[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale Wojski zbierał m u c h o m o r y.Inne pospólstwo grzybów pogardzone w brakuDla szkodliwości albo niedobrego smaku,Lecz nie są bez użytku: one zwierza pasąI gniazdem są owadów, i gajów okrasą.Na zielonym obrusie łąk jako szeregiNaczyń stołowych sterczą: tu z krągłymi brzegiS u r o j a d k i srebrzyste, żółte i czerwone,Niby czareczki rożnem winem napełnione;K o z l a k, jak przewrocone kubka dno wypukłe,L e j k i, jako szampańskie kieliszki wysmukłe,B i e 1 a k i krągłe, białe, szerokie i płaskie,Jakby mlekiem nalane filiżanki saskie,I kulista, czarniawym pyłkiem napełnionaP u r c h a w k a, jak pieprzniczka - zaś innych imionaZnane tylko w zajęczym lub wilczym języku,Od ludzi nie ochrzczone; a jest ich bez liku.Ni wilczych, ni zajęczych nikt dotknąć nie raczy,A kto schyla się ku nim, gdy błąd swój obaczy,Zagniewany, grzyb złamie albo nogą kopnie;Tak szpecąc trawę, czyni bardzo nieroztropnie.91 Adam MickiewiczTelimena ni wilczych, ni ludzkich nie zbiera.Roztargniona, znudzona, dokoła spozieraZ głową w górę zadartą.Więc pan Rejent w gniewieMówił o niej, że grzybów szukała na drzewie;Asesor ją złośliwiej równał do samicy,Która miejsca na gniazdo szuka w okolicy.Jakoż zdała się szukać samotności, ciszy,Oddalała się z wolna od swych towarzyszyI szła lasem na wzgórek pochyło wyniosły,Ocieniony, bo drzewa gęściej na nim rosły.W środku szarzał się kamień; strumień spod kamieniaSzumiał, tryskał i zaraz, jakby szukał cienia,Chował się między gęste i wysokie zioła,Które wodą pojone bujały dokoła;Tam ów bystry swawolnik, spowijany w trawyI liściem podesłany, bez ruchu, bez wrzawy,Niewidzialny i ledwie dosłyszany szepce,Jako dziecię krzykliwe złożone w kolebce,Gdy matka nad nim zwiąże firanki majoweI liścia makowego nasypie pod głowę.Miejsce piękne i ciche; tu się często schraniaTelimena, zowiąc je Z w i ą t y n i ą d u m a n i a.Stanąwszy nad strumieniem, rzuciła na trawnikZ ramion swój szal powiewny, czerwony jak krwawnik,I podobna pływaczce, która do kąpieliZimnej schyla się, nim się zanurzyć ośmieli,Klęknęła i powoli chyliła się bokiem;Wreszcie, jakby porwana koralu potokiem,Upadła nań i cała wzdłuż się rozpostarła,Aokcie na trawie, skronie na dłoniach oparła,92 Pan TadeuszZ głową w dół skłonioną; na dole, u głowy,Błysnął francuskiej książki papier welinowy;Nad alabastrowymi stronicami księgiWiły się czarne pukle i różowe wstęgi.W szmaragdzie bujnych traw, na krwawnikowym szalu,W sukni długiej, jak gdyby w powłoce koralu,Od której odbijał się włos z jednego końca,Z drugiego czarny trzewik, po bokach błyszczącaZnieżną pończoszką, chustką, białością rąk, lica,Wydawała się z dala jak pstra gąsienica,Gdy wpełznie na zielony liść klonu.Niestety!Wszystkie tego obrazu wdzięki i zaletyDarmo czekały znawców; nikt nie zważał na nie,Tak mocno zajmowało wszystkich grzybobranie.Tadeusz przecież zważał i w bok strzelał okiem,I nie śmiejąc iść prosto, przysuwał się bokiem.Jak strzelec, gdy w ruchomej gałęzistej szopieUsiadłszy na dwóch kołach podjeżdża na dropie,Albo na siewki idąc, przy koniu się kryje,Strzelbę złoży na siodle lub pod końską szyję,Niby to bronę włóczy, niby jedzie miedzą,A coraz się przybliża, kędy ptaki siedzą:Tak skradał się Tadeusz.Sędzia czaty zmieszałI przeciąwszy mu drogę, do zródła pośpieszał.Z wiatrem igrały białe poły szarafanaI wielka chustka w pasie końcem uwiązana;Słomiany, podwiązany kapelusz od ruchuNagłego chwiał się z wiatrem jako liść łopuchu,93 Adam MickiewiczSpadając to na barki, to znowu na oczy;W ręku ogromna laska: tak pan Sędzia kroczy.Schyliwszy się i ręce obmywszy w strumieniu,Usiadł przed Telimeną na wielkim kamieniuI wsparłszy się oburącz na gałkę słoniowąTrzciny ogromnej, z taką ozwał się przemową: Widzi Aśćka, od czasu jak tu u nas gościTadeuszek, niemało mam niespokojności;Jestem bezdzietny, stary; ten dobry chłopczynaWszak to moja na świecie pociecha jedyna,Przyszły dziedzic fortunki mojej [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • agnieszka90.opx.pl