[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tylko trójka lądowców pozostała na placu, by obserwować żołnierzy ruszających na bój z chilkitami.Vixa, Armantaro i Gundabyr stali obok siebie.Legat wyprężył się niczym drzewce kopii - jakby przyjmował defiladę idących na bitwę oddziałów.Vixa oparła się jednym ramieniem o niewysoki murek i liczyła szeregi.W ciągu kwadransa minęło ją pięć tysięcy wojowników.- I ciągle jeszcze idą - zdumiewała się.- Skąd ten Coryphen tylu ich nabrał?- Może wychodzą z miasta, okrążają je, wchodzą przez inną bramę i przechodzą tędy ponownie - podsunął z kpiną w głosie Gundabyr.Na jego brodatej gębie wyraźnie było widać ślady, jakie pozostawiły po sobie trzy pod rząd nieprzespane noce.- Wiesz.to może i nie do końca takie głupie.chodzi o to, by podnieść ducha w pospolitakach.- Mylisz się, mości krasnoludzie - rzekł Armantaro.- Ani jeden z tych wojowników nie przeszedł tędy po raz drugi.- Wspaniała postawa i jastrzębie rysy twarzy starego legata ściągnęły uwagę dargonestyjskich żołnierzy.Od pewnego już czasu przechodzący wojownicy zwracali ku niemu głowy, bez komendy wykonując wzorowe „na prawo patrz!”- Wielu z tych chłopaków to rekruci.Popatrzcie, jak trzymają broń.Młode to wojsko.- zauważył Armantaro.Przyjrzawszy się uważniej defilującym oddziałom, Vixa musiała przytaknąć legatowi.Włócznie nie wznosiły się nad oddziałami pod jednym kątem, tak jak to się dzieje u weteranów.Hełmy były albo zbyt duże, albo zbyt ciasne.Niektórzy z wojowników mieli u boków puste pochwy - jakby zabrakło dla nich oręża.Akurat przeciągał przed nimi oddział ognistych lanc, które wojownicy dźwigali po dwu na ramionach.Byli to najtężsi ludzie Coryphena, dobrani ze względu na siłę i wzrost.Wielu z nich wcześniej służyło w gwardii przybocznej Protektora.Zważywszy jednak na liczbę i rozmiary nieprzyjaciół, którym mieli stawić czoło, wydawało się, że oddziałek jest bardzo nieliczny.Widok niedoświadczonych młodzików idących w bój głęboko poruszył księżniczkę.- idę z nimi! - oznajmiła nagle.- Co takiego? Nie wolno ci, pani!- Mam stać na uboczu, podczas gdy inni będą ginąć za mnie? Na to nie mogę przystać!- A ja mogę - odparł spokojnie Gundabyr.- Wzięli mnie siłą i pognali do niewolniczej pracy, przez nich też zginął mój brat.Zrobiłem to, czego chcieli, i dałem im ten gnomi ogień.Teraz, Wasza Wysokość, niech sobie radzą sami - to ich walka.- Jeśli pójdziesz się bić, pani, wiedz, że stanę przy tobie - odezwał się stary legat.Vixa ujęła go za ręce.- Nie, przyjacielu.Nie chcesz się pogodzić z prawdą, więc ja ci to powiem - jesteś chory.Ten twój kaszel z każdym dniem brzmi gorzej i głoś- mej.Gdy to mówiła, Armantaro daremnie usiłował stłumi kolejny atak kaszlu.- To drobiazg - wychrypiał w końcu.- Legacie.zostaniesz tutaj, i basta.I tak zresztą nie daliby ci muszli.- A co z tobą, pani? - spytał zjadliwie Gundabyr.- Skąd ty weźmiesz powietrze?- Ja.mam swoje zapasy - i z tymi słowami Vixa zrobiła krok, by dołączyć do jednego z mijanych szeregów.Armantaro chciał ruszyć za nią, ona jednak powstrzymała go, kładąc mu dłoń na pierś.- Legacie.to rozkaz - odezwała się oficjalnym tonem.- Mówi to twoja księżniczka i przełożona.- Ale.Wasza Miłość.- Nie, legacie.To rozkaz.i moja prywatna prośba - zostań w mieście.Jeśli.jeśli coś by mi się przytrafiło.powiedz mojej matce.- zmarszczyła brwi i umilkła, niepewna, co rzec.Legat zasalutował sprężyście.- Powiem jej, że zginę- łaś z honorem, pani!- Nic podobnego! - żachnęła się Vixa.- Powiesz.im, żeby każdego lata, w dzień Przesilenia, choć jeden z nich odwiedzał brzeg morza.To właśnie im powiedz.- i z uśmiechem przyłączyła się do jednego z mijanych szeregów.Armantaro szybko stracił ją z oczu.- Co za dziwaczny pomysł - zdumiał się Gundabyr.- Żart, przyjacielu, nic więcej.- Legat jednak wcale nie wyglądał na rozbawionego.Nagłe zgiął się w pół ogarnięty ponownym atakiem kaszlu [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl