Pokrewne
- Strona Główna
- Orson Scott Card Czerwony Prorok
- Card Orson Scott Czerwony Prorok
- Ahern Jerry Krucjata 7 Prorok
- Łoziński Walery Zaklęty dwór
- Zahorski Władysław Podania i Legendy Wileńskie
- Kamil M. Kaczmarek CzterdzieÂści cztery
- Foster Alan Dean Przekleci 03 Wojenne lupy
- Word Studies in the New Testament Vol 1 & 2 (Marvin R Vincent)
- Crichton Michael Norton N22 (2)
- Ostrzegam czytelnika Carter Dickson
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- aniusiaczek.opx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Biorę z ziemiów sztylet po doktorze i wszedłszy znowu na górę, zacznę nim łupać ramy od okna.Szczę-ściem, że choć były dębowe, przecie od czasu i niepogody bardzo nadpróchniałe, inaczej ktowie czy byłbym w czas dokonał roboty, bo sztylet bardzo był do niej nieskładny, że tylkodziobać i dziobać, a skutku nie widać.Nareście wyjąłem całe okno i wsuwam się w otwór, a widzę z wielką uciechą, że jest dośćduży, aby się przesunąć plecyma.Rozglądam się teraz, leżąc w oknie na murze, który byłszeroki, i wychylając głowę, co tam na dole.Widzę ciasne bardzo podwórko, dokoła muramiwysokimi zamknięte, a wszystkie mury ślepe, żadnego w nich nie masz okna.Jeden z tychmurów, lewy, to był widocznie od Zarwanicy drugi, co był naprzeciw mnie, od ulicy Szkoc-kiej, trzeci po prawej, od kamienicy pani rajczyni Korzeniowskiej.Patrzę na sam dół podsiebie i tu widzę z pociechą moją wielką drzwi, które nie mogą prowadzić gdzie indziej, jenow sień tej kamienicy, w której siedzę zamknięty, tak że kiedy mi się powiedzie spuścić naziemię, to będę miał kędy wyjść na rynek, a już się bałem był, że z tego całkiem zamurowa-nego podwórka nie masz wyjścia i że znowu jak w klatce się znajdę.Teraz chodzi o to, jak się na dół spuścić? Wracam na to moje rusztowanie, złażę na podło-gę i prędko się obaczę, że to kłopot mniejszy, bo mam przecież płótna aż nazbyt.Popsułemgo więcej, niż było potrzeba, nie dbając o to, że się pani Fokowa gniewać będzie, bom gonadarł w pasy i nawiązał tyle, że owo nie z jednego piętra, ale mało co nie z wieży ratuszowejbyłbym się mógł spuścić na nim.Nie miałem gdzie tej liny uwiązać u samego okna, tedyuwiązałem ją silnie do dwóch kolców żelaznych, które miała po obu bokach owa skrzyniakowana, przewlokłem poza stół, a stamtąd miała pojść przez okno, alem jej nie puszczał jesz-cze, dopóki nie będzie pora ku temu, a zdało mi się, że dopiero kiedy wieczór zapadnie, naj-lepszy będzie czas do ucieczki.Zrobiwszy to wszystko, położyłem się na podłogę, bo mniejuż wszystkie kości bolały od umęczenia i sam nie wiedząc, jako i kiedy, zasnąłem sobie wnajlepsze.Strach mnie zdjął niemały, kiedym się obudził, bo już zmrok się robił.Gniewałem się samna siebie, żem taki niebaczny i żem się od snu nie bronił, bo łatwa rzecz była zaspać aż do61powrotu Foka, a wtedy już by dla mnie nie było ratunku.Porwałem się, jakby kto mieczemwe mnie godził, poleciłem się Panu Bogu i Najświętszej Panience i zabrałem się do ucieczki.%7łeby się móc tyłem na brzuchu przesunąć przez okno, trzeba było jeszcze podwyższyć rusz-towanie.Pomogły mi do tego dwie próżne fasy drewniane, które ustawiłem na samym wierz-chu dnami do góry, jak można było najbezpieczniej.Pomyślałem też o tym, że przesuwającsię przez okno, będę musiał wziąć łokcie i ręce z liną pod siebie, a kiedy tyłem przepychaćsię będę, pozdzieram sobie dłonie na murze framugi okiennej, tedy, jak się dało, płótnemobwinąłem ręce.Wylazłem na wierzch mego rusztowania, ująłem mocno linę zrobioną z płótna, przysia-dłem w raczki, a potem nogi wsunąłem w okno i w tył zacząłem się sunąć.Nie taka to łatwasprawa była, jako mi się przedtem na oko zdawało; nie miałem się o co zaprzeć, bo całe tomoje rusztowanie obalić się mogło lada czego; jakoż jak wąż musiałem się pchać samymsobą, a potem jak szczupak w tył sobą miotać, aby się wysadzić z okna.Kiedym nareściepołową większą już się wysunął i rzucił się całą siłą w tył, tak się okrutnie otłukłem w ręce iw głowę, żem omal przytomności nie stracił i ledwiem co liny z rąk nie wypuścił, a tak był-bym pewno spadł na skręcenie karku.Na szczęście przetrzymałem to jakoś, ale kiedym siętak wymknął całym ciężarem ciała poza okno, usłyszę trzask wielki; całe rusztowanie obaliłosię w tej komorze, bo lina jak nagle szarpnęła, tak wszystko, co było na skrzyni: faski, książ-ki, kulawy stół, runęło tam na ziemię ale ja szczęśliwie stanąłem na dole.Skoczyłem do onych jednych drzwi, które były na podwórzu, przebiegłem długi ciemnychodnik i wpadłem w sień kamienicy, z sieni w bramę, z bramy na rynek.Nie myślałem nadtym poprzednio, kędy mam się chronić, jak już będę wolny, tedy na chybił trafił biorę się kuulicy Ruskiej.Ledwiem kilkanaście kroków ubiegł, słyszę, że pędzi ktoś za mną i woła, abymnie trzymano, i poznaję ze strachem, że to Fok.Co mam tylko tchu w piersiach i siły wnogach, pędzę jak strzała, kiedy nagle wpada mi w drogę ów mularczyk, Włoch Banti, pory-wa mnie za gardło i woła: Aspetta, ladro! Czekaj, złodzieju!Chcę go gwałtem odeprzeć i byłbym go odparł, ale w tej chwili chwyta mnie Fak za barki.Wyrywam się jak mogę, kopię nogami, szamocę się, szarpię, kąsać próbuję wszystko da-remnie, trzymają mnie twardo obaj, a Fok do kamienicy swojej całą mocą mnie ciągnie.Kie-dy tak myślę, żem już zgubiony, bo nawet sztyletu wydostać nie mogę, aby się bronić, takmnie ciasno trzymali, jeden za gardło, drugi za oba ramiona, nagle jakieś dwie ogromne łapyprzewiną się koło mnie w zmroku, jedna chwyta za kark Foka, druga Bantego i nim ja sięsam szarpnę dalej, buch! obaj leżą na ziemi.W tejże chwili ktoś mnie ułapił za ramię i mówido ucha: Uciekaj za mną!Był to Woroba.Nin się tamci dwaj podzwignęli z ziemi, on już odsadził się daleko ku Bo-sackiej furcie, a ja za nim.62XIKARAWAN DO TUREKBiegłem za Worobą, nie wiedząc dokąd; najpierw ku Bosackiej furcie, od furty wzdłuż miej-skiego muru aż do Ormian, od Ormian znowu popod dom pana Stancla Szolca nazad ku ulicyBożego Ciała, aż nareście widzę, żeśmy zrobili jakoby koło i dobiegamy do tylnej bramy kamie-nicy pana Spytka.Tu się hamał zatrzymał, wyjął z kieszeni klucz, otworzył bramę, pchnął mniew sień i zaraz zamknął.Stanąłem zadyszany, a skorom tylko trochę tchu złapał, pytam: Woroba, a mnie tu szukano z ratusza? Szukano rzecze Woroba i ciągnie mnie za sobą do indermachu.Byłem bez czapki, bo została u Foka; mówię mu tedy, że muszę wziąć sobie starą czapkę zmojego alkierzyka.Puścił mnie, ale w ślad poszedł za mną.Już było całkiem ciemno; idę poomacku do kąta, gdzie moja skrzynka stała, a miałem na myśli nie czapkę, ale ową żelaznąpuszkę Semenową, czy też jest jeszcze.Szukam, skrzynki mojej nie ma. Woroba, a moja skrzynka? mówię przestraszony czy mi ją wzięli? Może by byli wzięli rzecze Woroba alem ją zawczasu schował.Jest w indermachu zabelami z bawełną.Idz i ty tam zaraz, schowaj się poza bele, a z Fokiem się nie wdawaj! Woroba, Bóg wam za to zapłać, żeście mnie żywcem temu Niemcowi wydarli! W samczas było, bo gdyby nie ten traf szczęśliwy, już by i po mnie było. To żaden traf mruknął hamał jak niedzwiedz zaspany, bo tak zawsze wyglądało to uniego, kiedy co mówił ja ciebie rano z daleka widział, jak ty z Fokiem za pan brat szedł [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.Biorę z ziemiów sztylet po doktorze i wszedłszy znowu na górę, zacznę nim łupać ramy od okna.Szczę-ściem, że choć były dębowe, przecie od czasu i niepogody bardzo nadpróchniałe, inaczej ktowie czy byłbym w czas dokonał roboty, bo sztylet bardzo był do niej nieskładny, że tylkodziobać i dziobać, a skutku nie widać.Nareście wyjąłem całe okno i wsuwam się w otwór, a widzę z wielką uciechą, że jest dośćduży, aby się przesunąć plecyma.Rozglądam się teraz, leżąc w oknie na murze, który byłszeroki, i wychylając głowę, co tam na dole.Widzę ciasne bardzo podwórko, dokoła muramiwysokimi zamknięte, a wszystkie mury ślepe, żadnego w nich nie masz okna.Jeden z tychmurów, lewy, to był widocznie od Zarwanicy drugi, co był naprzeciw mnie, od ulicy Szkoc-kiej, trzeci po prawej, od kamienicy pani rajczyni Korzeniowskiej.Patrzę na sam dół podsiebie i tu widzę z pociechą moją wielką drzwi, które nie mogą prowadzić gdzie indziej, jenow sień tej kamienicy, w której siedzę zamknięty, tak że kiedy mi się powiedzie spuścić naziemię, to będę miał kędy wyjść na rynek, a już się bałem był, że z tego całkiem zamurowa-nego podwórka nie masz wyjścia i że znowu jak w klatce się znajdę.Teraz chodzi o to, jak się na dół spuścić? Wracam na to moje rusztowanie, złażę na podło-gę i prędko się obaczę, że to kłopot mniejszy, bo mam przecież płótna aż nazbyt.Popsułemgo więcej, niż było potrzeba, nie dbając o to, że się pani Fokowa gniewać będzie, bom gonadarł w pasy i nawiązał tyle, że owo nie z jednego piętra, ale mało co nie z wieży ratuszowejbyłbym się mógł spuścić na nim.Nie miałem gdzie tej liny uwiązać u samego okna, tedyuwiązałem ją silnie do dwóch kolców żelaznych, które miała po obu bokach owa skrzyniakowana, przewlokłem poza stół, a stamtąd miała pojść przez okno, alem jej nie puszczał jesz-cze, dopóki nie będzie pora ku temu, a zdało mi się, że dopiero kiedy wieczór zapadnie, naj-lepszy będzie czas do ucieczki.Zrobiwszy to wszystko, położyłem się na podłogę, bo mniejuż wszystkie kości bolały od umęczenia i sam nie wiedząc, jako i kiedy, zasnąłem sobie wnajlepsze.Strach mnie zdjął niemały, kiedym się obudził, bo już zmrok się robił.Gniewałem się samna siebie, żem taki niebaczny i żem się od snu nie bronił, bo łatwa rzecz była zaspać aż do61powrotu Foka, a wtedy już by dla mnie nie było ratunku.Porwałem się, jakby kto mieczemwe mnie godził, poleciłem się Panu Bogu i Najświętszej Panience i zabrałem się do ucieczki.%7łeby się móc tyłem na brzuchu przesunąć przez okno, trzeba było jeszcze podwyższyć rusz-towanie.Pomogły mi do tego dwie próżne fasy drewniane, które ustawiłem na samym wierz-chu dnami do góry, jak można było najbezpieczniej.Pomyślałem też o tym, że przesuwającsię przez okno, będę musiał wziąć łokcie i ręce z liną pod siebie, a kiedy tyłem przepychaćsię będę, pozdzieram sobie dłonie na murze framugi okiennej, tedy, jak się dało, płótnemobwinąłem ręce.Wylazłem na wierzch mego rusztowania, ująłem mocno linę zrobioną z płótna, przysia-dłem w raczki, a potem nogi wsunąłem w okno i w tył zacząłem się sunąć.Nie taka to łatwasprawa była, jako mi się przedtem na oko zdawało; nie miałem się o co zaprzeć, bo całe tomoje rusztowanie obalić się mogło lada czego; jakoż jak wąż musiałem się pchać samymsobą, a potem jak szczupak w tył sobą miotać, aby się wysadzić z okna.Kiedym nareściepołową większą już się wysunął i rzucił się całą siłą w tył, tak się okrutnie otłukłem w ręce iw głowę, żem omal przytomności nie stracił i ledwiem co liny z rąk nie wypuścił, a tak był-bym pewno spadł na skręcenie karku.Na szczęście przetrzymałem to jakoś, ale kiedym siętak wymknął całym ciężarem ciała poza okno, usłyszę trzask wielki; całe rusztowanie obaliłosię w tej komorze, bo lina jak nagle szarpnęła, tak wszystko, co było na skrzyni: faski, książ-ki, kulawy stół, runęło tam na ziemię ale ja szczęśliwie stanąłem na dole.Skoczyłem do onych jednych drzwi, które były na podwórzu, przebiegłem długi ciemnychodnik i wpadłem w sień kamienicy, z sieni w bramę, z bramy na rynek.Nie myślałem nadtym poprzednio, kędy mam się chronić, jak już będę wolny, tedy na chybił trafił biorę się kuulicy Ruskiej.Ledwiem kilkanaście kroków ubiegł, słyszę, że pędzi ktoś za mną i woła, abymnie trzymano, i poznaję ze strachem, że to Fok.Co mam tylko tchu w piersiach i siły wnogach, pędzę jak strzała, kiedy nagle wpada mi w drogę ów mularczyk, Włoch Banti, pory-wa mnie za gardło i woła: Aspetta, ladro! Czekaj, złodzieju!Chcę go gwałtem odeprzeć i byłbym go odparł, ale w tej chwili chwyta mnie Fak za barki.Wyrywam się jak mogę, kopię nogami, szamocę się, szarpię, kąsać próbuję wszystko da-remnie, trzymają mnie twardo obaj, a Fok do kamienicy swojej całą mocą mnie ciągnie.Kie-dy tak myślę, żem już zgubiony, bo nawet sztyletu wydostać nie mogę, aby się bronić, takmnie ciasno trzymali, jeden za gardło, drugi za oba ramiona, nagle jakieś dwie ogromne łapyprzewiną się koło mnie w zmroku, jedna chwyta za kark Foka, druga Bantego i nim ja sięsam szarpnę dalej, buch! obaj leżą na ziemi.W tejże chwili ktoś mnie ułapił za ramię i mówido ucha: Uciekaj za mną!Był to Woroba.Nin się tamci dwaj podzwignęli z ziemi, on już odsadził się daleko ku Bo-sackiej furcie, a ja za nim.62XIKARAWAN DO TUREKBiegłem za Worobą, nie wiedząc dokąd; najpierw ku Bosackiej furcie, od furty wzdłuż miej-skiego muru aż do Ormian, od Ormian znowu popod dom pana Stancla Szolca nazad ku ulicyBożego Ciała, aż nareście widzę, żeśmy zrobili jakoby koło i dobiegamy do tylnej bramy kamie-nicy pana Spytka.Tu się hamał zatrzymał, wyjął z kieszeni klucz, otworzył bramę, pchnął mniew sień i zaraz zamknął.Stanąłem zadyszany, a skorom tylko trochę tchu złapał, pytam: Woroba, a mnie tu szukano z ratusza? Szukano rzecze Woroba i ciągnie mnie za sobą do indermachu.Byłem bez czapki, bo została u Foka; mówię mu tedy, że muszę wziąć sobie starą czapkę zmojego alkierzyka.Puścił mnie, ale w ślad poszedł za mną.Już było całkiem ciemno; idę poomacku do kąta, gdzie moja skrzynka stała, a miałem na myśli nie czapkę, ale ową żelaznąpuszkę Semenową, czy też jest jeszcze.Szukam, skrzynki mojej nie ma. Woroba, a moja skrzynka? mówię przestraszony czy mi ją wzięli? Może by byli wzięli rzecze Woroba alem ją zawczasu schował.Jest w indermachu zabelami z bawełną.Idz i ty tam zaraz, schowaj się poza bele, a z Fokiem się nie wdawaj! Woroba, Bóg wam za to zapłać, żeście mnie żywcem temu Niemcowi wydarli! W samczas było, bo gdyby nie ten traf szczęśliwy, już by i po mnie było. To żaden traf mruknął hamał jak niedzwiedz zaspany, bo tak zawsze wyglądało to uniego, kiedy co mówił ja ciebie rano z daleka widział, jak ty z Fokiem za pan brat szedł [ Pobierz całość w formacie PDF ]