Pokrewne
- Strona Główna
- Masterton Graham Glod (SCAN dal 697)
- Masterton Graham Podpalacze ludzi t.2 (SCAN dal
- Masterton Graham Dzinn (SCAN dal 1029) (2)
- Masterton Graham Zakleci (SCAN dal 914)
- Masterton Graham Wojownicy Nocy t.1
- Masterton Graham Wojownicy Nocy t.2
- Masterton Graham Studnie piekiel
- Graham Masterton Nocna Plaga
- Masterton Graham Wojownicy Nocy t.2 (2)
- Steel Danielle Klejnoty
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- negatyw24.htw.pl
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Rozpinanie zajęło mu trochę czasu.Miał mnóstwo guzików.Siedząc już w zielonym, wiklinowym fotelu, zaśmiał się ponownie.– Jak tam pański rosyjski przyjaciel?– Niezbyt przyjazny.– Proszę się więc go pozbyć.Niech pan sobie nie psuje pobytu.Oni naprawdę chcą, żebyśmy byli zadowoleni.– Jak mam się go pozbyć?– Proszę im po prostu dać do zrozumienia, że nie jest w pańskim typie.Jakieś niedyskretne słówko do tych zabaweczek, do których pewnie teraz mówimy.Wie pan, że gdy przyjechałem, powierzyli mnie – nie zgadnie pan – damie w średnim wieku ze Związku Literatów? Chyba dlatego, że pracowałem w British Council.Szybko się nauczyłem, jak sobie radzić z taką sytuacją.Gdy tylko przychodził Cruikshank, nazywałem ją pogardliwie „moją guwernantką”.Nie trwało to długo.Zniknęła, zanim pojawił się Bates.To brzydko śmiać się z Batesa, ale ożenił się z nią.– Nie rozumiem, jak to było.To znaczy, po co im pan był tu potrzebny.Byłem za granicą, gdy to się stało, i nie czytałem prasy.– Mój drogi, prasa okazała się okropna.Dziennikarze nie dali mi spokoju.Czytałem potem gazety w Bibliotece imienia Lenina.Doprawdy można by pomyśleć, że byłem jakąś Matą Hari.– Ale jaką pan miał dla nich wartość w British Council?– Widzi pan, mój przyjaciel, Niemiec, prowadził wielu agentów na wschodzie.Nie przyszło mu do głowy, że taki mały człowieczek jak ja może go przy okazji obserwować i pisać raporty.A potem ten głupi chłopczyk dał się uwieść jakiejś okropnej babie.Trzeba go było ukarać.Sam nie musiał się obawiać, bo nigdy nie zrobiłbym nic, co mogłoby mu zaszkodzić.Ale jego agenci.Oczywiście domyślił się, kto ich wydał.Przyznam, że nawet mu tego nie utrudniałem.Poszedł jednak do ambasady porozmawiać o mnie, więc musiałem szybko zmienić miejsce pobytu.Jak mi ulżyło, kiedy zostawiłem za plecami Checkpoint Charlie.*– I jest pan tu szczęśliwy?– Owszem, jestem.Zawsze mi się wydawało, że szczęście to sprawa ludzi, a nie miejsc, a tu mam bardzo miłego przyjaciela.To wbrew prawu, rzecz jasna, ale w służbie robi się wyjątki, a on jest oficerem KGB.Biedaczek, z racji swoich obowiązków czasami musi mnie zdradzać, ale to co innego niż z moim niemieckim przyjacielem.To nie jest miłość.Czasami się nawet z tego śmiejemy.Jeśli doskwiera panu samotność, on zna też mnóstwo dziewcząt.– Nie jestem samotny, póki mam książki.– Pokażę panu miejsce, gdzie można dostać angielskie książki spod lady.Zanim opróżnili pół butelki whisky, wybiła północ.Bellamy wyszedł.Ubierał się długo i cały czas trajkotał:– Musi pan poznać Cruikshanka.Powiem mu, że się z panem widziałem.Batesa też, ale to oznacza spotkanie z panią Batesową ze Związku Literatów.– Nim założył rękawice, rozgrzał dłonie przy kaloryferze.Wydawało się, że czuje się jak w domu, choć przyznał na koniec: – Byłem tu nieco nieszczęśliwy, czułem się zagubiony, póki nie znalazłem przyjaciela, jak w tym chórze ze Swinburne’a: „obce twarze, czuwanie bez słowa”, tak to leciało?, „i cały ten ból”.* Prowadziłem kiedyś wykłady na temat Swinburne’a.Poeta niedoceniany.– W drzwiach dodał: – Gdy nadejdzie wiosna, musi pan przyjechać do mojej daczy.4Po paru dniach Castle’owi zaczęło nawet brakować Iwana.Tęsknił za kimś, kogo mógłby nie lubić.Nie mógł z czystym sumieniem nie lubić Anny, która jakby zdawała sobie sprawę, że jest teraz bardziej samotny niż kiedykolwiek.Zostawała rankami nieco dłużej i wbijała mu palcem do głowy jeszcze więcej rosyjskich słówek.Coraz większą uwagę zwracała też na wymowę.Zaczęła poszerzać jego słownictwo o czasowniki, począwszy od słowa „biegać”: naśladowała bieg, unosząc kolana i łokcie.Z pewnością otrzymywała za te lekcje pieniądze od kogoś innego, Castle bowiem nie płacił jej nic; garść rubli, którą otrzymał od Iwana po przyjeździe, i tak mocno już stopniała.W odosobnieniu boleśnie dawał mu się we znaki fakt, że nie zarabiał.Zaczął nawet tęsknić za biurkiem, przy którym mógłby studiować indeksy dzieł afrykańskich pisarzy.Oderwałoby to przynajmniej jego myśli od Sary i tego, co się z nią działo.Czemu nie przyjechała do niego z Samem? Czy robiono coś, żeby dotrzymać złożonej mu obietnicy?Pewnego wieczora, o dziewiątej trzydzieści dwie, dotarł do końca gehenny Robinsona Kruzoe.Zapisując czas zachowywał się trochę jak Kruzoe.„Opuściłem tedy wyspę, dziewiętnastego grudnia roku, jak dowiedziałem się z dziennika okrętowego, 1686, przeżywszy na niej dwadzieścia i ośm lat, dwa miesiące i dziewiętnaście dni.”Castle podszedł do okna.Śnieg przestał na chwilę padać i czerwona gwiazda na budynku uniwersytetu była dobrze widoczna.Nawet o tej porze kobiety na ulicy odgarniały śnieg: z góry wyglądały jak ogromne żółwie.Ktoś zadzwonił do drzwi.Niech dzwoni – pomyślał – i tak nie otworzę, pewnie to Bellamy lub ktoś inny, równie niepożądany, jakiś Cruikshank czy Bates.Przypomniał sobie jednak, że dzwonek u drzwi nie działa.Odwrócił się i ze zdumieniem popatrzył na telefon.To on dzwonił.Podniósł słuchawkę.Usłyszał, jak ktoś mówi do niego po rosyjsku.Nie zrozumiał ani słowa.Rozległ się wysoki sygnał, ale Castle wciąż trzymał słuchawkę przy uchu, głupio czekając.Może telefonistka kazała mu się nie rozłączać, a może powiedziała: „Proszę odłożyć słuchawkę.Oddzwonię”? Może to była rozmowa z Anglią? Niechętnie odłożył słuchawkę i stał obok aparatu czekając, aż znów zadzwoni.Wyszedł już z ukrycia, a teraz go „podłączono”.Poradziłby sobie, gdyby tylko Anna nauczyła go właściwych zwrotów – nie wiedział nawet, jak zadzwonić na centralę.W mieszkaniu nie było książki telefonicznej, sprawdził to dwa tygodnie temu.Telefonistka musiała mu jednak coś powiedzieć.Wciąż był pewien, że telefon zadzwoni.Zasnął koło niego i śnił o swojej pierwszej żonie, co nie zdarzyło mu się od lat.We śnie kłócili się tak, jak nigdy w życiu.Anna znalazła go rano śpiącego w zielonym, wiklinowym fotelu.Gdy go obudziła, powiedział: „Anno, podłączyli telefon”, a ponieważ nie rozumiała, wskazał ręką aparat, naśladując dźwięk dzwonka.„Dzyń-dzyń!” Oboje śmieli się, tak absurdalne było to w ustach starszego człowieka.Wyjął fotografię Sary i znów wskazał na telefon, Anna pokiwała głową i uśmiechnęła się, by dodać mu odwagi.Castle pomyślał, że ona na pewno zaprzyjaźni się z Sarą, pokaże jej, gdzie robić zakupy, nauczy ją rosyjskiego, polubi Sama.5Gdy tego samego dnia, później, zadzwonił telefon, Castle był pewien, że to Sara.Ktoś w Londynie, może Borys, z pewnością dał jej numer.Gdy podnosił słuchawkę, w ustach mu zaschło i ledwo wykrztusił:– Kto mówi?– Borys.– Skąd dzwonisz?– Stąd, z Moskwy.– Widziałeś się z Sarą?– Rozmawiałem z nią.– Wszystko u niej w porządku?– Tak.– A Sam?– Także ma się dobrze.– Kiedy przyjadą?– O tym właśnie chciałem z tobą pomówić.Zostań w domu, nie wychodź, proszę.Zaraz do ciebie przyjdę.– Ale kiedy ich zobaczę?– Musimy o tym porozmawiać.Są pewne trudności.– Jakie trudności?– Poczekaj, aż przyjdę.Castle nie mógł usiedzieć w miejscu.Wziął książkę i odłożył ją.Poszedł do kuchni, gdzie Anna robiła zupę.Powiedziała: „Dzyń-dzyń”, ale to już nie było śmieszne.Castle wrócił do okna – znów padał śnieg [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl agnieszka90.opx.pl
.Rozpinanie zajęło mu trochę czasu.Miał mnóstwo guzików.Siedząc już w zielonym, wiklinowym fotelu, zaśmiał się ponownie.– Jak tam pański rosyjski przyjaciel?– Niezbyt przyjazny.– Proszę się więc go pozbyć.Niech pan sobie nie psuje pobytu.Oni naprawdę chcą, żebyśmy byli zadowoleni.– Jak mam się go pozbyć?– Proszę im po prostu dać do zrozumienia, że nie jest w pańskim typie.Jakieś niedyskretne słówko do tych zabaweczek, do których pewnie teraz mówimy.Wie pan, że gdy przyjechałem, powierzyli mnie – nie zgadnie pan – damie w średnim wieku ze Związku Literatów? Chyba dlatego, że pracowałem w British Council.Szybko się nauczyłem, jak sobie radzić z taką sytuacją.Gdy tylko przychodził Cruikshank, nazywałem ją pogardliwie „moją guwernantką”.Nie trwało to długo.Zniknęła, zanim pojawił się Bates.To brzydko śmiać się z Batesa, ale ożenił się z nią.– Nie rozumiem, jak to było.To znaczy, po co im pan był tu potrzebny.Byłem za granicą, gdy to się stało, i nie czytałem prasy.– Mój drogi, prasa okazała się okropna.Dziennikarze nie dali mi spokoju.Czytałem potem gazety w Bibliotece imienia Lenina.Doprawdy można by pomyśleć, że byłem jakąś Matą Hari.– Ale jaką pan miał dla nich wartość w British Council?– Widzi pan, mój przyjaciel, Niemiec, prowadził wielu agentów na wschodzie.Nie przyszło mu do głowy, że taki mały człowieczek jak ja może go przy okazji obserwować i pisać raporty.A potem ten głupi chłopczyk dał się uwieść jakiejś okropnej babie.Trzeba go było ukarać.Sam nie musiał się obawiać, bo nigdy nie zrobiłbym nic, co mogłoby mu zaszkodzić.Ale jego agenci.Oczywiście domyślił się, kto ich wydał.Przyznam, że nawet mu tego nie utrudniałem.Poszedł jednak do ambasady porozmawiać o mnie, więc musiałem szybko zmienić miejsce pobytu.Jak mi ulżyło, kiedy zostawiłem za plecami Checkpoint Charlie.*– I jest pan tu szczęśliwy?– Owszem, jestem.Zawsze mi się wydawało, że szczęście to sprawa ludzi, a nie miejsc, a tu mam bardzo miłego przyjaciela.To wbrew prawu, rzecz jasna, ale w służbie robi się wyjątki, a on jest oficerem KGB.Biedaczek, z racji swoich obowiązków czasami musi mnie zdradzać, ale to co innego niż z moim niemieckim przyjacielem.To nie jest miłość.Czasami się nawet z tego śmiejemy.Jeśli doskwiera panu samotność, on zna też mnóstwo dziewcząt.– Nie jestem samotny, póki mam książki.– Pokażę panu miejsce, gdzie można dostać angielskie książki spod lady.Zanim opróżnili pół butelki whisky, wybiła północ.Bellamy wyszedł.Ubierał się długo i cały czas trajkotał:– Musi pan poznać Cruikshanka.Powiem mu, że się z panem widziałem.Batesa też, ale to oznacza spotkanie z panią Batesową ze Związku Literatów.– Nim założył rękawice, rozgrzał dłonie przy kaloryferze.Wydawało się, że czuje się jak w domu, choć przyznał na koniec: – Byłem tu nieco nieszczęśliwy, czułem się zagubiony, póki nie znalazłem przyjaciela, jak w tym chórze ze Swinburne’a: „obce twarze, czuwanie bez słowa”, tak to leciało?, „i cały ten ból”.* Prowadziłem kiedyś wykłady na temat Swinburne’a.Poeta niedoceniany.– W drzwiach dodał: – Gdy nadejdzie wiosna, musi pan przyjechać do mojej daczy.4Po paru dniach Castle’owi zaczęło nawet brakować Iwana.Tęsknił za kimś, kogo mógłby nie lubić.Nie mógł z czystym sumieniem nie lubić Anny, która jakby zdawała sobie sprawę, że jest teraz bardziej samotny niż kiedykolwiek.Zostawała rankami nieco dłużej i wbijała mu palcem do głowy jeszcze więcej rosyjskich słówek.Coraz większą uwagę zwracała też na wymowę.Zaczęła poszerzać jego słownictwo o czasowniki, począwszy od słowa „biegać”: naśladowała bieg, unosząc kolana i łokcie.Z pewnością otrzymywała za te lekcje pieniądze od kogoś innego, Castle bowiem nie płacił jej nic; garść rubli, którą otrzymał od Iwana po przyjeździe, i tak mocno już stopniała.W odosobnieniu boleśnie dawał mu się we znaki fakt, że nie zarabiał.Zaczął nawet tęsknić za biurkiem, przy którym mógłby studiować indeksy dzieł afrykańskich pisarzy.Oderwałoby to przynajmniej jego myśli od Sary i tego, co się z nią działo.Czemu nie przyjechała do niego z Samem? Czy robiono coś, żeby dotrzymać złożonej mu obietnicy?Pewnego wieczora, o dziewiątej trzydzieści dwie, dotarł do końca gehenny Robinsona Kruzoe.Zapisując czas zachowywał się trochę jak Kruzoe.„Opuściłem tedy wyspę, dziewiętnastego grudnia roku, jak dowiedziałem się z dziennika okrętowego, 1686, przeżywszy na niej dwadzieścia i ośm lat, dwa miesiące i dziewiętnaście dni.”Castle podszedł do okna.Śnieg przestał na chwilę padać i czerwona gwiazda na budynku uniwersytetu była dobrze widoczna.Nawet o tej porze kobiety na ulicy odgarniały śnieg: z góry wyglądały jak ogromne żółwie.Ktoś zadzwonił do drzwi.Niech dzwoni – pomyślał – i tak nie otworzę, pewnie to Bellamy lub ktoś inny, równie niepożądany, jakiś Cruikshank czy Bates.Przypomniał sobie jednak, że dzwonek u drzwi nie działa.Odwrócił się i ze zdumieniem popatrzył na telefon.To on dzwonił.Podniósł słuchawkę.Usłyszał, jak ktoś mówi do niego po rosyjsku.Nie zrozumiał ani słowa.Rozległ się wysoki sygnał, ale Castle wciąż trzymał słuchawkę przy uchu, głupio czekając.Może telefonistka kazała mu się nie rozłączać, a może powiedziała: „Proszę odłożyć słuchawkę.Oddzwonię”? Może to była rozmowa z Anglią? Niechętnie odłożył słuchawkę i stał obok aparatu czekając, aż znów zadzwoni.Wyszedł już z ukrycia, a teraz go „podłączono”.Poradziłby sobie, gdyby tylko Anna nauczyła go właściwych zwrotów – nie wiedział nawet, jak zadzwonić na centralę.W mieszkaniu nie było książki telefonicznej, sprawdził to dwa tygodnie temu.Telefonistka musiała mu jednak coś powiedzieć.Wciąż był pewien, że telefon zadzwoni.Zasnął koło niego i śnił o swojej pierwszej żonie, co nie zdarzyło mu się od lat.We śnie kłócili się tak, jak nigdy w życiu.Anna znalazła go rano śpiącego w zielonym, wiklinowym fotelu.Gdy go obudziła, powiedział: „Anno, podłączyli telefon”, a ponieważ nie rozumiała, wskazał ręką aparat, naśladując dźwięk dzwonka.„Dzyń-dzyń!” Oboje śmieli się, tak absurdalne było to w ustach starszego człowieka.Wyjął fotografię Sary i znów wskazał na telefon, Anna pokiwała głową i uśmiechnęła się, by dodać mu odwagi.Castle pomyślał, że ona na pewno zaprzyjaźni się z Sarą, pokaże jej, gdzie robić zakupy, nauczy ją rosyjskiego, polubi Sama.5Gdy tego samego dnia, później, zadzwonił telefon, Castle był pewien, że to Sara.Ktoś w Londynie, może Borys, z pewnością dał jej numer.Gdy podnosił słuchawkę, w ustach mu zaschło i ledwo wykrztusił:– Kto mówi?– Borys.– Skąd dzwonisz?– Stąd, z Moskwy.– Widziałeś się z Sarą?– Rozmawiałem z nią.– Wszystko u niej w porządku?– Tak.– A Sam?– Także ma się dobrze.– Kiedy przyjadą?– O tym właśnie chciałem z tobą pomówić.Zostań w domu, nie wychodź, proszę.Zaraz do ciebie przyjdę.– Ale kiedy ich zobaczę?– Musimy o tym porozmawiać.Są pewne trudności.– Jakie trudności?– Poczekaj, aż przyjdę.Castle nie mógł usiedzieć w miejscu.Wziął książkę i odłożył ją.Poszedł do kuchni, gdzie Anna robiła zupę.Powiedziała: „Dzyń-dzyń”, ale to już nie było śmieszne.Castle wrócił do okna – znów padał śnieg [ Pobierz całość w formacie PDF ]