do nich?- Powiedz mu, iż szlachetny Derfel przyniósł ostatni Skarb.Starałem się nadać tym słowom stosowne ceremonialne brzmienie, ale tochyba nie zrobiło na wojach wrażenia.Młodszy udał się z wieścią, podczas gdystarszy gawędził ze mną.Jak większość włóczników Oengusa robił wrażeniewesołego rozrabiaki.Tarczownicy Czarni pochodzą z Demetii, królestwa założonegoprzez Oengusa na zachodnim wybrzeżu Brytanii, ale chociaż byli najezdzcami, niebudzili takiej nienawiści jak Sasi.Walczyli z nami, okradali nas, brali w niewolę,zabierali naszą ziemię, ale mówili językiem podobnym do naszego, ich bogowie bylinaszymi bogami i kiedy Irlandczycy nie dawali nam łupnia, bez trudu mieszali się zrdzennymi Brytami.Niektórzy, jak sam Oengus, teraz wydawali się bardziej bryccyniż irlandzcy, bo ich rodzinna Irlandia, która zawsze szczyciła się tym, że nie uległapodbojowi rzymskiemu, teraz została podbita przez religię, którą sprowadziliRzymianie.Irlandczycy zaadoptowali chrześcijaństwo, chociaż panowie zzaZachodniego Morza, irlandzcy królowie pokroju Oengusa, który zdobył ziemię wBrytanii, nadal trzymali się swych starszych bogów i pomyślałem, że następnejwiosny, jeśli rytuały Merlina nie sprowadzą nam na pomoc bogów, TarczownicyCzarni niewątpliwie będą walczyli za Brytanię przeciwko Sasom.Nie kto inny, jak młody książę Gowen, schodził mi na spotkanie.Kroczyłgodnie w swoim pobielonym rynsztunku, chociaż utracił nieco ze swej wspaniałości,gdy poślizgnął się na błotnistej kępce trawy i przejechał kilka jardów na tyłku.- Panie Derflu! - zawołał, gdy podniósł się na nogi.- Panie Derflu! Chodz,chodz! Witamy! - Uśmiechnął się szeroko, kiedy się do niego zbliżałem.- Czyż to nienajbardziej ekscytująca rzecz na świecie?!- Jeszcze nie wiem, książę.- Triumf! - wykrzyknął z entuzjazmem, obchodząc uważnie błotnisty kawałek,na którym się poślizgnął.- Wielkie dzieło! Módlmy się, by nie poszło na marne.- Cała Brytania się o to modli - powiedziałem.- Może z wyjątkiemchrześcijan.- Za trzy dni, panie Derflu, nie będzie już chrześcijan w Brytanii, bo do tejpory wszyscy ujrzą prawdziwych bogów - zapewnił mnie.- Byle nie padał deszcz -dodał z niepokojem.Popatrzył na posępne chmury i nagle był bliski łez.- Deszcz? - spytałem.- A może to chmura odbierze nam bogów.Deszcz albo chmura, nie mampewności, a Merlin jest niecierpliwy.Nie wyjaśnia, ale myślę, że nieprzyjacielem jestdeszcz, a może chmura.- Umilkł, nadal pogrążony w żałości.- Może jedno i drugie.Pytałem Nimue, ale ona mnie nie lubi.- Wydawał się bardzo przygnębiony.- Takwięc nie jestem pewien i błagam bogów o czyste niebiosa.A ostatnio byłopochmurnie, bardzo pochmurnie, i podejrzewam, że chrześcijanie modlą się o deszcz.Czy naprawdę dostarczyłeś Excalibura?Rozwinąłem płachtę okrywającą pochwę i podałem mu miecz, tak że mógłująć go za rękojeść.Przez chwilę nie śmiał jej dotknąć, lecz wreszcie wyciągnąłdrżącą rękę i obnażył oręż.Z czcią chłonął wzrokiem głownię, a potem musnąłozdobne cyzelunki i smoki wytrawione w metalu.- Wykuty w zaświatach przez samego Gofannona! - rzekł głosem pełnympodziwu.- Pewniej w Irlandii - sprostowałem nielitościwie, albowiem coś wmłodzieńczości i łatwowierności Gowena korciło mnie, by przekłuć rybi pęcherz tejpobożnej niewinności.- Nie, panie - zapewnił mnie z przekonaniem.- Zrobiono go w zaświatach.-Wepchnął z powrotem Excalibura w moje dłonie.- Chodz, panie - rzekł, popędzającmnie, ale znów poślizgnął się w błocie i wymachiwał rękami, łapiąc równowagę.Jegobiała zbroja, budząca z daleka taki podziw, była pokryta błotem i wyblakła, lecznieugięta pewność siebie chroniła księcia przed śmiesznością [ Pobierz całość w formacie PDF ]