[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Zła­paliby nas, kiedy przybijaliśmy do plaży albo podczas walki z “Lazarusem”.- Ale oni nas obserwowali - powiedziała Zek.- Czułam ich.- A teraz czekają na nas tam.- Jazz pokazał oczami na wynios­łe, oślepiająco białe ściany.- Ślizgamy się po bardzo cienkim lodzie - zwrócił się do pozo­stałych Darcy.- Mój talent mówi mi, że zaszliśmy już wystarcza­jąco daleko.Od ścian odbił się przeraźliwy krzyk.Odwrócili się i ujrzeli Bena Traska podążającego zboczem za nimi.- Zatrzymajcie się! - krzyczał.- Poczekajcie!Dotarł na odległość trzydziestu czy czterdziestu metrów, upadł w cieniu głazu i przez chwilę odpoczywał.- Obserwowałem fortyfikację przez lornetkę.- krzyknął po chwili.- Coś się tam nie zgadza, i to bardzo.Podejście wygląda łatwo - po tych starych schodach, ale takie nie jest.To oszustwo, pułapka.Jazz wrócił się, spotkał Bena w pół drogi i wziął od niego lornetkę.- Co masz na myśli, mówiąc o pułapce?- To jest tak, jakbym uczestniczył w policyjnym przesłuchaniu - wyjaśnił Ben.- Wyczuwam, kiedy podejrzany kłamie, nawet je­żeli nie wiem, na czym to kłamstwo polega.Nie pytaj mnie więc, co tam jest nie w porządku, tylko wierz mi na słowo.- W porządku - odparł Jazz.- Wracaj na łódź.Będziemy bardzo uważać.Ben zawrócił.Jazz skierował lornetkę na kamienne schody, pnące się stromym zygzakiem od podstawy skały do starożytnego muru.Blisko celu stos głazów i odłamków wypiętrzał się z zieją­cego czernią pyska jaskini, oddzielony od schodów i krawędzi masywną siatką rozpiętą między głęboko osadzonymi żelaznymi słupami.Z tego wypiętrzenia zwisały prawie niewidoczne kable, które, znikały w ponurym mroku jaskini.Simmons przyjrzał się im dokładniej.“Przewody detonujące? Bardzo możliwe” - pomy­ślał.Powrócił do pozostałych.- Zdaje się, że mamy kłopoty - po­wiedział - albo będziemy je mieli, gdy tylko wejdziemy na te schody.Przedstawił swoje przypuszczenia.Darcy wziął od niego lor­netkę, wystawił głowę zza zasłony i sprawdził powierzchnię skały - Jeżeli Ben mówi, że tu się coś nie zgadza, to na pewno tak jest.- Nie ma sposobu, aby przeciąć te kable - dbał Jazz.- Ci tam, na górze, mają przewagę.Mogliby złapać nawet mysz wspinającą się po tych schodach.- Słuchajcie - odezwał się Manolis.- Niech myślą, że daliśmy się nabrać.- Jak? - zapytał Darcy.- Zaczniemy wchodzić na górę - odpowiedział Grek - ale tro­szeczkę się rozciągniemy, tak że jeden z nas wysforuje się dobrze do przodu.Ścieżka zakręca zaraz pod jaskinią z głazami.A przed samym zakrętem jest duża dziura na zboczu ściany.Więc jeden z nas minie zakręt, inni podążą za nim zawzięcie.Te kreatury na górze przeżyją dylemat, czy nacisnąć guzik i załatwić jednego człowieka, czy też czekać na innych.W tym momencie ten na przedzie przyspieszy, a pozostali udadzą, że idą naprzód.Wampi­ry nie będą mogły czekać, ponieważ jeden już im się wymknął, więc nacisną guzik.Bum!- A może - powiedział Darcy z nagle pobladłą twarzą - zosta­wimy to do wieczora i.- Czy to twój anioł stróż? - Manolis spojrzał z niesmakiem.-Widziałem już ten grymas na twojej twarzy!- A więc, kto twoim zdaniem ma robić za zająca? - zapytał Darcy.- Słucham? - odezwał się Grek.- Kto idzie pierwszy i ryzykuje, że go zdmuchną ze ściany pro­sto do piekła?Manolis wzruszył ramionami.- A któżby? Ty, oczywiście!- Ten twój talent naprawdę działa? - niedowierzał Jazz.- Tak, jestem deflektorem.- Darcy skinął głową i westchnął.- W czym więc problem?- Problem jest w tym, że mój talent nie włącza się i wyłącza, ale pracuje bez przerwy.On robi ze mnie tchórza.Chociaż wiem, że jestem chroniony, nie zapalę sztucznych ogni inaczej, jak tylko na odległość.Ty mówisz: “Naprzód Darcy, właź na schody”.Ale on mówi: “Uciekaj do diabła, synu.Uciekaj do cholernego diab­ła”.- Musisz więc zapytać sam siebie - odparł Jazz - kto tu jest szefem - ty czy on.W odpowiedzi Darcy ponuro skinął głową, wsunął magazynek do erkaemu.Podszedł do podstawy schodów i zaczął wspinać się.Pozostali obserwowali go przez chwilę, po czym ruszył Manolis.Jazz poczekał, aż tamten nie będzie mógł go usłyszeć.- Zek, zostajesz tutaj - rozkazał.- Co? - Popatrzyła na niego.- Po doświadczeniach z Gwiezdnej Krainy mówisz mi, że mam cię zostawić?- Nie działam sam.A poza tym, co tam zrobisz z tą marną, podwodną kuszą? Trzeba, żebyś zaczekała tutaj, Zek.Jeżeli jedna z tych bestii minie nas, twoim zadaniem będzie ją zatrzymać.- To tylko pretekst - odparła - sam powiedziałeś, że na niewiele mogę przydać się z kuszą?- Kochanie, ja.- Dobrze! Czekają na ciebie.Pocałował ją i ruszył za tamtymi dwoma.Poczekała, aż dojdzie do schodów i zacznie wspinaczkę.Wyszła z ukrycia i podążyła za nim.Darcy przystanął przed samym zakrętem, gdzie wąskie ka­mienne schody skręcały w lewo i pięły się nierówno przez część ściany bezpośrednio pod groźną jaskinią.Oddychał ciężko, nogi trzęsły się jak galareta, jednak nie z powodu trudnej wspinaczki, ale dlatego że o każdy metr drogi musiał walczyć ze swoim talen­tem.Popatrzył do tyłu i kiedy Manolis i Jazz pojawili się na widoku, pomachał im.Następnie minął zakręt i z determinacją ruszył do przodu.Przechodząc obok skalnej szczeliny, czuł nieodpartą chęć schronienia się.Nie zatrzymał się jednak.Popatrzył do góry i wzdrygnął się.Druciana siatka, powstrzymująca napór skał, gła­zów i kamieni, była niecałe trzy metry od niego.Przyspieszył i opuścił teren bezpośredniego niebezpieczeństwa.Następnie obej­rzał się i dostrzegł Jazza i Manolisa wynurzających się zza zakrę­tu.W tym momencie pośliznął się na kamykach i zjechał w dół.Czuł, iż jego stopy zwisają nad krawędzią, chwycił się wysta­jącej skały i w tej samej chwili już wiedział, że to się stanie.- Gówno - wrzasnął i przykleił się do ściany.Ogłuszająca eks­plozja rozerwała ciszę, a podmuch powietrza omal nie wyrzucił go w górę.Skalne odłamki latały wszędzie tak, jakby cała góra się rozle­ciała.Ogłuchły i walczący o oddech w dławiącym pyle i kamiennych szczątkach, Darcy mógł jedynie leżeć o czekać.Minęła mi­nuta, może dwie.Hałas ucichł.Esper popatrzył za siebie.Jazz i Manolis, nie bacząc na niebezpieczeństwo, gramolili się do góry po zasłanych gruzem schodach.Przed nim jednak dwóch mężczyzn schodziło szybko w dół.Darcy podparł się, by stanąć na nogi i zobaczył ich.Płomiennoocy, powarkujący, wyszli, by przyjąć najeźdźców twarzą w twarz.Jeden z nich trzymał pistolet, a drugi - długi na prawie dwa metry trójząb z zabójczymi ostrzami.Erkaem espera został przywalony gruzem i odłamkami kamieni.Wampir uzbrojony w pistolet za­trzymał się i wymierzył.Coś świsnęło i stworzenie celujące w Darcy'ego upuściło broń i zatoczyło się na ścianę.Twarde drewno przeszyło jego pierś.Potwór zakrztusił się, wydał niesamowity, syczący okrzyk i zwalił się na ziemię.Drugi podjął dzieło.Zaatakował espera swą straszliwą bronią.Udało mu się jednak jakoś odtrącić zabójczą potrójną głowicę i.nagle pojawił się Manolis.- Padnij! - wrzasnął grecki policjant.Rozległy się trzy suche strzały beretty.Syk wampira przemienił się w krzyk wściekłości i bólu.Trafiony z bliska, napastnik zachwiał się na schodach.Dar­cy wyrwał mu z rąk trójząb i trzasnął drzewcem w pierś [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl