Pokrewne
- Strona Główna
- Steven Rosefielde, D. Quinn Mil Masters of Illusion, American L
- Sarah Masters Voices 1 Sugar Strands
- Master of the Night Angela Knight
- Master of the Moon Angela Knight
- Mastering Delphi 6 (2)
- Greene Graham Czynnik ludzki
- Masterton Graham Glod (SCAN dal 697)
- Writing From Sources Brenda Spatt
- Charrette Robert N Wybieraj swych wrogow z rozwaga (3)
- Eddings Dav
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- jacek94.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Skellett, ciągle wleczony, poleciał razem z samochodem,z nogami uniesionymi wysoko w powietrze.Daniel nie zamierzał wypuścić go z rąk zanic w świecie, nawet gdyby sam Bóg Wszechmogący go o to poprosił.267 Jezusie! wykrzyknął Skellett, śmiertelnie przerażony. Jezu Chryste, puśćciemnie!Walsh, na drugim końcu poziomu trzeciego, przyklęknął i otworzył ogień ze swegoautomatycznego pistoletu.Jedna z kuł trafiła w chłodnicę i usłyszeli nagły syk ulatują-cej pary.Inna uderzyła w oponę, ale jej nie przebiła. Dalej! krzyknął Daniel i Rick rozpoczął, ciągle na wstecznym biegu, slalom po-między otworami wentylacyjnymi, śmieciami i ceglanymi kominami.Przejechawszyw ten sposób przez cztery budynki, zatrzymali się przy szerokiej rampie samochodo-wej, prowadzącej w dół. Wciągnij tego skurwiela do samochodu powiedział Rick. Tylko szybko.Daniel uwolnił rękę Skelletta, po czym otworzył swoje drzwiczki, a następnie tylnei wrzucił bandytę na miejsce obok Kathy.Popatrzyła na niego z przerażeniem i obrzy-dzeniem, lecz Skellett był zbyt potłuczony i wstrząśnięty, aby chociaż zwrócić na niąuwagę.Zajęczał, opadł bezwładnie na siedzenie i zgarbiwszy się, dotknął zdrową rękązakrwawionej klapy swojej bladoniebieskiej marynarki. Dokąd prowadzi ta rampa? spytała Kathy. Wydaje mi się, że do salonu samochodowego odpowiedział Daniel. To zna-czy, że wyjedziemy samochodem aż na ulice. Tatusiu! krzyknęła Susie. Tatusiu, oni nadjeżdżają!Daniel wysunął głowę przez boczne okno Monaco i stwierdził, że ludzie Skellettamusieli wrócić po swoje limuzyny, bo pędzili teraz trzecim poziomem parkingu w ichkierunku, z zapalonymi ciągle reflektorami.Rick owinął końcówkę rękawa swojej ko-szuli wokół pięści i rozbił popękaną od kuli przednią szybę.Znów zapalił silnik i ruszyłsamochodem prosto w dół zbawczą rampą, w kilka sekund osiągając prędkość czter-dziestu mil.Otarli się lewą stroną o ścianę w nagłym skręcie, tracąc osłony na kołach, klamkii ozdobne chromowane paski na karoserii.Minęli warsztaty, w których mechanicy pra-cowali przy samochodach z palnikami acetylenowymi i młotkami.Chwilę pózniej mi-nęli górne piętro salonu, zatłoczone lśniącymi, nowymi samochodami.I zaraz niespo-dziewanie z warkotem wjechali na poziom zerowy, rzęsiście oświetlony, pełen nowychToyot na obracających się podwyższeniach i klientów, krążących między samochodami,zaglądających w okna i wertujących broszury reklamowe. O Boże westchnął Rick.Nie musiał mówić, że nie jest w stanie zahamować.Monaco mknęło przez salon z pełną szybkością, koła piszczały na gładkim marmu-rze, uderzali w doniczki z palmami, stoliki, tekturowe reklamy, lampy ł krzesła.Zaha-czyli o najnowszy, jasnoczerwony egzemplarz drogiej Toyoty, rujnując jej tył i posyłającją nosem prosto w betonowy filar.Za chwilę przód Monaco zawadził o zderzak jeszczejednej Toyoty i zerwał z niej do połowy kratę czołową.268 Tatusiu, oni są tutaj! krzyknęła Susie.Z gardłowym wyciem silników i chrzę-stem dartego metalu dwa szare Cadillaki wyłoniły się z rampy, jak dwa głodne wilki,z włączonymi reflektorami i wyciem klaksonów. Naprzód! zawołał Rick i wdusił prawą nogą pedał gazu.Monaco wyskoczyłonagle prosto na ulicę przez frontowe okno salonu, z nieopisanym hałasem i eksplozjątysięcy kawałków tłuczonej szyby, lśniących i błyszczących w porannym słońcu.Nie-które fragmenty były jak małe brylanty, inne jak miecze, a przez długą chwilę douszu wszystkich przypadkowych przechodniów docierały odgłosy pękającego szkła,skrzypiącego, trzaskającego, dzwoniącego, bębniącego.Pierwszy z Cadillaków wpadł do salonu i ślizgając się na marmurowym podłożupróbował wyrównać swój bieg w dzikim pościgu.Jego drugi tył zahaczył jednak o czer-woną Toyotę, którą wcześniej już zmaltretował Rick.Koła Cadillaka zatańczyły na gład-kiej powierzchni.Drugi Cadillak grzmotnął z całym rozpędem w pierwszego, wygina-jąc drzwi.Gwałtowna próba objechania go dookoła skończyła się poślizgiem i potęż-nym uderzeniem w betonowy filar, co definitywnie zakończyło pościg.Nastąpiła ogromna eksplozja, gdy wybuchnął zbiornik paliwa Cadillaka.Potężnygrzyb ognia spopielił samochód i wszystko, co znajdowało się w promieniu dwudziestustóp.Po chwili wybuchło paliwo w drugim Cadillaku i salon zamienił się w piec hutni-czy.Płonął przy akompaniamencie strasznego grzmotu i huku ognia, a obserwujący towszystko ludzie nie mogli uczynić nic, tylko podziękować Bogu, że nie znajdowali sięw środku.Rozdział trzydziesty pierwszyRozebrali Skelletta do naga, związali sznurem i zamknęli w łazience, która była je-dynym pomieszczeniem bez okien.Następnie Rick, Daniel i Kathy przeszli do salo-nu i nagrodzili się dużą porcją whisky.Pózniej siedzieli i gapili się na siebie w opóznio-nym szoku i wszechogarniającej uldze.Daniel nie mógł wierzyć, że słońce ciągle jeszcześwieci przez wzorzyste zasłony, że to nie jest nawet pora lunchu.Mieli wiele czasu, abypójść do Butterfielda na sałatkę i szklankę wina, albo do Cock n Bull na żeberka.Jednakżadne z nich nie miało ochoty ani na jedzenie, ani na to aby gdziekolwiek pójść.Susie wydawała się nietknięta, nie była ranna, chociaż miała brudne włosy i odzieżnie zmienianą od dnia porwania.Daniel delikatnie ją wykąpał, dał jej mleka, małą por-cję środka uspokajającego i ułożył ją na swoim łóżku.Spała już po kilku minutachw dziecięcej niewinnej reakcji na odzyskanie wolności.Rick ziewnął głośno. Przepraszam powiedział ale zawsze ziewam, kiedyopadnie ze mnie napięcie.Daniel spojrzał na Kathy i zastanowił się, czy myśli o tym samym, o czym i on sam o dziwnym zachowaniu Ricka. Ci faceci to jednak byli szaleńcy odezwał się wreszcie Rick. Naprawdę wa-riaci.Miałeś rację.Daniel przytaknął głową i popił odrobinę whisky. Aż nie mogę uwierzyć, że wyjechaliśmy z tego salonu samochodowego stwier-dziła Kathy. Będzie mi się to pewnie śniło dziś w nocy. Kawał dobrej roboty odwaliłeś za kierownicą, Rick dodał Daniel. Dziękuję ci. A poza tym jest z ciebie kawał kłamcy.Rick połknął whisky, wyprostował się na krześle i w zdumieniu wskazał na swojąklatkę piersiową. Ja? To znaczy, o mnie mówisz? Tak, o tobie.O Ricku Terronim, beztroskim kaskaderze i szczęśliwym autostopo-270wiczu [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.Skellett, ciągle wleczony, poleciał razem z samochodem,z nogami uniesionymi wysoko w powietrze.Daniel nie zamierzał wypuścić go z rąk zanic w świecie, nawet gdyby sam Bóg Wszechmogący go o to poprosił.267 Jezusie! wykrzyknął Skellett, śmiertelnie przerażony. Jezu Chryste, puśćciemnie!Walsh, na drugim końcu poziomu trzeciego, przyklęknął i otworzył ogień ze swegoautomatycznego pistoletu.Jedna z kuł trafiła w chłodnicę i usłyszeli nagły syk ulatują-cej pary.Inna uderzyła w oponę, ale jej nie przebiła. Dalej! krzyknął Daniel i Rick rozpoczął, ciągle na wstecznym biegu, slalom po-między otworami wentylacyjnymi, śmieciami i ceglanymi kominami.Przejechawszyw ten sposób przez cztery budynki, zatrzymali się przy szerokiej rampie samochodo-wej, prowadzącej w dół. Wciągnij tego skurwiela do samochodu powiedział Rick. Tylko szybko.Daniel uwolnił rękę Skelletta, po czym otworzył swoje drzwiczki, a następnie tylnei wrzucił bandytę na miejsce obok Kathy.Popatrzyła na niego z przerażeniem i obrzy-dzeniem, lecz Skellett był zbyt potłuczony i wstrząśnięty, aby chociaż zwrócić na niąuwagę.Zajęczał, opadł bezwładnie na siedzenie i zgarbiwszy się, dotknął zdrową rękązakrwawionej klapy swojej bladoniebieskiej marynarki. Dokąd prowadzi ta rampa? spytała Kathy. Wydaje mi się, że do salonu samochodowego odpowiedział Daniel. To zna-czy, że wyjedziemy samochodem aż na ulice. Tatusiu! krzyknęła Susie. Tatusiu, oni nadjeżdżają!Daniel wysunął głowę przez boczne okno Monaco i stwierdził, że ludzie Skellettamusieli wrócić po swoje limuzyny, bo pędzili teraz trzecim poziomem parkingu w ichkierunku, z zapalonymi ciągle reflektorami.Rick owinął końcówkę rękawa swojej ko-szuli wokół pięści i rozbił popękaną od kuli przednią szybę.Znów zapalił silnik i ruszyłsamochodem prosto w dół zbawczą rampą, w kilka sekund osiągając prędkość czter-dziestu mil.Otarli się lewą stroną o ścianę w nagłym skręcie, tracąc osłony na kołach, klamkii ozdobne chromowane paski na karoserii.Minęli warsztaty, w których mechanicy pra-cowali przy samochodach z palnikami acetylenowymi i młotkami.Chwilę pózniej mi-nęli górne piętro salonu, zatłoczone lśniącymi, nowymi samochodami.I zaraz niespo-dziewanie z warkotem wjechali na poziom zerowy, rzęsiście oświetlony, pełen nowychToyot na obracających się podwyższeniach i klientów, krążących między samochodami,zaglądających w okna i wertujących broszury reklamowe. O Boże westchnął Rick.Nie musiał mówić, że nie jest w stanie zahamować.Monaco mknęło przez salon z pełną szybkością, koła piszczały na gładkim marmu-rze, uderzali w doniczki z palmami, stoliki, tekturowe reklamy, lampy ł krzesła.Zaha-czyli o najnowszy, jasnoczerwony egzemplarz drogiej Toyoty, rujnując jej tył i posyłającją nosem prosto w betonowy filar.Za chwilę przód Monaco zawadził o zderzak jeszczejednej Toyoty i zerwał z niej do połowy kratę czołową.268 Tatusiu, oni są tutaj! krzyknęła Susie.Z gardłowym wyciem silników i chrzę-stem dartego metalu dwa szare Cadillaki wyłoniły się z rampy, jak dwa głodne wilki,z włączonymi reflektorami i wyciem klaksonów. Naprzód! zawołał Rick i wdusił prawą nogą pedał gazu.Monaco wyskoczyłonagle prosto na ulicę przez frontowe okno salonu, z nieopisanym hałasem i eksplozjątysięcy kawałków tłuczonej szyby, lśniących i błyszczących w porannym słońcu.Nie-które fragmenty były jak małe brylanty, inne jak miecze, a przez długą chwilę douszu wszystkich przypadkowych przechodniów docierały odgłosy pękającego szkła,skrzypiącego, trzaskającego, dzwoniącego, bębniącego.Pierwszy z Cadillaków wpadł do salonu i ślizgając się na marmurowym podłożupróbował wyrównać swój bieg w dzikim pościgu.Jego drugi tył zahaczył jednak o czer-woną Toyotę, którą wcześniej już zmaltretował Rick.Koła Cadillaka zatańczyły na gład-kiej powierzchni.Drugi Cadillak grzmotnął z całym rozpędem w pierwszego, wygina-jąc drzwi.Gwałtowna próba objechania go dookoła skończyła się poślizgiem i potęż-nym uderzeniem w betonowy filar, co definitywnie zakończyło pościg.Nastąpiła ogromna eksplozja, gdy wybuchnął zbiornik paliwa Cadillaka.Potężnygrzyb ognia spopielił samochód i wszystko, co znajdowało się w promieniu dwudziestustóp.Po chwili wybuchło paliwo w drugim Cadillaku i salon zamienił się w piec hutni-czy.Płonął przy akompaniamencie strasznego grzmotu i huku ognia, a obserwujący towszystko ludzie nie mogli uczynić nic, tylko podziękować Bogu, że nie znajdowali sięw środku.Rozdział trzydziesty pierwszyRozebrali Skelletta do naga, związali sznurem i zamknęli w łazience, która była je-dynym pomieszczeniem bez okien.Następnie Rick, Daniel i Kathy przeszli do salo-nu i nagrodzili się dużą porcją whisky.Pózniej siedzieli i gapili się na siebie w opóznio-nym szoku i wszechogarniającej uldze.Daniel nie mógł wierzyć, że słońce ciągle jeszcześwieci przez wzorzyste zasłony, że to nie jest nawet pora lunchu.Mieli wiele czasu, abypójść do Butterfielda na sałatkę i szklankę wina, albo do Cock n Bull na żeberka.Jednakżadne z nich nie miało ochoty ani na jedzenie, ani na to aby gdziekolwiek pójść.Susie wydawała się nietknięta, nie była ranna, chociaż miała brudne włosy i odzieżnie zmienianą od dnia porwania.Daniel delikatnie ją wykąpał, dał jej mleka, małą por-cję środka uspokajającego i ułożył ją na swoim łóżku.Spała już po kilku minutachw dziecięcej niewinnej reakcji na odzyskanie wolności.Rick ziewnął głośno. Przepraszam powiedział ale zawsze ziewam, kiedyopadnie ze mnie napięcie.Daniel spojrzał na Kathy i zastanowił się, czy myśli o tym samym, o czym i on sam o dziwnym zachowaniu Ricka. Ci faceci to jednak byli szaleńcy odezwał się wreszcie Rick. Naprawdę wa-riaci.Miałeś rację.Daniel przytaknął głową i popił odrobinę whisky. Aż nie mogę uwierzyć, że wyjechaliśmy z tego salonu samochodowego stwier-dziła Kathy. Będzie mi się to pewnie śniło dziś w nocy. Kawał dobrej roboty odwaliłeś za kierownicą, Rick dodał Daniel. Dziękuję ci. A poza tym jest z ciebie kawał kłamcy.Rick połknął whisky, wyprostował się na krześle i w zdumieniu wskazał na swojąklatkę piersiową. Ja? To znaczy, o mnie mówisz? Tak, o tobie.O Ricku Terronim, beztroskim kaskaderze i szczęśliwym autostopo-270wiczu [ Pobierz całość w formacie PDF ]