[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Chociaż i w to trudno uwierzyć, gdyż albo dałby znać policji, albo ogłosił w gazetach.Czyniono wszystkie możliwe przypuszczenia i rozważano setki możliwości.Po dręczącej kilkugodzinnej naradzie uchwalono: ogłosić w gazetach wiadomość o dziwnej zgubie i dołączyć do ogłoszenia fotografię Basi.- Dziecko moje.- szepnęła pani Budziszowa patrząc na fotografię.Pani Tańska i jej wnuczka milczały, bardzo wzruszone.Nagle pani doktorowa krzyknęła wielkim głosem:- Znajdę ją, choćby pod ziemią!Pani Tańska, ujęta tym zapałem, przebaczyła jej serdecznie ciężką uwagę o “odrobinie rozsądku”.- Niech pani liczy i na mnie! - rzekła gorąco.Ziemia usłyszawszy, że trzy dzielne kobiety będą ją wywracały do góry nogami w poszukiwaniu Basi, cokolwiek struchlała.Najbardziej zdawała się lękać pani doktorowej, która oświadczyła, mocno uderzając się w piersi:- Moja wina, że już dawno tutaj nie przyjechałam.Dziwne to było, że nie miałam od pani żadnej wiadomości, co mi nie dawało spać.Poza tym miałam przeczucia, złe i bolesne przeczucia.Zdawało mi się nieraz, że Basia nawołuje mnie rozdzierającym głosem.Ale cóż? Mąż mnie wyśmiał.- Mężczyźni nie powinni mieć nic do gadania w takich delikatnych sprawach - rzekła głucho babka.- Ale teraz ja będę miała coś do pogadania z mężczyzną - mówiła pani doktorowa powoli i dobitnie.Zdawało się, że jedno jej słowo tak się ostrzy na drugim jak nóż na nożu.Zamieszkała u pani Tańskiej, która była kobietą wcale zamożną, a ponieważ potrzeba jej było ruchu, więc miała obszerne mieszkanie.Tam z wielkim niepokojem oczekiwała odpowiedzi na ogłoszenie.Już nazajutrz przyleciała pierwsza jaskółka, dama w czerwonym kapeluszu, i opowiedziała ponurą historię o jakimś Herodzie, co rozgłośnie zgrzytał zębami i na igrawał się.- I pani pozwoliła zabrać mu dziecko? - zapytała stalowym głosem pani Budziszowa.- Któż mógł wiedzieć, co się stanie? - odparł "czerwony kapelusz".- Przecież pani powiedziała osobiście i wyraźnie, że na dworcu zgłosi się ktoś po dziewczynkę.Pani doktorowa spojrzała na nią spode łba.- To i cóż z tego? Czy pani jest kobietą, czy pani nią nie jest?- Jak pani widzi! Wąsów nie mam.- Więc mogła pani lepiej upilnować dziecka kierując się matczynym uczuciem! Zresztą nie ma o czym mówić.Poznałaby pani tego łotra?- W tej chwili.Takiej złodziejskiej gęby zapomnieć nie można.- Znajdziemy go! - krzyknęła doktorowa potrząsając słowem jak ciężkimi kajdanami.“Kapelusz zielony”, który przybiegł w dwie godziny później, potwierdził sprawozdanie czerwonego i obiecał, że po schwytaniu porywacza dzieci zgłosi się natychmiast jako świadek wyrafinowanej zbrodni.Cała sztuka była w tym, aby schwytać zbrodniarza.Powiadomione o nim władze nie mogły sobie przypomnieć jego istnienia.W zbiorze podobizn słynnych przestępców nie było jego podobizny.Trzeba było szukać na własną rękę.Babka Barbara ułożyła plan, a panna Stasia i doktorowa przebiegały miasto we wszystkich kierunkach.Ponieważ panna Stanisława nie widziała nigdy zbójcy, więc w roli adiutantów krążyły z nią po mieście oba kolorowe kapelusze.Rozsrożone panie przeszukiwały ogrody i parki zaglądając w twarz każdej dziewczynce i odwiedziły wszystkie przytułki dziecięce.Nigdzie nie było śladu.Pani doktorowa, odbywając w pojedynkę łowy na grubego zwierza, mało mając nadziei spotkania dziewczynki, patrzyła bystrym, choć czarnym wzrokiem we wszystkie męskie twarze.Cofał się mąż niejeden, nagle zalękły, poczuwszy na sobie ciężkie spojrzenie nieznajomej damy; inny wielkie okazywał zdumienie widząc, że dama, obejrzawszy go pilnie, odchodziła z gniewem i z niedźwiedzim pomrukiem.Jej przyszło na myśl, że może szuka nadaremnie, gdyż człowiek z twarzą zbrodniarza musiał zapewne już zostać powieszony albo zamknięty jest w więzieniu.Ożywiła ją reszta nadziei, że ze straszliwą chytrością ocyganił sprawiedliwość i że się sprytnie ukrywa.Jednego dnia serce w niej na moment jeden zamarło, a radość odjęła jej mowę, ale też na bardzo krótko.Na przystanku tramwajowym, w pełnym świetle słońca, obrażając świat swoim widokiem, stał zbrodniarz.Pani doktorowa uciszywszy rozdygotane serce zaczęła skradać się ku niemu ruchem pantery.Jednym skokiem znalazła się przy nim, chwyciła go za kołnierz i rozdzierającym głosem zaczęła wołać:- Ratunku! Na pomoc! Ratunku!Zdumieli się dobrzy ludzie nie mogąc pojąć, dlaczego woła o ratunek ktoś, co me jest napastowany.Uczyniło się zbiegowisko i patrzyło z przejęciem na ponurą twarz człowieka, który - niebotycznie zdumiony - usiłował wydobyć się z drapieżnych szponów.- Czego pani chce ode mnie? - ryknął wreszcie pan Antoni Walicki.- Dziecko! Gdzie jest dziecko? Gadaj pan natychmiast albo pana uduszę! - z krzykliwym, lecz głębokim przekonaniem zagroziła mu doktorowa.- Zamordował dziecko.dziecko zamordował.- zaszemrało zbiegowisko.- Z gęby mu widać, że to morderca!- Policja! policja!- Gdzie dziecko? - zduszonym głosem pytała pani Budziszowa.Biedny aktor widząc, że zanim zdoła wyjaśnić całą historię, zostanie ciężko pobity przez tłum, mówił szybko:- Dziecko zdrowe i bezpieczne.Niech pani nie robi awantur, to powiem.Chodźmy stąd!Pani Budziszowa zastanowiwszy się rzekła:- Dobrze!.Niech pan nie próbuje uciekać!.Trzymam pana za rękaw!Aktor opuścił czym prędzej gorące miejsce, ciągnąc za sobą wczepioną w jego rękaw doktorową.Zatrzymała ona skinieniem przejeżdżające auto i wtłoczyła w nie Walickiego jak pakunek.- Dokąd mnie pani wiezie? - zapytał ze zgrzytaniem.- To nie pańska sprawa!Po niejakim czasie pan Walicki został postawiony przed sądem, któremu przewodniczyła babka.Panna Stanisława patrzyła na niego ze strachem, oba kapelusze z abominacją i ze zwycięskim uśmiechem.Doktorowa była prokuratorem.Rozprawa trwała krótko.Pan Walicki miał przez chwilę wrażenie, że znajduje się na scenie wobec licznych widzów.Zabił spojrzeniem dwa kapelusze, na babkę spojrzał ciekawie, z wielką sympatią na pannę Stanisławę, a czarnym wzrokiem na Budziszowa.Objaśniony jej suchym jak pieprz głosem, dlaczego został wzięty w jasyr, opowiedział o wszystkim.- Te panie - mówił wskazując lewym okiem na kapelusz czerwony, a prawym na zielony - pozostawiły dziecko bez opieki, więc ja się nim zająłem.- Ach, to tak? - rzekła Budziszowa głucho.- To nieporozumienie! - szepnęły boleśnie kapelusze.- Panie zapewne są bardzo zajęte - wtrąciła babka.- Dziękuję paniom za pomoc w poszukiwaniach, ale nie możemy jej nadużywać.Żegnam panie!Oba kapelusze wycofały się uśmiechając się lekceważąco.- Pani doskonale grałaby stare hrabiny! - rzekł z uznaniem Walicki.Babcia usiłowała zarumienić się z wielkiego ukontentowania i skromnie przymknęła oczęta.- Gadaj pan dalej! - krzyknęła Budziszowa.Walicki barwnie wygłosił wielką opowieść o mleku i zamazanym adresie, o przenikliwych poszukiwaniach i o nieporównanej bystrości swego przyjaciela [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl