[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Na pewno nie za wcześnie dla mnie - westchnął Ulrich.“Ani dla mnie” - dodał w duchu Karal.Wolał nie myśleć o otarciach, jakich się tego dnia nabawił.Nie zdarzyło mu się to od czasu dzieciństwa.Światła z każdą chwilą stawały się większe i bardziej przyjazne, a ból mięśni coraz bardziej dawał się we znaki.Nikt go nie uprzedził, że do obowiązków sekretarza posła należy także całodzienna jazda.“Mam nadzieję, że to pierwszy i ostatni raz!”ROZDZIAŁ CZWARTYOczywiście życzenie Karala się nie spełniło.Jednak dostał buteleczkę balsamu o niemal cudownych właściwościach kojenia bólu - prawie podejrzewał, że jest to dzieło jakiegoś maga albo kapłana-uzdrowiciela.Kiedy obudził się następnego ranka, czuł się o wiele lepiej, a po następnej porcji specyfiku ból ustąpił całkowicie.Balsam pachniał dziwnie, lecz przyjemnie.Ulrich również sobie nie żałował - wspólnie opróżnili pojemniczek do połowy.Spotkali Rubryka na dziedzińcu gospody, w półmroku przed­świtu.Koń przewodnika, osiodłany, stał w gotowości, a on sam wyglądał na wypoczętego.Rozespany chłopiec stajenny przy­prowadził wierzchowce Karsytów, a kuchcik, biały od mąki, przyniósł im bułki z masłem i herbatę.Gdy Karal znalazł się w siodle, ucieszył się, gdyż mięśnie nie były nawet sztywne, po prostu ich nie czuł.To mu przypomniało, że w jukach zostało już niewiele balsamu - najwyżej na dwa dni.Kuchcik wyszedł jeszcze raz z dwoma workami, które podał Rubrykowi.Ten przytroczył je do siodła.- Nasz południowy posiłek - wyjaśnił.- Mam nadzieję, iż nie przeszkadza wam jedzenie w drodze.Chcę zaoszczędzić jak najwięcej czasu.“Cudownie.To znaczy, ze pojedziemy jeszcze dłużej niż wczoraj.” Jakoś udało się Karalowi stłumić jęk.- Wybacz, panie - rzekł zamiast tego z niepokojem - balsam, który mi wczoraj dałeś, kończy się.Wspaniale pomaga, więc.- Jeszcze trochę go zostało - odparł Rubryk, mrugając porozumiewawczo.- W Valdemarze często się go spotyka; mam spory zapas, a kiedy się skończy, na noclegu zawsze mogę dostać następną porcję.- Muszę przyznać, ze obaj go potrzebujemy - wtrącił Ulrich z przepraszającym uśmiechem.- Sam sporo go zużyłem.Może w Valdemarze bardziej przywykliście do jazdy wierz­chem, ale my nie mamy waszej wytrzymałości.Obawiam się, iż życie w zaciszu biblioteki nie przygotowało nas do takich prób.Karal odpowiedział swemu mistrzowi uśmiechem, wdzięcz­ny za poparcie.Przynajmniej nie wydał się słabeuszem.Mimo wszystko - jak półkaleka podołał jeździe w takim tempie, skoro on, zdrowy i wiele młodszy, padał z nóg?Wyruszyli ze wschodem słońca, nie zauważeni przez nikogo.Zatrzymali się późnym rankiem, kiedy i Karal, i Ulrich odczuwali wyraźną potrzebę powtórzenia kuracji maścią Rubryka.Karal wciąż się zastanawiał, jak przewodnik wytrzymuje takie tempo.Poprzedniej nocy, na postoju, Rubryk musiał skorzystać z po­mocy innych, żeby zsiąść z konia, po czym powlókł się do gospody, powłócząc sztywną nogą i podpierając się laską.Rano także Karal musiał mu pomóc wsiąść, gdyż stajenny, przypro­wadziwszy konie Karsytom, ulotnił się W obu wypadkach wierz­chowiec Rubryka położył się na ziemi, dzięki czemu przewodnik mógł przerzucić sparaliżowaną nogę przez siodło, co znacznie ułatwiło mu wsiadanie.Karal zagryzał wargi, aby nie zadawać niedyskretnych pytań, ponieważ to, co widział, znacznie przewyższało umiejętności nawet najlepiej wytresowanego konia.Rubryk uśmiechnął się tylko, widząc jego minę, lecz nie kwapił się do wyjaśnień.Po wschodzie słońca wydawało się, że mimo ostrzeżeń Ru­bryka czeka ich następny pogodny dzień.Na wschodzie pozos­tało trochę ciemnych chmur, lecz niewiele; w powietrzu czuło się świeżość poranka, a podróż zapowiadała się bardzo przy­jemnie.“O ile moje łydki nie zwiną się w supły do następnego postoju.”Drugi dzień wyglądał tak samo jak pierwszy: jazda, krótkie odpoczynki na rozprostowanie kości i posiłek, znów jazda.Nie minęło południe, kiedy strome, zalesione pagórki ustąpiły miej­sca łagodnym wzniesieniom, a las - polom uprawnym.Częściej napotykali teraz ludzi - zarówno na drodze, jak i pracujących w polu.Nie przypominali oni ludu Grodów - ubierali się w żyw­sze barwy i przyjaźniej odnosili do podróżnych, machając im rękami i wykrzykując pozdrowienia.Ich twarze zdradzały cieka­wość, lecz trzymali się z daleka, a Rubryk nie przystawał, by ich ośmielić.Nie wydawali się przejęci widokiem obcych, Karal odetchnął z ulgą - jedno zmartwienie mniej.Nie chciałby zostać wypędzony z Valdemaru przez tłum rozwścieczonych wieśniaków.Poprzedniego dnia przeżywał chwile niepokoju, kiedy mieszkańcy pogranicza okazywali im wrogość, ostentacyjnie odwracając spojrzenia.Kiedy jakieś zmartwienia znikały, natychmiast pojawiały się następne.Całe życie Karal wysłuchiwał opowieści o białych demonach i ich bestiach z piekła rodem.Czy Rubryk nosił się na biało i dosiadał białego konia na cześć tych potworów? Przecież wszystkie historie, jakie znał, nie mogły być wyssane z palca; coś się za nimi musiało kryć! Z pewnością Karsyci, a zwłaszcza Czarni Kapłani, mieli wystarczające doświadczenie, żeby rozpoznać napotkanego demona! W takim razie, gdzie podziały się potwory z opowieści, którymi matki straszyły niegrzeczne dzie­ci? Gdzie demony czające się, aby go porwać?“Dla magii nie istnieją granice” - pomyślał, mierząc Rubry­ka ostrożnym spojrzeniem.“Nasi Czarni Kapłani potrafią zapa­nować nad demonami, czyli ludzie tutejsi również powinni mieć kogoś takiego - jakichś swoich magów.To logiczne.Ale gdzie oni są? Gdyby przewodnik chciał olśnić nas potęgą królowej Valdemaru i jej magów, teraz miałby okazję pokazać nam kilka strachów.Przecież nie chciałby wywoływać paniki w jakiejś wsi albo miasteczku.Wystarczyłby mały pokaz na nasz prywatny użytek.”Po zachodzie słońca dojechali do następnej gospody, zmęcze­ni, lecz nie niepokojeni przez jakiekolwiek duchy czy zwidy.Prawdę mówiąc, nie zobaczyli ani śladu czarów.Czyżby zamie­rzano ich urazić, nie demonstrując żadnej magii?Karal był tak wyczerpany, że starał się już tylko nie zasnąć w siodle.W gorącej kąpieli rozgrzał zesztywniałe mięśnie, lecz kiedy wytarł się i nasmarował balsamem, z trudem utrzymywał opadające powieki.Jadł, gdyż głód doskwierał mu równie moc­no, jak zmęczenie.Odprowadził Ulricha do sypialni i zadbał, by niczego mu nie brakowało, lecz nawet nie pamiętał, kiedy sam padł na posłanie.Po prostu obudził się, słysząc pukanie do drzwi.Znów wyruszyli przed świtem, zostawiając za sobą pogrążoną w ciemności gospodę.Tym razem na śniadanie dostali oprócz chleba z masłem świeże jagody, lecz poza tym wszystko wyglą­dało tak samo jak poprzednio.Ulrich nie zżymał się na - niepotrzebny według Karala - pośpiech, więc uczeń starał się powstrzymać od komentarzy, kiedy dosiadali koni i wyruszali na północ [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl