[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Spoglądając na dziwne zesta­wy żywności, zabieranej w panicznym pośpiechu, w takiej kolejności, w jakiej wpadała pod rękę, zapytywali siebie, czy warto było ryzykować życie, wybijać szyby, podpalać, ścigać się z policją.Doktor William Abrahams z Instytutu Badań Motywacji Ludzkich w Seattle wyraził w telewizji przekonanie, że Ame­rykanie osiągnęli “nieodwołalnie ten stan, w którym ich psy­chologiczne modele zlały się z realnymi zachowaniami, doprowa­dzając do katastroficznych konsekwencji.Amerykanie zawsze widzieli siebie jako naród ludzi wszechmożnych, posiadają­cych niebiańskie przyzwolenie na zabieranie dla siebie wszyst­kiego, czego chcą, nie bacząc na prawo, zasady etyki czy wreszcie reguły współżycia społecznego.Ostatniej nocy tę wizję wcielili w życie i niech Bóg ma nas w swojej opiece, jeśli to ma potrwać dłużej”.O godzinie pierwszej po południu prezydent na krótko jeszcze raz pokazał się w telewizji i zaapelował o “spokój, rozwagę, konstruktywne myślenie i modlitwy”.Niespodzie­wanie ogłosił czterdziestoośmiogodzinną amnestię dla gra­bieżców “w silnym przekonaniu, że większość z was żałuje swojego uczynku”.Ogłosił również, że całą skradzioną żyw­ność należy oddawać w specjalnie do tego celu tworzonych punktach w całych Stanach.Do godziny jedenastej wieczorem czasu centralnego na stadion Busch w St Louis w stanie Missouri, który ogłoszono “centrum amnestii”, zgłosiło się tylko pięciu obywateli.Zwró­cili oni dwie skrzynie peklowanej wołowiny, skórzany fotel na biegunach, pęknięty telewizor przenośny, sześćdziesiąt pu­szek solonych orzeszków i skrzynkę nadpleśniałej soi.Do siódmej wieczorem czasu Pacyfiku w Hollywood Bowl znalazło się dwieście pięćdziesiąt paczek mrożonych frytek, kilka worków pokruszonych ciasteczek i ciężarówka załado­wana gumowymi wężami do podlewania ogrodów.Prezydent przyznał później, że popełnił omyłkę, przypusz­czając, iż ludzie będą zwracać to, co zagrabili.Większość z nich sądziła, że policjanci przyjmą takie postawy jak prze­ciętni ludzie z ulicy.Większość była przekonana, że po stra­tach poniesionych w ciągu nocy supermarkety szybko ponow­nie zapełnią swoje półki.Poza tym sposób sprzedaży stosowany w supermarketach, gdzie wszystkie towary należało odbierać z półek samodzielnie, sprawił, że Amerykanie przez lata na­brali przekonania, iż wszystko, co się tam znajduje, należy do nich.W specjalnym raporcie filmowym NBC, nadanym późnym popołudniem, przedstawiono mały wiejski sklepik w Forty Four w stanie Arkansas.Grabieżcy splądrowali go nad ra­nem i ścięli głowę właścicielowi.Uczynili to tą samą siekierą, którą próbował ich wszystkich odpędzić od swojego sklepu.Całe wnętrze zbryzgane było krwią, nawet żyrandole zwisa­jące z sufitu.W zaimprowizowanym wywiadzie doradca pre­zydenta do spraw bezpieczeństwa narodowego stwierdził, że Stany Zjednoczone nie mają już prawa potępiać barbarzyń­skich praktyk popełnianych w innych krajach, ponieważ w kra­ju dokonano czynów, które trudno uznać już za barbarzyń­skie; neandertalskie - byłoby właściwszym słowem.Dziwne, ale w miarę jak słońce chyliło się ku zachodowi i naród szykował się do następnej nocy, pierwszy szok i pani­ka minęły.Prawie natychmiast zastępowało je znudzenie i irytacja z powodu bezustannego przypominania przez mass media o minionej nocy.Ludzie zaczęli telefonować do głów­nych sieci telewizyjnych, narzekając, że przedłużające się wiadomości i dzienniki burzą ramówki i że programy nie zga­dzają się z tym, co wcześniej ogłaszano w prasie.Wielu tele­widzów czekało na zapowiedzianą przez NBC na poniedział­kowy wieczór powtórkę Żądła.O ósmej wieczorem większość stacji powróciła więc do sta­łych ramówek.Wyjątek stanowiła PBS, która uparcie prze­prowadzała wywiady, konstruowała analizy na temat grabie­ży niedzielnej nocy.Był już jednak najwyższy czas, żeby umysły Amerykanów zająć czymś świeższym.Tym bardziej, że do ósmej każdy komentator polityczny zdążył już wtrącić swoje trzy grosze na temat ostatnich zajść.Powrócono więc do codziennej sieczki.Nic jeszcze nie powiedział jedynie główny animator kata­strofy: Shearson Jones, senator stanu Kansas.Przez cały dzień był nieosiągalny, nawet dla poszukujących go ludzi prezyden­ta.Z Białego Domu telefonowano do niego w poniedziałkowy poranek szesnaście razy i za każdym razem odpowiedź brzmia­ła: “Senator jest w drodze do Waszyngtonu”.W każdym miej­scu, w którym można się było spodziewać senatora, zostawia­no dla niego wiadomość, że ma się natychmiast skontaktować z prezydentem.Prawda była taka, że senator nie uczynił nic, żeby zjawić się w Waszyngtonie.Stwierdził, że politycznie jest to naj­mniej właściwy ku temu czas.Rozkazał swoim ludziom, żeby dokładnie zatrzasnęli i pilnowali bramy “Visty” i żeby odga­niali wszystkich dziennikarzy i wszystkich ciekawskich.Na­stępnie zamknął się w jednym z pokojów z Peterem Kaise-rem.Mieli o wiele poważniejsze zajęcia niż usprawiedliwianie się przed rozwścieczonym i zdezorientowanym prezydentem.W czasie nocnej histerii nikt nie pomyślał, żeby zamrozić konto funduszu dla farmerów z Kansas, i Peter ciągle kontro­lował przelewy.Po wystąpieniu Eda Shearson najpierw wpadł w furię, a potem w grobowy nastrój na wiadomość o grabieżach i zdzi­czeniu społeczeństwa.Trzeba jednak przyznać, że szybko dostosował się do nowej, zmienionej sytuacji i nie płakał nad rozlanym mlekiem.Fundusz kryzysowy spełnił swoją rolę i biorąc pod uwagę, że egzystował bardzo krótko, przyniósł znaczne pieniądze.Dwanaście milionów dolarów było kwotą nie do pogardzenia.Przepadły pieniądze z Michigan Tractors i Shearson bardzo tego żałował, jednak w poniedziałek rano przez bank przeszło jeszcze dwadzieścia czy trzydzieści mniej­szych wpłat, zanim ktokolwiek pomyślał, żeby temu przeciw­działać.Teraz wszyscy ofiarodawcy mogli sobie tylko pluć w brodę.Pieniądze przepadły.Po scysji w niedzielę wieczorem, bezpośrednio po transmi­sji telewizyjnej, Shearson nie odzywał się do Eda.W ponie­działek nad ranem stało się oczywiste, że Ed nie będzie mógł opuścić “Visty”, dopóki Shearson Jones nie podejmie takiej decyzji.Poza tym odcięto go od świata.Kiedy tylko podnosił słuchawkę telefonu, telefonistka z domowej centrali informo­wała go: “Wszystkie linie na zewnątrz są w chwili obecnej zajęte, panie Hardesty”.Ed spędził cały dzień w swojej sypialni, popijając piwo i oglądając w telewizji sceny grabieży i przemocy, wywoła­ne - doskonale zdawał sobie z tego sprawę - jego własnymi słowami.Jeszcze nie przemyślał jednak wszystkiego do koń­ca.Czy powinien wściekać się na te widoki? Powinien być zły? Smutny? Obojętny? Czy naprawdę to jego głupota spowodo­wała narodową katastrofę? Czy może doszłoby do tego i tak, niezależnie od jego postępowania?Po kolei ściskał w rękach puste puszki coorsa i wrzucał je do kosza na śmieci.Bardzo pragnął porozmawiać teraz z Sea­son i upewnić się, że ona i Sally mają się dobrze.Tak bardzo potrzebował w tej trudnej chwili kogoś więcej niż przyjaciółki czy kochanki.Potrzebował swojej żony.ROZDZIAŁ IVPeter Kaiser wszedł do jego pokoju krótko po ósmej wieczo­rem i przystanął przed ekranem telewizora, z rękami w kie­szeniach.Wyglądał na zmęczonego, przepoconego, a pod ocza­mi miał ciemne obwódki.Roztaczał jednak aurę satysfakcji, jakby w trudzie i znoju dokonał rzeczywiście czegoś wielkiego.- No i? - zapytał Eda [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl