Pokrewne
- Strona Główna
- Roberts Nora Marzenia 01 Smiale marzenia
- Roberts Nora Marzenia 02 Odnalezione marzenia
- Robert Pozen Too Big to Save How to Fix the U.S. Financial System (2009)
- Nora Roberts Czas niepamięci [Księżniczka i tajny agent] DZIEDZICTWO 01
- Zen and the Heart of Psychotherapy by Robert Rosenbaum PhD 1st Edn
- Nora Roberts Gocinne występy [Ksišżę i artystka] DZIEDZICTWO 02
- Zelazny Roger & Sheckley Robert Przyniescie mi glowe ksiecia
- Robert Cialdini Wywieranie wplywu na ludzi. Teoria i praktyka
- Robert Dallek Lyndon B. Johnson, Portrait of a President (2004)
- Tolkien J R R Wladca Pierscieni T 3 Powrot Krola
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- aniusiaczek.opx.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Lot dobiegał końca.Samolot hamował, aż wibracje silników całkowicie umilkły.Pilot wyszedł z kokpitu i gestem wskazał, że może podejść do przodu.Na twarzy miał wymuszony uśmiech.Reszty załogi nie było w pobliżu.Wkrótce zobaczy Shiroi.Zastanawiała się, kim był ten człowiek, który mógł pozwolić sobie na taką ekstrawagancję.Wstała ze swego miejsca.W trzech długich, chwiejnych ruchach dotarła do pilota.Odciągnął zabezpieczenie, nacisnął klamkę i otworzył drzwi kabiny na oścież.Brylantowe światło, wlewające się przez otwór, boleśnie poraziło jej oczy.Klimatyzacja kabiny zakasłała i przeszła na wysokie obroty, aby zwalczyć napór ciepłego, wilgotnego powietrza.Przez moment znalazła się z powrotem na Yomi i zadrżała.Przypomniała sobie o oddychaniu i głęboko wciągnęła powietrze w płuca.Było rozrzedzone tak, że poczuła w głowie lekkość.Nawet jej nowe, większe płuca nie miały wystarczającej pojemności.Pilot przekroczył próg kabiny i wcisnął się między poręcze schodów.Wydawało się, że usiłuje zrobić dla niej jak najwięcej miejsca.Będąc w pobliżu wyczuwała zapach jego strachu.Co on sobie wyobraża, że mogłabym zrobić? Zjeść go?Ignorując to wyjrzała na zewnątrz.Niski, ciemny mężczyzna w jasnym garniturze czekał u podnóża schodów.Uśmiechnął się, gdy tylko spoczęły na nim jej oczy.- Witam w Aztlanie, - powiedział z angielskim akcentem.-Jestem Jaime Garcia.Pan Shiroi prosi o wybaczenie.Zatrzymały go nieuniknione, pilne sprawy i prosił, bym towarzyszył pani aż do czasu, gdy będzie wolny.Mam nadzieje, że miała pani przyjemny lot.Czy ma pani jakieś uwagi?Drżący w słońcu pilot spiął się.Rozluźnił się odrobinę dopiero, gdy powiedziała:- Wszystko było bez zarzutu.- Doskonale, - powiedział Garcia.Jego czarujący uśmiech znikł w momencie, gdy odwrócił się i zaczął coś szybko mówić, jak przypuszczała, po hiszpańsku.Ludzie, do których mówił, byli niscy i ciemni jak on.Ich oczy nie opuszczały jej nawet na moment.Większość tłumu ubrana była w luźne bluzki i spodnie, a kilkoro miało szyte kombinezony lub garnitury jak Garcia.Skończywszy to, co było oczywistym rozkazem.Garcia rozgonił bluzki i kombinezony.Na jego słowo ludzie służalczo skakali.Widziała już raz takie ślepe posłuszeństwo, kiedy jakiś ważniak z Aztechnology wizytował w Renraku kompleks zabudowań przedsiębiorstwa.Czy była to uniwersalna cecha podmiotów w Aztlańskich korporacjach? Nie podobało jej się to.Po krótkiej i łagodniejszej wymianie paru zdań z garniturami, Garcia ponownie skupił na niej całą swoją uwagę.Promienny uśmiech powrócił, tak jakby był tam cały czas.- Proszę, seniorita.Prosimy panią do nas na dół.Niepewna, czy robi dobrze, przekroczyła próg samolotu.Coś jej się nie podobało w Garcii i oblizując dolną wargę, myślała, że chciałaby wiedzieć co kryje się pod jego uśmiechem.Schodziła po stopniach w dół, mrużąc bolące wciąż oczy.Spojrzała na stojącego poniżej Garcię, wyglądał inaczej.Nie był już niskim mężczyzną w garniturze, ale długonogim, pokrytym sierścią metaczłowiekiem.Takim, jak ona.Zaskoczona nieomal się potknęła.Nim sama odzyskała równowagę, wbiegł na schody, by ja podtrzymać.Uchwycił ją spokojnie i silnie.Ponownie był garniturem uzbrojonym w uśmiech.Ugrzeczniony towarzyszył jej w pokonaniu pozostałych stopni.Nie podobał się jej zapach jego wody kolońskiej.Garcia zdawał się nie dostrzegać jej niechęci.- Wydaje się pani być zmęczona podróżą.Może coś do picia pomogłoby pani odzyskać równowagę ducha?- Nie, dziękuje.Zaraz poczuję się lepiej.Zaledwie kilka godzin temu jadałam posiłek w samolocie.- Czy smaczny?Troska o jej wygodę zdawała się być szczera.Może on nie jest taki zły.Uśmiechnęła się do niego przyjaźnie, ale przypomniała sobie o swoich kłach i szybko je ukryła.- Posiłek był wyjątkowo smaczny.Gratulacje dla kucharza korporacji.Nie pamiętam, bym kiedykolwiek jadła coś tak delikatnego w smaku.Uśmiech Garcii powiększył się.- Tak, to specjalność.Na pewno przekażę pani komplementy.Eskortował ją przez lądowisko do czekającego śmigłowca.Wspięli się na pokład i odbyli kro tka przejażdżkę ponad Mexico City.Miejscem docelowym był budynek na północnej stronie kompleksu.Monogram GWN, który dostrzegła wcześniej na uniformach służalców na lotnisku, lśnił na bocznej ścianie osiem-dziesięciopiętrowego drapacza chmur, stojącego w centrum otaczających go budynków.Garcia z wyszukanym wdziękiem wziął ją na oszałamiającą wycieczkę po przedsiębiorstwie.Nie miała wątpliwości, że GWN była korporacją wielkiego sukcesu.Większość zakładów zajmowała się produkcją i przetwarzaniem żywności; nalepki na wielu załadowanych kontenerach świadczyły, że GWN eksportuje na cały świat.Przez chwilę zastanawiała się, jakie znane marki należą do firmy.Żywność nie była jedynym produktem korporacji.Kilka prestiżowych struktur zajmowała informatyka i małe, lecz zaawansowane technologicznie zakłady produkcyjne.Ta kombinacja nie była niczym zaskakującym; żadna megakorporacja nie utrzymałaby się bez, co najmniej, dostępu do Matrycy i technologii danych.Jeśli to wszystko należało do pana Shiroi, co sugerował Garcia, jej dobroczyńca był potężnym człowiekiem.Właśnie wyszli z budynku, w którym składano tanie, czułe aparaty grające i szli przez sekcję budynków wynajmowanych pracownikom, kiedy nazwisko Garcii zabrzmiało z telekomu przy pobliskim rogu ulicy.Przeprosił ją i zostawił samą na rozgrzanej słońcem ulicy.Pracownicy innej zmiany, którzy zgromadzili się przy frontowych stopniach, aby zażyć popołudniowego słońca, nagle zaczęli rozchodzić się do jakichś zajęć, gdziekolwiek indziej.Przedtem zdążyła zauważyć ich przestraszone spojrzenia rzucone w jej kierunku.Garcia powrócił.-Ach, pan Shiroi może się teraz z panią zobaczyć, jeśli to pani odpowiada.Ale nie ma pośpiechu.Ma pani mnóstwo czasu, może się pani odświeżyć lub czegoś napić.Potrząsnęła przecząco głową.Odświeżanie się było dla normów.Na jej twarzy makijaż wyglądałby strasznie i nie miała ze sobą grzebienia do futra.Niech pan Shiroi zobaczy ją taką, jaką jest, bo to jest to, co dostaje.- Nie jest pani jeszcze głodna?- Nie, wcale nie jestem głodna.- To zrozumiałe.Apetyt po zmianie często bywa kapryśny.Najlepiej zaufać temu, co się czuje.Ciało wie, kiedy potrzebuje pokarmu.Przejadanie się nie jest dobre [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.Lot dobiegał końca.Samolot hamował, aż wibracje silników całkowicie umilkły.Pilot wyszedł z kokpitu i gestem wskazał, że może podejść do przodu.Na twarzy miał wymuszony uśmiech.Reszty załogi nie było w pobliżu.Wkrótce zobaczy Shiroi.Zastanawiała się, kim był ten człowiek, który mógł pozwolić sobie na taką ekstrawagancję.Wstała ze swego miejsca.W trzech długich, chwiejnych ruchach dotarła do pilota.Odciągnął zabezpieczenie, nacisnął klamkę i otworzył drzwi kabiny na oścież.Brylantowe światło, wlewające się przez otwór, boleśnie poraziło jej oczy.Klimatyzacja kabiny zakasłała i przeszła na wysokie obroty, aby zwalczyć napór ciepłego, wilgotnego powietrza.Przez moment znalazła się z powrotem na Yomi i zadrżała.Przypomniała sobie o oddychaniu i głęboko wciągnęła powietrze w płuca.Było rozrzedzone tak, że poczuła w głowie lekkość.Nawet jej nowe, większe płuca nie miały wystarczającej pojemności.Pilot przekroczył próg kabiny i wcisnął się między poręcze schodów.Wydawało się, że usiłuje zrobić dla niej jak najwięcej miejsca.Będąc w pobliżu wyczuwała zapach jego strachu.Co on sobie wyobraża, że mogłabym zrobić? Zjeść go?Ignorując to wyjrzała na zewnątrz.Niski, ciemny mężczyzna w jasnym garniturze czekał u podnóża schodów.Uśmiechnął się, gdy tylko spoczęły na nim jej oczy.- Witam w Aztlanie, - powiedział z angielskim akcentem.-Jestem Jaime Garcia.Pan Shiroi prosi o wybaczenie.Zatrzymały go nieuniknione, pilne sprawy i prosił, bym towarzyszył pani aż do czasu, gdy będzie wolny.Mam nadzieje, że miała pani przyjemny lot.Czy ma pani jakieś uwagi?Drżący w słońcu pilot spiął się.Rozluźnił się odrobinę dopiero, gdy powiedziała:- Wszystko było bez zarzutu.- Doskonale, - powiedział Garcia.Jego czarujący uśmiech znikł w momencie, gdy odwrócił się i zaczął coś szybko mówić, jak przypuszczała, po hiszpańsku.Ludzie, do których mówił, byli niscy i ciemni jak on.Ich oczy nie opuszczały jej nawet na moment.Większość tłumu ubrana była w luźne bluzki i spodnie, a kilkoro miało szyte kombinezony lub garnitury jak Garcia.Skończywszy to, co było oczywistym rozkazem.Garcia rozgonił bluzki i kombinezony.Na jego słowo ludzie służalczo skakali.Widziała już raz takie ślepe posłuszeństwo, kiedy jakiś ważniak z Aztechnology wizytował w Renraku kompleks zabudowań przedsiębiorstwa.Czy była to uniwersalna cecha podmiotów w Aztlańskich korporacjach? Nie podobało jej się to.Po krótkiej i łagodniejszej wymianie paru zdań z garniturami, Garcia ponownie skupił na niej całą swoją uwagę.Promienny uśmiech powrócił, tak jakby był tam cały czas.- Proszę, seniorita.Prosimy panią do nas na dół.Niepewna, czy robi dobrze, przekroczyła próg samolotu.Coś jej się nie podobało w Garcii i oblizując dolną wargę, myślała, że chciałaby wiedzieć co kryje się pod jego uśmiechem.Schodziła po stopniach w dół, mrużąc bolące wciąż oczy.Spojrzała na stojącego poniżej Garcię, wyglądał inaczej.Nie był już niskim mężczyzną w garniturze, ale długonogim, pokrytym sierścią metaczłowiekiem.Takim, jak ona.Zaskoczona nieomal się potknęła.Nim sama odzyskała równowagę, wbiegł na schody, by ja podtrzymać.Uchwycił ją spokojnie i silnie.Ponownie był garniturem uzbrojonym w uśmiech.Ugrzeczniony towarzyszył jej w pokonaniu pozostałych stopni.Nie podobał się jej zapach jego wody kolońskiej.Garcia zdawał się nie dostrzegać jej niechęci.- Wydaje się pani być zmęczona podróżą.Może coś do picia pomogłoby pani odzyskać równowagę ducha?- Nie, dziękuje.Zaraz poczuję się lepiej.Zaledwie kilka godzin temu jadałam posiłek w samolocie.- Czy smaczny?Troska o jej wygodę zdawała się być szczera.Może on nie jest taki zły.Uśmiechnęła się do niego przyjaźnie, ale przypomniała sobie o swoich kłach i szybko je ukryła.- Posiłek był wyjątkowo smaczny.Gratulacje dla kucharza korporacji.Nie pamiętam, bym kiedykolwiek jadła coś tak delikatnego w smaku.Uśmiech Garcii powiększył się.- Tak, to specjalność.Na pewno przekażę pani komplementy.Eskortował ją przez lądowisko do czekającego śmigłowca.Wspięli się na pokład i odbyli kro tka przejażdżkę ponad Mexico City.Miejscem docelowym był budynek na północnej stronie kompleksu.Monogram GWN, który dostrzegła wcześniej na uniformach służalców na lotnisku, lśnił na bocznej ścianie osiem-dziesięciopiętrowego drapacza chmur, stojącego w centrum otaczających go budynków.Garcia z wyszukanym wdziękiem wziął ją na oszałamiającą wycieczkę po przedsiębiorstwie.Nie miała wątpliwości, że GWN była korporacją wielkiego sukcesu.Większość zakładów zajmowała się produkcją i przetwarzaniem żywności; nalepki na wielu załadowanych kontenerach świadczyły, że GWN eksportuje na cały świat.Przez chwilę zastanawiała się, jakie znane marki należą do firmy.Żywność nie była jedynym produktem korporacji.Kilka prestiżowych struktur zajmowała informatyka i małe, lecz zaawansowane technologicznie zakłady produkcyjne.Ta kombinacja nie była niczym zaskakującym; żadna megakorporacja nie utrzymałaby się bez, co najmniej, dostępu do Matrycy i technologii danych.Jeśli to wszystko należało do pana Shiroi, co sugerował Garcia, jej dobroczyńca był potężnym człowiekiem.Właśnie wyszli z budynku, w którym składano tanie, czułe aparaty grające i szli przez sekcję budynków wynajmowanych pracownikom, kiedy nazwisko Garcii zabrzmiało z telekomu przy pobliskim rogu ulicy.Przeprosił ją i zostawił samą na rozgrzanej słońcem ulicy.Pracownicy innej zmiany, którzy zgromadzili się przy frontowych stopniach, aby zażyć popołudniowego słońca, nagle zaczęli rozchodzić się do jakichś zajęć, gdziekolwiek indziej.Przedtem zdążyła zauważyć ich przestraszone spojrzenia rzucone w jej kierunku.Garcia powrócił.-Ach, pan Shiroi może się teraz z panią zobaczyć, jeśli to pani odpowiada.Ale nie ma pośpiechu.Ma pani mnóstwo czasu, może się pani odświeżyć lub czegoś napić.Potrząsnęła przecząco głową.Odświeżanie się było dla normów.Na jej twarzy makijaż wyglądałby strasznie i nie miała ze sobą grzebienia do futra.Niech pan Shiroi zobaczy ją taką, jaką jest, bo to jest to, co dostaje.- Nie jest pani jeszcze głodna?- Nie, wcale nie jestem głodna.- To zrozumiałe.Apetyt po zmianie często bywa kapryśny.Najlepiej zaufać temu, co się czuje.Ciało wie, kiedy potrzebuje pokarmu.Przejadanie się nie jest dobre [ Pobierz całość w formacie PDF ]