[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Lecz Hughes dzwonił już na pielęgniarki i przy-gotowywał strzykawkę ze środkiem uspokajającym.Musiałem wyjść z pokoju na kory-tarz.Stałem tam słysząc, jak krzyczy i rzuca się na łóżku.Czułem się samotny i bezrad-ny, jak chyba jeszcze nigdy w całym moim życiu. ROZDZIAA 3Poprzez cienieKilka minut pózniej Hughes wyszedł na korytarz i z wyrazem rezygnacji na twarzyściągnął rękawiczki i maskę.Podszedłem do niego natychmiast. Przykro mi  powiedziałem. Nie miałem pojęcia, że taki będzie rezultat.Potarł dłonią policzek. To nie pańska wina.Ja też nie wiedziałem.Podałem jej lekki środek uspokajają-cy.Powinien pomóc.Wróciliśmy razem do szatni, żeby zdjąć fartuchy. Co mnie martwi, panie Erskine  odezwał się Hughes  to fakt, że tak gwałtow-nie zareagowała na pańskie słowa.Przedtem było z nią wszystko w porządku, to znaczytak dobrze, jak można oczekiwać w jej stanie.Zdaje się, że coś pan rozbudził. Ma pan rację  zgodziłem się. Ale co to było? Dlaczego normalną, inteligentnądziewczynę, jaką jest Karen Tandy, tak irytuje stary holenderski galeon?Hughes otworzył drzwi i przepuścił mnie pierwszego do windy. Mnie proszę nie pytać  odparł. To pan jest podobno specjalistą od metafizy-ki.Przycisnął guzik osiemnastego piętra. A co wykazał rentgen?  spytałem. Te zdjęcia, które robiliście w sali operacyj-nej? Nic wyraznego  odpowiedział. Kiedy mówiłem, że w tym guzie umiejsco-wiony jest embrion, powinienem powiedzieć raczej, że to coś podobnego do embriona,nie dokładnie dziecko w przyjętym sensie tego słowa.Jest to narośl z ciała i kości, któ-ra zdaje się rozrastać według systematycznego wzorca, tak samo jak embrion.Nie wiemjednak, czy jest to ludzki zarodek.Wezwałem specjalistę-ginekologa, ale dotrze tu do-piero jutro. A jeżeli jutro będzie za pózno? Ona wygląda.wygląda, jakby miała umrzeć.Hughes zamrugał w ostrym świetle lampy.39  To prawda.Chciałbym móc coś na to poradzić.Winda stanęła na osiemnastym piętrze.Hughes zaprowadził mnie do gabinetu, pod-szedł prosto do sza4i kartotecznej, wyciągnął butelkę whisky i nalał dwie duże porcje.Usiedliśmy i wypiliśmy w milczeniu. Coś panu powiem, panie Erskine  odezwał się po chwili. To nonsens, a ja je-stem wariatem, ale wierzę, że ten koszmarny sen łączy się jakoś z jej guzem. W jaki sposób? Cóż, wydają się blisko związane ze sobą.Wy, spirytyści, powiedzielibyście, że kosz-mar jest przyczyną powstania guza.Ja sądzę raczej, że jest na odwrót, że guz wywołujete sny.Ktokolwiek ma rację, wydaje mi się, że jeśli dowiemy się czegoś więcej o śnie, tolepiej poznamy sytuację Karen Tandy.Przełknąłem łyk bourbona. Zrobiłem co mogłem, doktorze.Zidentyfikowałem statek, który powoduje u niejtak ostrą reakcję.Co dalej  nie wiem.Mówiłem panu  gdy idzie o prawdziwy okul-tyzm, jestem raczej szarlatanem.Nie wiem, co jeszcze mógłbym zrobić.Hughes zastanowił się. A gdyby zrobił pan to, co ja? Gdyby poszukał pan pomocy eksperta? Co pan chce przez to powiedzieć? No cóż, z pewnością nie wszyscy jasnowidze są.szarlatanami, jak pan.Niektórzymuszą mieć rzeczywiste zdolności, umożliwiające badanie takich rzeczy.Odstawiłem szklankę. Pan mówi poważnie, panie doktorze, prawda? Wierzy pan, że dzieje się tu coś ma-jącego związek z okultyzmem? Tego nie powiedziałem, panie Erskine  pokręcił głową Hughes. Chcę tylkowykorzystać wszystkie możliwości.Już dawno temu nauczyłem się, że w medycynie po-zostawienie jakiejkolwiek ścieżki niezbadanej może okazać się fatalne.Nie wolno żywićuprzedzeń, gdy chodzi o ludzkie życie. Więc co pan sugeruje? Właśnie to, panie Erskine.Jeśli chciałby pan uchronić Karen Tandy przed tym, copowoduje jej chorobę, niech pan znajdzie prawdziwego jasnowidza, który powie nam,o co chodzi z tym cholernym żaglowcem.Zastanowiłem się chwilę, po czym kiwnąłem głową.W końcu nie miałem nic dostracenia.Przynajmniej nie wydawało mi się, żebym mógł cokolwiek stracić.A kto wie,może w rezultacie zdobędę nieco prawdziwej wiedzy o okultyzmie. Dobra  oświadczyłem przełykając resztę whisky. Biorę się do roboty.Wróciłem do domu i od razu przyrządziłem sobie cztery grzanki z serem.Nie ja-dłem nic przez cały dzień i już mnie mdliło.Otworzyłem puszkę Schlitza i przeniosłemjedzenie do pokoju.Rozglądałem się wciąż mimowolnie by sprawdzić, czy zły duch, któ-40 ry opętał panią Herz wciąż się gdzieś nie czai.Nie znalazłem jednak żadnych śladów.Zresztą, nie wierzę, by duchy zostawiały ślady.%7łując grzankę wykręciłem numer mojej przyjaciółki, Amelii Crusoe.Prowadziłamalutki sklepik z różnymi świecidełkami w Village i wiedziałem, że zna się na spiryty-zmie i wszystkich tego typu sprawach.Była wysoką, smagłą szatynką o dużych oczachi mieszkała z brodatym facetem nazwiskiem MacArthur, który zarabiał na życie wyko-nując imienne tabliczki ubezpieczeń społecznych.To właśnie on odebrał telefon. Kto mówi?  zapytał gderliwym tonem. Harry Erskine.Chciałbym pogadać z Amelią.To dosyć pilne. Niewiarygodny Erskine!  zawołał. Jak tam interesy w dochodowej branżynaciągania starszych pań? Całkiem niezle  odparłem. A co słychać w przemyśle grawerskim? Jakoś leci.Nie jest to może najbardziej satysfakcjonująca kariera, ale pozwala za-robić na chleb i coś nadto.Zaczekaj, jest już Amelia.Amelia odezwała się swym zwykłym matowym głosem. Harry? To naprawdę niespodzianka [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl